Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom I/XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom I
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.

Z całego grona młodzieży, zostali jedynie Sonia i Mikołaj, panna Karagin i starsza córka hrabiny. Ta liczyła obecnie lat siedmnaście, i uważała się już za pannę dorosłą.
Sonia była milutką, drobniutką dzieweczką, o kruczych włosach, z oczami łagodnemi, słodkiemi, które przysłaniały długie, jedwabne rzęsy. Cera smagła jej ładnej twarzyczki, była prawie oliwkową, na szyjce cieniutkiej i rączkach maleńkich, ślicznie ukształtowanych. Gruby warkocz, opasywał dwa razy głowę w koło, tworząc djadem nad czołem. Ruchy pełne gracji niewymuszonej, miękkość i giętkość jej członków delikatnych, wzięcie słodkie, pieszczotliwe a nieśmiałe, robiły ją podobną do małego kotka który miał z czasem wyrosnąć na prześliczną młodą kotkę. Próbowała uśmiechem należeć niby to do ogólnej rozmowy, mimowolnie jednak ścigała wzrokiem niespokojnym kuzynka, który miał wkrótce wstąpić do wojska i opuścić Moskwę. Oczy jej wyrażały najwidoczniej owe uwielbienie bez granic, zwykłe u bardzo młodych dziewczątek. Każdy też to uważał i nie wątpił o tem ani chwili. Kotek udawał teraz wielką powagę; lecz skoroby znalazł się po za salonem, potrafiłby tak samo swywolić i dokazywać jak Borys i Natasza, tak samo wyskakiwać i walcować po pokoju z ukochanym kuzynkiem.
— Tak, moja droga — opowiadał ojciec Rostow — odkąd jego przyjaciela od serca, Borysa, mianowano oficerem, nie daje nam spokoju, tylko rwie się za nim w tropy!... I powiedzieć moja droga, że miałem dla niego miejsce gotowe w ministerjum spraw wewnętrznych! To przyjaźń co się zowie.
— Czy to prawda, że wojna ma już być wydaną?
— Tak mówią oddawna, i będą jeszcze o tem czas jakiś przebąkiwali, aż wreszcie przestaną... Tak, moja droga, to się nazywa prawdziwą przyjaźnią, albo ja się na tem nic a nic nie rozumiem!... Wstępuje do pułku huzarów.
Pani Karagin, nie wiedząc na razie co odpowiedzieć, głową potrząsała.
— Ależ nie czynię tego bynajmniej dla przyjaźni! — wykrzyknął Mikołaj oblany szkarłatem, broniąc się przeciw temu, jakby od czegoś, coby mu wstyd przynosiło.
Spojrzał na swoją kuzynkę i pannę Karagin. Zdawały się obie dzielić jego zdanie.
— Będziemy dziś mieli na obiedzie pułkownika z pułku Pawłogrodzkiego. Jest obecnie na urlopie, a potem zabierze go z sobą. Cóż mamy począć? — hrabia wzruszył ramionami, usiłując mówić wesoło i od niechcenia o przedmiocie, który sprawił mu wiele zgryzoty, i przysporzył troski ciężkiej.
— Przecież zapowiedziałem ojcu — wtrącił Mikołaj — że jeżeli nie pozwolicie mi odjechać, zostanę. Nie mogę jednak być czem innem tylko wojskowym. Rzecz wiadoma, że w zawodzie dyplomatycznym, jak zresztą w każdem urzędowaniu publicznem, trzeba umieć ukrywać swoje uczucia. Ja zaś tego nie potrafię! — spojrzał na panienki z całą zalotnością, mimo swego wieku młodziutkiego, doskonale wystudjowaną.
Kotek mały, Sonia piętnastoletnia, z oczami w niego wlepionemi, jakby w obraz cudowny, zdawała się czyhać niecierpliwie na chwilę sposobną, aby rozpocząć w obec niego niewinne zaczepki, i puścić wodze swojej kociej naturze, lubiącej pieścić się i przymilać.
— No dobrze, już dobrze! — starał się hrabia sprawę z synem załagodzić. — Chłopak jak iskra. Czego bądź wybucha płomieniem. Bonaparte wszystkim głowy pozawracał. Każdy radby się dowiedzieć tego sekretu, jak można z prostego porucznika, awansować od razu... na cesarza! Zresztą... szczęść im Panie Boże! — machnął ręką, zauważywszy igrający na ustach pani Karagin uśmiech ironiczny.
Starsi zaczęli rozprawiać o Napoleonie, z czego skorzystała Julja Karagin i zwróciła się do Mikołaja, mówiąc półgłosem:
— Mocno żałuję, żeś nie był w czwartek u Argarowów... Nudziłam się bez pana — dokończyła czule oczkami ku niemu strzelając.
Młody chłopak, któremu to wyznanie wielce pochlebiało, przysiadł się bliżej, z czego wynikła na stronie rozmowa pełna kokieterji, prowadzona szeptem prawie. Młodzik tak był zajęty i oczarowany, że zapomniał nawet o zazdrości Soni. Biedaczka, cała w ogniach i drżąc jak w febrze, usiłowała jeszcze uśmiechać się do nich. Wśród rozmowy z tamtą zwrócił się nagle ku niej. Odpowiedziała mu biedna Sonia spojrzeniem gniewnem i namiętnie rozkochanem jednocześnie. Czując, że dłużej nie potrafi wstrzymać się od łez gorzkich, uciekła czemprędzej z salonu.
Całe ożywienie i kokietowanie z Julją Karagin, gdzieś się nagle podziało, skoro Mikołaj zobaczył Sonię odchodzącą. Skorzystał z pierwszej chwili sposobnej i wyniósł się za nią, mając twarz bladą i wielce zafrasowaną.
— Tajemnice tej młodej parki, tak jawne, jakby je kto podał na talerzu! — zażartowała księżna Trubeckoj, rzuciwszy okiem za wychodzącym — Na nich sprawdza się co do joty francuskie przysłowie: — „Cousinage gereux voisinage“...
— Zapewne — bąknęła hrabina, gdy zagasł w salonie promień światła i życia, wniesiony przez tę młodzież rozkoszną... Sama sobie odpowiadając na pytanie, którego nikt jej nie zadał, ale które nie mniej myśl jej wiecznie zajmowało: — Ile trosk, zgryzot i cierpień różnorodnych przejść trzeba — dodała — zanim ma się z dzieci jakąkolwiek pociechę!... a i teraz jeszcze, drżę o każde z osobna, zamiast cieszyć się niemi. Lękam się, lękam się wiecznie, o wszystko! To właśnie wiek najniebezpieczniejszy tak dla dziewcząt, jak i dla chłopców.
— Wszystko zawisło, moja droga, od prowadzenia, od wychowania...
— Masz słuszność, duszko, najzupełniejszą. Byłam zawsze, dzięki Bogu, przyjaciółką moich dzieci. Dotąd darzą mnie najwyższem zaufaniem — odpowiedziała hrabina, żywiąc pod tym względem i podzielając z wielu rodzicami słodką ułudę. Są oni bowiem najmocniej przekonani, że znają na wylot wszelkie dzieci swoich tajemnice. — Wiem z góry, że córki niczego nigdy przedemną nie zatają, a nawet Mikołuszka, jeżeliby kiedy popełnił jakie szaleństwo... (młodzi ludzie są niekiedy zmuszeni do podobnych wybryków)... nie zapomni, co winien sobie i rodzicom, do takiego stopnia, jak ci tam libertyni w Petersburgu!
— Najlepsze dzieci w świecie! — zawołał hrabia. Zwykł był rozcinać wszelkie kwestje zawite jednym zamachem, chwaląc w czambuł i znajdując doskonałem wszystko i wszystkich. — Cóż robić? Zachciało mu się gwałtem wstąpić do huzarów... Coż chcesz, moja droga?...
— Co za rozkoszne stworzeńko, twoja młodsza córeczka! Istne żywe srebro.
— Tak, tak, całkiem do mnie podobna — odezwał się ojciec z rozczulającą naiwnością. — A jaki ma głos cudny! Chociaż jest moją córką, muszę być nie mniej sprawiedliwym. To będzie kiedyś sławna śpiewaczka, druga Salomoni! Wzięliśmy dla niej Włocha do nauki.
— Czy nie za wcześnie? W tak młodym wieku może sobie głos popsuć.
— Dla czego miałoby być zawcześnie? Wszak nasze matki wychodziły za mąż w latach dwunastu i trzynastu.
— Czy uwierzysz, że już zakochana w Borysie! Cóż powiesz na to? — wtrąciła pani Rostow z uśmiechem dobrodusznym, porozumiewając się rzutem oka z księżną Trubecką. I znowu jakby odpowiadając własnym myślom, dodała: — Gdybym postępowała z nią surowo, zakazywała widywać go, Bóg wie coby z tego wynikło (miała pewno na myśli, że całowaliby się w sekrecie); tymczasem obecnie wiem co sobie mówią; co wieczór powtarza mi moja mała każde słówko. Może ją nadto rozpieszczam i psuję, ale to lepiej, wierz mi... Co do mojej córki starszej, ta była wychowywana bardzo surowo.
— Oh! to prawda, prowadzono mnie i trzymano w ryzach, zupełnie inaczej — potwierdziła z uśmiechem hrabianka Wiera Rostow.
Na nieszczęście uśmiech nie okrasił wcale jej twarzy. Nadawał przeciwnie jej fizjonomji, wyraz niemiły i nienaturalny. A jednak była prawie pięknością, dość rozwinięta umysłowo, wykształcona, miała głos ładny, to zaś co powiedziała, nie było przesadzonem; wszyscy też spojrzeli jedni na drugich, jakby zdumieni i zażenowani.
— Tak bywa zwykle, że staramy się zrobić z dzieci starszych coś nadzwyczajnego, i z większą gorliwością nad nimi pracujemy — bąknęła od niechcenia pani Karagin.
— Trzeba przyznać, że moja żona chciała z Wierą dokazać cudów... no! i w końcu udało się jej... udało najzupełniej! — zakończył Rostow patrząc na córkę z lubością.
Wreszcie zdecydowała się wyjść pani Karagin z córką, obiecując się solennie na objad.
— Głupia! — wykrzyknęła hrabina — myślałam, że już nigdy się nie zabierze!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.