Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IX/LII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wojna i pokój Tom IX |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1894 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Война и мир |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IX |
Indeks stron |
W chwilę później Marja ze swoją nieodstępną towarzyszką złączyły się z Piotrem w sali jadalnej. Twarz Nataszki przybrała wyraz spokojniejszy, ale była tak poważną jaką jej nigdy przedtem nie widział. Odczuwali wszyscy troje pewne zakłopotanie i pomieszanie, co zwykło następywać po wynurzeniu uczuć najskrytszych. Usiedli przy stole w milczeniu nie wiedząc od czego zaczynać. Piotr rozłożył zwolna serwetę szukając po głowie jakiegokolwiek przedmiotu, byle przerwać głuchą ciszę, która mogła w końcu im wszystkim zaciężyć. Popatrzył na obie panie które biedziły się tak samo jak i on nic nie znajdując na razie. W ich oczach jednak błyszczących i rozpromienionych, malowało się może nawet bezwiedne i mimowolne zadowolenie, że bądź co bądź żaden ból nie trwa wiecznie, zostawiając pole do odrobiny pociechy i radości w dalszem życiu.
— Wypijesz hrabio kropelkę wódki? — spytała Marja jako troskliwa i gościnna pani domu. Te słowa tak zwyczajne wystarczyły jednak aby rozprószyć cienie ponurej i smutnej przeszłości.
— Opowiedz nam hrabio kochany twoje własne dzieje jeżeli łaska — wtrąciła Marja. — Coś iście legendowego, jak nam wspominano!
— Tak, tak — uśmiechnął się trochę drwiąco. — Powymyślano na mój rachunek takie dziwy, jakich nawet we śnie nie widziałem. Słupieję nie raz słysząc to i owo. Stałem się człowiekiem nader interesującym, co mi zresztą wcale nie zawadza... Jaki taki zatrzymuje mnie na ulicy, plotąc cuda waleczności o mojej niewoli fantastycznej, niby żywcem wyjętej z Tysiąca i Jednej Nocy.
— Czy to prawda że pożar Moskwy i umundurowanie oddziału własnym kosztem kosztowało cię hrabio miljony?
— Być może... pomimo atoli tych strat materjalnych czuję się teraz stokroć bogatszym — Piotr odrzucił, powtarzając to każdemu kto tylko chciał go słuchać. — Com odszukał to moją wolność najzupełniejszą... skarb nieoceniony! — Zatrzymał się nagle nie chcąc zajmywać innych myślami i poglądami czysto osobistemi.
— Czy rzeczywiście chcesz hrabio podnieść z gruzów pałac spalony?
— Zapewne... pragnie tego mój poczciwy stary pełnomocnik Sawelicz.
— Gdzie doszła cię hrabio wieść o śmierci żony? Czy tu w Moskwie dopiero?
Marja spiekła raka potężnego, bojąc się żeby Piotr nie wytłumaczył sobie fałszywie jej słów jako podkreślenia wzmianki jego: — „o odszukaniu zupełnej wolności“...
— Dowiedziałem się o tem wcześniej jeszcze bawiąc w Orelu — rzekł od niechcenia. — Łatwo sobie wyobrazić moje zdziwienie. Nie należeliśmy nigdy do rzędu małżeństw zbyt przykładnych — popatrzył na Nataszkę odgadując instynktowo że czeka z uwagą i ciekawością wytężoną, w jaki sposób wyrazi się o tym wypadku — a jednak spiorunowała mnie ta wiadomość. Gdy dwie osoby złączone nierozerwalnie źle żyją ze sobą, zwykle wina cięży tak na jednej, jak i na drugiej stronie... Czujemy wtedy podwójnie winę własną gdy już nie możemy wynagrodzić krzywdy uczynionej zmarłemu... Zresztą... umierała w takiem opuszczeniu, bez przyjaciół, bez wszelakiej pociechy... Litowałem się nad nią, całem sercem! — Przestał mówić, szczęśliwy że dostrzega w oczach Nataszki niemą pochwałę tego co powiedział.
— Zostałeś więc na nowo kawalerem hrabio kochany — zażartowała Marja — i... świetną partją!...
Piotr spłonął szkarłatem i oczy spuścił. Gdy je podniósł po dość długiej chwili milczenia i spojrzał nieśmiało na Nataszkę, zdało mu się że twarz jej przybrała wyraz zimny, sztywny, prawie pogardliwy.
— Czy widziałeś hrabio rzeczywiście Napoleona jak o tem opowiadają? — wtrąciła Marja, chcąc wprowadzić rozmowę na tory mniej drażliwe.
— Nigdy w życiu! — Piotr śmiechem wybuchnął. — Całemu światu zdaje się że „więzień francuzki, a gość cesarza Napoleona“ to niby równobrzmiące wyrazy. Nawet o nim nie słyszałem. Żyłem w otoczeniu nadto pospolitem, aby bodaj wspomniano tam o takiej matadorze!
— Przyznaj się teraz hrabio — odezwała się Nataszka — żeś wtedy został w Moskwie po to tylko aby zamordować skrycie Napoleona?... Domyśliłam się tego, skoro spojrzałam na ciebie, gdyśmy się przypadkiem spotkali na ulicy.
Piotr nie myślał się z tem taić. Dał się wreszcie wciągnąć zasypany ich pytaniami. Opowiedział szczegółowo swoje mnogie przygody. Mówił zrazu z łagodną i pobłażliwą ironją, cechującą sąd jego tak o innych jak i o samym sobie. W końcu jednak wspomnienie tak żywe jeszcze strasznych cierpień, których doświadczał i krwawych scen na które patrzał, nadało mimowoli słowom jego ton iśnie tragiczny. Zapalał się coraz bardziej przechodząc w pamięci sceny grozą przejmujące, do których był wmieszany pomimowolnie.
Marja badała wzrokiem przenikliwym, to Piotra, to Nataszkę. W całem opowiadaniu odczuwało się dobroć nadzwyczajną tego człowieka. Nataszka z brodą spartą na dłoni, z łokciem na stole, podkreślała niejako wymownemi swemi spojrzeniami, najważniejsze wypadki w tej jego odysseji. Jej wykrzykniki krótkie ale zawsze trafne uwagi, jej pytania rzucane kiedy niekiedy od niechcenia, dowodziły że chwyta w lot właściwe znaczenie tego, co on im chce dać do zrozumienia. Pojmuje nawet coś więcej jeszcze: myśli jego najskrytsze, których nie może określić słowami. Wypadek dziewczynki uratowanej z płomieni, i młodej kobiety, którą bronił przed brutalną napaścią, co spowodowało jego uwięzienie; opowiedział całkiem po prostu:
— Był to straszny widok. Jedne dzieci opuszczone na ulicy, inne zapomniane i ginące w płomieniach... W moich oczach wyciągnięto małą dziewczynkę z domu w płomieniach... Młode kobiety z których zdzierano kosztowności, obrywano uszy razem z kolczykami... — Piotr poczerwieniał i zatrzymał się pomieszany i niepewny. — Na te sceny nadszedł patrol francuzki — kończył pospiesznie — aresztując w czambuł chłopstwo rabujące, i tych którzy tak jak ja ani pomyśleli o zabieraniu komu czegokolwiek...
— Nie opowiadasz hrabio wszystkiego — przerwała mu w tem miejscu Nataszka. — Aresztowano cię najniezawodniej przy jakimś czynie chwalebnym, gdyś bronił od napaści jakiejś kobiety, nieprawdaż?
Piotr opowiadał dalej. Utknął na chwili gdy mordowano jego towarzyszów niedoli. Chciał im oszczędzić straszliwych szczegółów, krwawej egzekucji. Nataszka zażądała stanowczo żeby nie pomijał niczego. Doszedł w końcu do chwili w której poznał Platona. Wstali tymczasem od stołu a Piotr zaczął wśród opowiadania chodzić wielkiemi krokami po pokoju. Nataszka nie spuszczała go z oka.
— Nie potraficie panie nigdy zrozumieć ile nauczył mnie ten prostaczek, nie umiejący ni czytać ni pisać...
— Cóż się z nim stało? — spytała Nataszka.
— Zastrzelono nieboraka prawie w moich oczach! — Głos mu zadrżał głębokiem wzruszeniem, gdy zaczął im opisywać chorobę biedaka, nogi jego w ranach i w końcu jego śmierć tragiczną...
Nigdy nie przedstawiły mu się tak poetycznie owe przebyte przygody. Znajdywał w każdej z nich jakieś zupełnie nowe znaczenie. Uczuwał dziwną rozkosz opowiadając je Nataszce. Ona bo była prawdziwą kobietą, mogącą wykrzesać z duszy mężczyzny iskrę uczuć najszlachetniejszych. Nie słuchała go rozumem gotowym analizować wszystko według systemu tego lub owego filozofa, tylko chwytała w lot sercem każde słowo, nie wiedząc nawet o tem że wytęża całą uwagę. Dla niej nic nie było straconego: żaden ruch, najlżejsza głosu zmiana. Z tego odgadywała instynktowo pracę tajemniczą, która odbywała się w duszy Piotra w czasie niewoli.
I Marję zajmywało Piotra opowiadanie. Jej jednak inna myśl teraz do głowy strzeliła. Pojęła od razu że Nataszka z Piotrem mogliby się nawzajem pokochać, i żyć z sobą najszczęśliwiej. To przypuszczenie sprawiało jej radość niewypowiedzianą.
Była już trzecia po północy. Służba z twarzami blademi i wydłużonemi, od chęci snu niepohamowanej, weszła aby zmienić świece dogasające w świeczniku i kandelabrach. Nikt na to nie zwrócił uwagi. Piotr skończył nareszcie swoje bardzo długie opowiadanie. Był na prawdę mocno wzruszony, zażenowany i zaniepokojony. Odpowiadał nieśmiałym rzutem oczu na wymowne spojrzenia Nataszki, która chciałaby była przeniknąć i odgadnąć nawet i jego milczenie. Nie zważając na tak późną godzinę, szukał po głowie innego przedmiotu do rozmowy:
— Mówią tak wiele — rzekł od niechcenia — o moich cierpieniach i nieszczęściach przebytych... Gdyby mnie jednak spytano: — „Czy chcesz stać się takim jakim byłeś przed niewolą, lub przejść powtórnie cały szereg przygód fatalnych? — odpowiedziałbym bez wahania: — Stokroć wolę wycierpieć wszystko i jeść za przysmak najlepszy... końskie mięso!“ — Częstokroć wyobrażamy sobie że wszystko stracone bezpowrotnie, skoro los nas wyrzuci z utartej i zwykłej kolei. Tymczasem tak bywa najczęściej, że wtedy dopiero poznajemy prawdziwe Piękno i prawdziwe Dobro. Póki się żyje, póty nie trzeba wątpić o szczęściu. Powinniśmy go się zawsze spodziewać... mówię to do pani stosując w szczególności — zwrócił się ku Nataszce.
— Zapewne! — ta odpowiedziała nie na jego twierdzenie, tylko na myśl tajemną, która jej teraz przeszła przez głowę. — I ja radabym była gorąco, namiętnie... rozpocząć życie na nowo!...
Piotr popatrzył na nią badawczo:
— Tak, nie pragnęłam niczego więcej...
— Czyż to podobna? — Piotr energicznie zaprotestował. — Jestemże winien temu że żyję, i że chcę żyć? A i pani również czyż można zakazać żyć?
Nataszka ukryła twarz w dłonie i wybuchła rzewnym płaczem:
— Co ci Nataszko? — spytała Marja troskliwie.
— Nic... nic wcale! — szepnęła, uśmiechając się słodko do Piotra z po za łez.
— Żegnam panie moje... już dnieje...
Piotr zerwał się nagle i wybiegł z sali.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Księżniczka Marja i Nataszka rozmawiały długo jeszcze leżąc w łóżku. Żadna z nich jednak nie wymówiła więcej Piotra imienia.
— Wiesz co Maryniu, lękam się czasem, że nie mówiąc nigdy o Nim, w obawie żeby tem nie sprofanować świętości uczuć naszych, gotoweśmy nareszcie i zapomnieć o naszym drogim zmarłym!
Ciężkie Marji westchnienie potwierdziło niejako słowa Nataszki. Siostra jednak nie byłaby śmiała wypowiedzieć ich tak otwarcie.
— Czy sądzisz — potrząsła smętnie głową — że można zapomnieć o czemś podobnem? Jaką mi to ulgę dziś sprawiło opowiedzieć o „Nim“ szeroko i długo, pomimo że czułam ból i rzewną radość jednocześnie. Wiem że kochał szczerze Bestużewa, i dla tego... Czym źle uczyniła? — spytała nieśmiało cała zarumieniona.
— Mówiąc o „Nim“ Piotrowi? Oh wcale nie! On taki dobry!
— Uważałaś Maryniu — dodała nagle Nataszka po chwili milczenia z uśmieszkiem figlarnym, jaki od dawna nie zaigrał był na jej bladych ustach — uważałaś jak się teraz starannie goli i ubiera? Odświeżył się, wypiękniał, jakby wychodził oczyszczony z kąpieli... moralnej, chciałam powiedzieć... Ty mnie rozumiesz, nieprawdaż?
— Tak, rzeczywiście nastąpiła w nim zmiana bardzo korzystna. Dobrym był zawsze i dla tego „On“ tak go kochał — odrzuciła Marja.
— A jednak nic a nic niepodobni jeden do drugiego. Utrzymują bo niektórzy że między mężczyznami przyjaźń właśnie tworzy przeciwieństwa w charakterze i całem moralnem usposobieniu. Tak musi być widocznie!... No! trzeba spać, spać koniecznie!... — Nataszka przytuliła głowę do poduszki, a uśmiech wesoły i figlarny niby z żalem i bardzo wolno znikał z jej twarzyczki dziwnie ożywionej i rozpromienionej.