Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IX/LIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom IX
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IX
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LIII.

I Piotr mimo że był sam jeden w swojej sypialni długo nie mógł zasnąć. Chodził po pokoju wielkiemi krokami, to wzruszając litościwie ramionami, to otwierając usta z drganiem nerwowem jakby chciał wyszeptać wyznanie z głębi duszy. Wybiła godzina szósta z rana, a on myślał i myślał o Andrzeju, o Nataszce, o ich miłości, która dziś jeszcze wzbudzała w nim zazdrość namiętną. Położył się nareszcie szczęśliwy i wzruszony z zamiarem nieodwołalnym uczynienia wszystkiego co tylko będzie w jego mocy aby poślubić Nataszkę.
Wyznaczył był piątek następny jako dzień wyjazdu do Petersburga, w czwartek zatem Sawelicz przyszedł z zapytaniem co rozkaże przed swoją podróżą?
— Jakto? Mam jechać do Petersburga? Po co? — pytał w duchu zdumiony. — Ah! prawda, tak byłem postanowił zanim... „to się stało“... Zresztą... może i pojadę... Co to za poczciwa twarz tego staruszka! — pomyślał patrząc na Sawelicza. — I cóż Saweliczu nie chcesz więc przyjąć uwolnienia które ci ofiaruję?
— Cóżbym robił z tym fantem jaśnie panie!... Żyło się jakoś za nieboszczyka jaśnie hrabiego... a światłość wiekuista niechaj mu świeci!... teraz żyjemy spokojnie służąc jaśnie panu i dobrze nam z tem.
— A twoje dzieci?
— Będą tak samo służyły. Z takimi panami człowiek nie potrzebuje obawiać się niczego.
— Mogę jednak i ja mieć dzieci — wtrącił Piotr. — Gdybym ożenił się powtórnie, dajmy na to? Mogłoby zdarzyć się coś podobnego nieprawdaż? — uśmiechnął się mimowolnie.
— I byłoby to nawet czemś bardzo pożytecznem, że ośmielę się powiedzieć szczerze jaśnie panu.
— Jak on to traktuje lekko i bez zastanowienia — Piotr pomyślał. — Nie rozumie co to krok stanowczy i przestraszający... Albo jeszcze na to za wcześnie... lub może już i za późno!...
— Cóż jaśnie pan rozkaże? Czy podróż jutro nastąpi?
— Nie... nie... może dopiero za dni kilka... uprzedzę cię o tem... Że też on nie domyśla się niczego? — rzekł w duchu. Właściwie nie mam co robić w Petersburgu... szczególniej póki tu się „ta sprawa“ nie rozstrzygnie i nie ułoży. Jestem pewny że stary wie o wszystkiem, tylko udaje niedomyślnego... Czy powiedzieć mu co się święci? Eh! lepiej odłożyć na później to zwierzenie.
Przy śniadaniu Piotr opowiedział swojej kuzynce że odwidził wczoraj księżniczkę Marję, zastawszy tam ku wielkiemu swojemu zdziwieniu hrabiankę Rostow. Kuzynka przyjęła tę wiadomość jako coś zupełnie zwykłego.
— Znasz ją? — spytał.
— Widziałam raz czy dwa... Przebąkiwano o jej zamęściu z Mikołajem Rostowem. Byłoby to dla rodziny wielkiem szczęściem. Mówią o tem głośno, że Rostowy są najzupełniej zrujnowani.
— Ależ ja mówię o pannie Rostow!
— Tak?... znam i jej historję... cały dramat rzeczywiście!...
— I ona mnie nie rozumie, czy też nie chce rozumieć — Piotr pomyślał. — Wolę zatem i jej o tem nie wspominać.
Pojechał na objad do pałacu Bołkońskich. Zdawało mu się wchodząc do wspaniałej sieni, że wczoraj był pod wpływem jakiegoś snu rozkosznego, i że we śnie zjawiła mu się urocza postać Nataszki. Zaledwie jednak usłyszał jej głos zdaleka, uczuł dziwne wstrząśnienie od głowy aż do stóp. Była ubrana w kir tak samo jak wczoraj, ale twarzyczka jej zmieniła się nie do poznania. Teraz poznałby ją był na pierwszy rzut oka. Wyglądała jak niegdyś: z minką figlarną i rozweseloną szczęśliwej narzeczonej. Oczy jej błyszczały wlepione w niego jakby o coś pytając. Na ustach igrał uśmieszek swywolny i pełen serdecznej dla niego życzliwości. Byłby tam spędził i cały wieczór, ale panie szły do cerkwi na nieszpór, gdzie i on im towarzyszył.
Nazajutrz został tak do późna, że mimo przyjemności jakiej doświadczały w jego towarzystwie, i mimo zajęcia namiętnego z jego strony, które go przykuwało do boku Nataszki, rozmowa wyczerpała się nareszcie, schodząc na przedmioty najpospolitsze. Widział dobrze Piotr że czekają obie z niecierpliwością, żeby już raz poszedł sobie. Nie mógł jednak zdobyć się na ten krok. Marja więc wzięła na siebie rozwiązanie tego położenia bez wyjścia. Wstała i zaczęła żegnać się z nim pierwsza, pod pozorem silnej migreny.
— Jutro zatem wyjeżdżasz hrabio kochany do Petersburga?
— Nie... wcale... zresztą... być może... — bąkał Piotr pomieszany. — W każdym razie będę tu jeszcze jutro aby odebrać od pań rozkazy... sprawunki...
Stał obracając w rękach kapelusz wahający i zakłopotany. Nataszka podała mu rękę i wyszła. Wtedy Marja zamiast uczynić to samo usiadła w dużem karle, fiksując go swoim wzrokiem promienistym. Zniknęło nagle znużenie na które się wpierw skarżyła, i było widocznem że zabiera się do długiej rozmowy sam na sam z Piotrem.
Zniknął również niby pod dotknięciem rószczki czarodziejskiej Piotra niepokój i pewne zakłopotanie, skoro stracił z oczów Nataszkę. Przysunął sobie szybkim ruchem krzesło i usiadł obok Marji:
— Noszę się od dawna z ważnem zwierzeniem — zaczął bez ogródek i z najwyższem wzruszeniem. — Chciej mi księżniczko dopomódz łaskawie... Co mam czynić? Czego wolno mi się spodziewać? Wiem doskonale żem jej nie wart, że może źle wybrałem chwilę po temu... Czyż nie mógłbym być jej bratem przynajmniej?... Nie, nie! — dodał żywo — tego nie chcę... nie mogę!... Nie wiem odkąd ją kochać zacząłem — starał się po chwili milczenia pozbierać i uporządkować cokolwiek myśli rozpierzchłe, mówiąc jakoś jaśniej i w pewnym związku — tyle jednak wiem i jestem o tem najsilniej przekonany, żem nigdy nikogo nie kochał prócz jednej, jedynej... Nie potrafię wyobrazić sobie życia bez niej... Trudno zapewne zaraz dziś wystąpić z prośbą o jej rękę, ale jednocześnie przeraża mnie myśl, że mógłbym opuścić dobrą sposobność i stracić ją na zawsze! Racz mi powiedzieć księżniczko czy mogę mieć cokolwiek nadzieji?
— Słusznie sądzisz hrabio — odrzuciła Marja głosem stłumionym — że chwila obecna byłaby źle wybraną do oświadczania się Nataszce z twoją... — Zatrzymała się, zastanawiając w duchu nad nagłą przemianą, która zaszła w Nataszce. Możeby i nie czuła się dotkniętą Piotra oświadczynami? Może nawet pragnie tego skrycie? Poszła jednak za pierwszem natchnieniem powtarzając:
— Nie podobna mówić z nią o tem dzisiaj. Spuść się atoli hrabio na mnie, wiem że...
— Że co? — Piotr przerwał jej głosem drżącym nie mogąc tchu złapać w pierś ścieśnioną.
— Wiem, że cię kocha i... kochać będzie! — Zaledwie wymówiła te słowa Piotr zerwał się, wziął ją za rękę i ucałował z uniesieniem:
— Wierzysz temu księżniczko? Oh! powtórz, że uważasz to za możliwe!
— Jestem tego pewna... Napisz tymczasem hrabio do jej rodziców. Co do mnie pomówię z nią o tem, gdy uznam porę za stosowną. Pragnę waszego związku i serce mi podszeptuje, że stanie się zadość memu życzeniu.
— Byłby to dla mnie nadmiar szczęścia! nadmiar! — Piotr wykrzyknął z zapałem.
— Jedź hrabio do Petersburga tak będzie najlepiej; ja zaś przyrzekam donieść ci o wszystkiem listownie.
— Teraz mam odjeżdżać? Zresztą... będę posłusznym. Jutro jednak wolno mi będzie ją zobaczyć?
Przyszedł nazajutrz z pożegnaniem.
Nataszka była mniej ożywioną niż dni poprzednich. On jednak czuł tylko patrząc na nią błogość nadziemską. To uczucie doprowadzające go prawie do szału, dodawało uroku i znaczenia każdemu słowu przez Nataszkę wymówionemu, każdemu jej ruchowi choćby i najzwyklejszemu. Gdy spoczęła w jego dłoni ta rączka szczupła delikatna, i śnieżnej białości, w chwili pożegnania przytrzymał ją szepcąc miłośnie:
— Czyżby na prawdę mogły stać się kiedykolwiek moją własnością, moją wyłącznie! ta rączka, ta twarzyczka, te wszystkie skarby pełne uroku?
— Do zobaczenia hrabio — rzekła głośno. — Czekać będę na ciebie z najwyższą niecierpliwością! — dodała cichuteńko.
Tych kilka słów najprostszych w świecie, wyraz jej twarzyczki, gdy takowe wymawiała, stały się dla Piotra przez długie dwa miesiące tęsknoty niewypowiedzianej za najukochańszą, stały się źródłem niewyczerpanem wspomnień błogich i marzeń najsłodszych.
— Powiedziała na pożegnanie że będzie mnie wyglądała z niecierpliwością! Co za szczęście! Co za szczęście! — powtarzał w duchu niezliczone razy.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Obecnie nie doświadczał owego wstydu mimowolnego, jak wówczas kiedy wykrztuszał z siebie słowo: „kocham“, zmuszony gwałtem do zaręczyn z Heleną Kurakin. Dziś przechodził w myśli szczegóły najdrobniejsze ostatniej rozmowy z Nataszką. Nie pytał się wcale czy czyni źle, czy dobrze? Tym razem nie miał cieniu wątpliwości. Obawiał się li jednego: żeby ten nadmiar szczęścia nie był ułudą; żeby nie zbudził się nagle ze snu błogiego... Czy nie jest zbyt zarozumiałym, nadto pewnym swego? — A nuż pomyliła się księżniczka Marja? Nuż odpowie mu w końcu Nataszka z minką zdziwioną i z drwiącym uśmieszkiem: — Jak ci się mogło uroić coś podobnego? Żeś też nie pojął jako ty jesteś sobie zwykłym śmiertelnikiem, ja zaś o całe niebo wyższą od was wszystkich?
Pomimo tych zwątpień chwilowych ogarnął go szał szczęścia, do jakiego nie sądził się już zdolnym. Życie, świat cały, zamykały się dla niego w miłości szalonej dla Nataszki, i w nadziei że ona będzie mu wzajemną. Stał się teraz pełnym wybaczliwości dla wszelkich ludzkich błędów, dla ich słabostek i śmiesznostek. Przeglądając papiery żony, które zostawiono nieopatrznie w jego pałacu, uśmiechał się tylko i wzruszał litościwie ramionami, bez cieniu goryczy lub żalu do kobiety, która go tyle razy i z tyloma kochankami oszukiwała hańbiąc jego nazwisko. Z takim samym uśmiechem odpowiadał najłagodniej księciu Bazylemu, gdy ten przyszedł pochwalić się przed nim nowem dostojeństwem i nowym krzyżem świeżo otrzymanym.
Wrażenia jednak otrzymane w owej opoce jego życia, i sąd wydawany wtedy przez niego o ludziach i bieżących wypadkach, pozostały wyryte w pamięci jako coś noszącego na sobie piętno prawdy doskonałej i niezaprzeczonej. Pomagały mu nieraz później te wspomnienia niezatarte do rozstrzygnięcia niejednej kwestji zawiłej, do usunięcia niejednej wątpliwości: — Wydawałem się może niektórym śmiesznym i dziwacznym — powtarzał w duchu. — Byłem atoli wtedy właśnie najrozumniejszym. Mój umysł był bardziej rozwinięty niż kiedykolwiek indziej; bardziej przenikliwy. Pojmowałem w lot co tylko ma jakąś wartość rzeczywistą w życiu, a to z powodu... z powodu... że czułem się niewypowiedzianie szczęśliwym!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.