Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom I/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wojna i pokój Tom I |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1894 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Война и мир |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I |
Indeks stron |
Piotr wszedł pierwszy do gabinetu księcia Andrzeja, jako gość codzienny, znający na wylot zwyczaje i urządzenie domu. Położył się wygodnie na szezlągu i sięgnął na chybił trafił po książkę. Tym razem dostały mu się „Komentarjusze Cezara“. Podparłszy głowę łokciem, wziął się natychmiast do czytania i to w samym środku.
— Cóżeś znowu nagadał u panny Scherer za rzeczy niestworzone? — nabrał go z góry Bołkoński. Wszedł on w chwilę później od gościa zacierając nerwowo ręce zziębnięte, które miał prawdziwie rasowe, drobne i białe. — Gotowa rozchorować się jeszcze!
Piotr zwrócił się nagle ku niemu całem ciałem. Szezlong aż zatrzeszczał od tego rzutu gwałtownego. Pokazał wchodzącemu twarz swoję ożywioną i uśmiechniętą, w dodatku machnął ręką, na dowód, że mu zdrowie panny Scherer było najzupełniej obojętne.
— Ten księżunio, jest naprawdę bardzo zajmującym — zaczął mówić o czemś wręcz przeciwnem — tylko nie zapatruje się tak na tę kwestję jakby powinien... Mam to silne przekonanie, że byłby możebnym pokój niewzruszony i nietykalny, nie umiem atoli dobrze sformułować mojego zdania. W każdym razie, nie doszłoby się do tego za pomocą równowagi politycznej, i...
Książę Andrzej, nie lubiący i nie interesujący się kwestjami metafizycznemi, wpadł mu w słowo, nie dozwalając dopowiedzieć zaczętego okresu.
— Widzisz, mój drogi, co jest najbardziej niemożliwem, to głośne wypowiadanie wszem w obec, co myślimy w ducha skrytości. Cóż zdecydowałeś się na cokolwiek? Czy wstępujesz do konnej gwardji, czy do dyplomacji?
— Czy dasz mi wiarę, że dotąd sam nic nie wiem?! Nie uśmiecha mi się wcale ani jedno, ani drugie — machnął ręką, siadając po turecku, z nogami podgjętemi na szezlongu.
— Musisz jednak wybrać sobie jakiś zawód. Ojciec twój żąda tego i czeka na to.
W latach dziesięciu wysłano Piotra do Paryża, z mentorem przy boku i został tam do lat dwudziestu pięciu. Gdy młodzieńcem wrócił do Moskwy, ojciec jego mentora pożegnał i rzekł do Piotra:
„Teraz jedź do Petersburga, przypatrz się i wybieraj! Ja przystanę na wszystko. Oto list polecający ciebie księciu Bazylemu, a tu masz pieniądze. Pisuj do mnie i licz na moją pomoc w każdym wypadku“.
Od trzech tedy miesięcy Piotr szukał zajęcia i karjery odpowiedniej, nie znajdując tejże i nic nie robiąc. Potarł ręką czoło zafrasowany:
— Ten księżulek musi być chyba wolnym murarzem? — wtrącił wracając myślą do rozmowy z księdzem Morio, którego poznał na wieczorze.
— Eh! to wszystko mrzonki bez realnej podstawy! — zniecierpliwił się na dobre książę Andrzej — mówmy raczej o twoich interesach. Byłeś w koszarach? Studjowałeś konną gwardję?
— Nie byłem tam ani razu... Nad jednem atoli długo rozmyślałem i chciałem właśnie tobie o tem opowiedzieć. Mamy wojnę z Napoleonem. Gdyby tak szło o wolność, gdyby o nią walczono, zaciągnąłbym się pierwszy w szeregi. Pomagać jednak Anglji i Austrji w walce z najpotężniejszym człowiekiem, który obecnie na świecie istnieje, to nie jest dobrze i mnie się to nie podoba...
Książę Andrzej wzruszył litościwie ramionami za całą odpowiedź, na to iście dziecinne wystąpienie. Nie racząc wdawać się w dysputę na serjo, z tem starem dzieckiem, bąknął jedynie mimochodem:
— Gdyby każdy bił się tylko z przekonania i dla własnego widzimisia, nie byłoby nigdy i nigdzie wojny.
— A toby było czemś doskonałem! — wykrzyknął Piotr.
— Być może, ale to nigdy nie nastąpi — uśmiechnął się książę Andrzej. — Koniec końców, po cóż właściwie idziemy się bić?
— Po co? Nic o tem nie wiem! Tak być musi i w dodatku idę na wojnę, ponieważ... — zatrzymał się chwilę, a potem wybuchnął gwałtownie: — Ponieważ życie które tu prowadzę... obmierzło mi po prostu!