Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IX/XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom IX
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IX
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.

Księżniczka Marja, skoro doszła ją wiadomość o pobycie brata w Jarosławiu, w jednym domu z rodziną Rostowów, postanowiła jechać do niego natychmiast wraz z jego synkiem, mimo próśb i przedstawień ciotki, która radaby ją była gwałtem zatrzymać. Wyruszyła w drogę po kilku zaledwie dniach przygotowywań niezbędnych do tej wyprawy. Jechała, jak to się wówczas praktykowało całym taborem, z bratankiem, Francuzką i Francuzem, panem Dessales, z liczną służbą i furgonem wiozącym kucharza z naczyniem kuchennem. Nie mogła jechać zwykłym gościńcem, tylko dalszą i gorszą drogą, a i tu obawiano się spotkania z francuskimi maroderami. Całe Marji otoczenie nie mogło się dość nadziwić jej energji i stanowczości, jaką w tym razie rozwinęła. Kładła się ostatnia, a wstawała z pierwszym dnia brzaskiem, budząc wszystkich w domu. Nic jej nie wstrzymało, i dzięki tej energji niezmordowanej, podtrzymującej słabnące siły u reszty, a naglącej do pośpiechu, zajechano do Jarosławia w niespełna dwa tygodnie.
Ostatnie dni spędzone w Woroneżu, były najszczęśliwszemi, jakie miała w całem życiu. Miłość dla Rostowa, nie dręczyła jej więcej, tylko napełniała duszę nadziemską błogością. Zdawało się jej, że znała go, i kochała, od kiedy siebie zapamięta. Zaprzestała walki, była bowiem pewną, choć bała się wyznać tego nawet sama przed sobą, po ostatniem spotkaniu z Mikołajem, że nie tylko kocha ona, ale i jest nawzajem szczerze kochaną. Nie wyraził ani jednem słowem jakieby nastąpiły stosunki między Nataszką a księciem Andrzejem, gdyby ten zdrowie odzyskał, Marja atoli odgadła i wyczytała w jego wzroku wlepionym ponuro w posadzkę, że jest tem mocno zafrasowanym. Był zawsze dla niej jednakowo czułym i uprzedzającym. Zdawał się nawet uradowany, że ten węzeł niby jakiegoś nieokreślonego pokrewieństwa, pozwala mu wynurzyć otwarciej serdeczną życzliwość, w której Marja domyśliła się z łatwością miłości. Czuła, że kocha po raz pierwszy i ostatni w życiu. Szczęśliwa, widząc się kochaną nawzajem, używała w całej pełni tej błogiej rozkoszy.
Nie przeszkadzało to jej brać udziału w brata cierpieniach. Przeciwnie, im bliżej była miejsca, w którem spodziewała się go zobaczyć, była przy nim całą duszą. Chwilami taka boleść odzwierciedlała się w jej twarzy bladej i znękanej trudami podróży, że osoby otaczające ją, zaczynały obawiać się na serjo o jej zdrowie. Siły jej atoli wzrastały w miarę coraz większych przeszkód i niewygód w długiej podróży. Gdy jednak powóz wjeżdżał w miasto, prawie słabo się jej zrobiło na myśl, że za chwilę zobaczy brata, któż wie w jakim stanie? Wysłano naprzód hajduka, danego jej przez ciotkę za przewodnika. Ten miał najprzód odszukać mieszkanie wspólne Rostowów i księcia Andrzeja, następnie zaś wrócić do niej z wiadomością o jego zdrowiu. Załatwiwszy wszystko, spotkał powóz Marji właśnie w chwili, gdy wjeżdżano w bramy miasta. Osłupiał, spiorunowany wyrazem twarzy księżniczki, gdy ta przez okno w karecie głowę wytknęła. Nie było w niej na pozór ani kropelki krwi, tylko źrenice rozszerzone, i pałające gorączką, nadawały jej cechę żywotną.
— Dowiedziałem się o wszystkiem jaśnie panienko! Hrabstwo mieszkają tuż blisko w domu kupca Bronikowskiego, nad samą Wołgą.
Marja wlepiła w niego dalej wzrok pałający, nie mogąc tchu wydobyć z piersi ściśniętej trwogą śmiertelną. Dziwiła się czemu nie odpowiada na drugie pytanie, co do zdrowia jej brata? Wyręczyła ją w tem panna Bourrienne:
— Jak się ma książę? — spytała.
— Jego ekscellencja, pan pułkownik, mieszka razem z tamtymi...
— A więc żyje? — Marja pomyślała, lżej cokolwiek odetchnąwszy... — Coś o nim słyszał? — głośno dodała.
— Służba mówiła mi że... zawsze jednakowo...
— Cóż to znaczy? — powiedziała sobie w duchu. Bała się pytać powtórnie, i spojrzała tylko z czułością niewymowną na swego bratanka, siedzącego naprzeciw niej w karecie. Chłopczyna, zwyczajnie jak dziecko, cieszył się i plaskał w dłonie, na widok ulic w mieście, i rozmaitych przedmiotów nowych a ciekawych. Opuściła głowę na piersi i tak pozostała, głęboko zadumana, póki nie zatrzymała się ciężka kareta przed domem wskazanym przez przewodnika. Wyskoczyła raźno z powozu, skoro drzwiczki otworzono. Spostrzegła na lewo olbrzymie wody zwierciadło. To były nurty Wołgi. Na prawo, na ganku stało kilka osób. Między innymi była i młoda dzieweczka, z twarzą okrągłą i rumianą jak jabłuszko, z głową otoczoną djademem pysznych, kruczych warkoczy. Uśmiechała się niby, ale z jakąś dziwną goryczą. To była Sonia. Marja wstępywała żywo po stopniach ganku, a Sonia wskazywała jej drogę, mówiąc nieśmiało i głosem drżącym:
— Tędy proszę... tędy...
Znalazła się naraz w sieniach, przed poważną matroną, o rysach jeszcze pięknych, chociaż przypominających typ czysto wschodni, która wybiegła była na jej spotkanie.
Była to matka Mikołaja. Gwałtowne wzruszenie głos jej w piersiach zatamowało. Na razie porwała Marję w ramiona, ściskając najserdeczniej.
— Dziecię najdroższe, kocham cię... i znam od dawna!...
Księżniczka zrozumiała kto do niej mówi głosem drżącym i urywanym, czując, że trzeba by coś odpowiedzieć na tę tkliwość nadzwyczajną. Zmieszana, nie wiedząc co ma z tem począć, zamruczała cichutko słów kilka po francuzku, pytając w końcu:
— A on... jakże mu jest?
— Lekarz utrzymuje, że niema już niebezpieczeństwa — odpowiedziała hrabina wznosząc oczy w niebo z westchnieniem, które przeczyło niejako tym słowom.
— Gdzież on leży? Czy mogę go widzieć?
— Naturalnie, natychmiast moja najmilsza... Czy to jego synek? — dodała hrabina, widząc wchodzącego Mikołaja z swoim nauczycielem panem Dessales. — Prześliczne dziecię! Dom nader obszerny, pomieścimy się wszyscy doskonale.
Pieszcząc i głaszcząc chłopczynę, hrabina wprowadziła ich do salonu, gdzie zastali Sonię rozmawiającą z panną Bourrienne. Hrabia wyszedł również powitać księżniczkę. Marja znalazła go zmienionego nie do poznania. Gdy go widziała po raz pierwszy, był pełen animuszu, żywy, wesół i pewny siebie. Dziś widziała przed sobą człowieka złamanego, z wzrokiem błędnym, zastraszonym, że litość brała patrząc na niego. Mówiąc do niej, patrzał trwożnie, z pod oka, na otaczających, jakby śledził wrażenie jakie na nich słowa jego wywierają. Po pogromie Moskwy i pożarze, który obracając miasto w stos gruzów, i jego uczynił prawie żebrakiem, wyrzucając z kółka zwykłego, pozbawiając tego wszystkiego, co było mu nieodzownie potrzebnem do życia; czuł się najzupełniej wykolejonym, i niepotrzebnym zbytecznym na tym tu świecie.
Mimo chęci gorącej zobaczenia się z bratem jak najprędzej, i niecierpliwości, którą uczuwała, słuchając tych wszystkich grzecznostek, wystosowanych do niej i do jej bratanka, śledziła bacznie całe swoje otoczenie, i to, co się w koło niej działo. Pojmowała, że musi chwilowo zastosować się i wcielić w te nowe stosunki, przyjmując z dobrą miną wszelkie tychże następstwa.
— To moja siostrzenica — hrabia przedstawił jej Sonię. — Zdaje mi się, że nie ma zaszczytu być ci znaną księżniczko?
Ucałowała Sonię, starając się stłumić w duszy uczucie nienawiści instynktowej, którą uczuła na jej widok. Położenie kłopotliwe przedłużając się w nieskończoność, sprawiało jej przykrość coraz większą, spotęgowaną jeszcze brakiem zupełnym pewnej harmonji, pewnego związku sympatycznego, między nią a jej otoczeniem.
— Gdzież znajdę mego brata? — spytała powtórnie, zwracając się teraz do wszystkich.
— Leży na dole, Nataszka jest przy nim — Sonia bąknęła cała zaczerwieniona. — Musisz być księżniczko mocno strudzona podróżą?
Łzy jej w oczach stanęły, tak ją to wszystko gniewało i rozdrażniało. Chciała właśnie prosić hrabiny o pozwolenie, żeby mogła pójść brata zobaczyć, gdy dały się słyszeć czyjeś lekkie kroki w przedpokoju. Nadbiegła Nataszka. Gdy ją widziała niegdyś w Moskwie, w pałacu Bołkońskich, nie podobała jej się zgoła. Obecnie wystarczy jeden jedyny rzut oka, aby przekonać Marję, że ta przynajmniej szczerze z nią sympatyzuje i całą duszą podziela boleść siostry, w obec brata dogorywającego. Rzuciła się Marji na szyję, uściskała namiętnie i głucho załkała, złożywszy głowę na jej ramieniu. Skoro uprzedzono Nataszkę, siedzącą przy łóżku Andrzeja, o przybyciu księżniczki, wysunęła się na palcach z pokoju, aby lecieć naprzeciw niej. Twarzyczka Nataszki wyrażała miłość bez granic dla niego, dla Marji, dla tych wszystkich, których on z bliska obchodził i którzy mu mili byli. Czuło się w tej młodej duszyczce, litość bezgraniczną dla Andrzeja i jemu najbliższych, i chęć namiętną poświęcenia się dla niego najzupełniej. Myśl samolubna, połączenia się z Andrzejem na ślubnym kobiercu, nie istniała więcej w sercu Nataszki. Instynkt niesłychanie wydelikacony w Marji, pozwolił jej odgadnąć to wszystko na pierwszy rzut oka, a to odkrycie ułagodziło i zmniejszyło jej rozdrażnienie.
— Chodźmy do niego, droga Marjo — Nataszka pociągnęła ją za sobą do drugiego pokoju. Księżniczka otarła z łez oczy. W chwili, gdy chciała jej zadać pytanie, coś jakby ją za gardło ścisnęło. Czuła, że słowami niepodobna wyrazić tego, o co spytać chciała. Wolała wyczytać to wszystko w oczach Nataszki.
Nataszka ze swojej strony, była pełną trwogi i niepewności. Czy ma jej powiedzieć, o czem wie już sama najdokładniej? Jak potrafi zataić prawdę w obec tych oczów promienistych, które zdawały się przenikać ją na wskroś? Czy siostrę można oszukać? Usta Nataszki wykrzywiły się kurczowo, zadrgały i wybuchając na nowo rzewnym płaczem, zasłoniła sobie twarz oburącz. Siostra zrozumiała! Jednak, jak to zwykle bywa, nie chciała przypuścić fatalnej ostateczności. Skoro żyje, jest jeszcze bodaj słaba iskierka nadziei. Spytała więc, w jakim stanie jest rana, i odkąd mu się pogorszyło?
— Zo...zobaczysz go! — jęknęła Nataszka głosem złamanym.
Czekały chwilę w przedpokoju, aby stłumić i opanować gwałtowne wzruszenie, zanim wejdą do Andrzeja.
Nataszka opowiadała jej po cichu, jak od razu lekarz obawiał się końca najgorszego. Później zmniejszyły się bole, gorączka ustawała i rana zdawała się bliską zagojenia... Lekarz atoli przewidywał dalej nadejście gangreny... Gdy przybyli razem do Jarosławia, rana się zaogniła, gorączka się wzmogła...
— Koniec końców — Nataszka szeptała, tłumiąc łkania pierś rozrywające. — „To“ przyszło nagle, dwa dni temu... nie wiedzieć skąd i z jakiego powodu?... Zresztą przekonasz się sama!
— Czy bardzo osłabiony? Musiał schudnąć okropnie?
— Nie, nie... to coś zupełnie innego... o wiele gorszego... Zobaczysz Maryniu... Za dobry, za szlachetny, żeby mógł żyć na tym nędznym świecie i dla tego...






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.