Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IX/XIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom IX
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IX
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.

Gdy Nataszka drzwi otworzyła do pokoju chorego, puszczając Marję naprzód, księżniczka wybuchła płaczem spazmatycznym, nie mogąc mimo wysiłku nadludzkiego, opanować wzruszenia. Pojęła w zupełności słowa Nataszki i czem jest to coś! które napadło jej brata nagle, „przed dwoma dniami“. Domyśliła się z łatwością co znaczy owo usposobienie chorego, pełne pokory i czułości. Były to zwiastuny śmierci! Zobaczyła oczami duszy, twarzyczkę małego Jędrusia, jakim go znała w ich latach dziecięcych. Wtedy tak ją nieraz rozrzewniał do głębi wyraz tej twarzyczki, pełen dobroci i najżywszego do niej przywiązania. I później widziała go nie raz tak serdecznym i wylanym dla niej. Teraz spodziewała się tem bardziej, słów czułych, jakiemi żegnał ją ojciec na łożu śmiertelnem i na tę myśl zalała się łzami. Trzeba jednak było przejść raz przez to, weszła zatem odważnie do pokoju.
Książę Andrzej leżał na szerokiej otomanie, z głową opartą o stos poduszek, odziany w szlafrok turecki, podbity kosztownem futrem sobolowem. Był blady i chudy prawie do przezroczystości. W jednej ręce białości kredowej, trzymał chusteczkę fularową, ocierając nią kiedy niekiedy usta. Drugą ręką gładził swoje piękne, ciemne wąsy, miękkie jak jedwab. Spojrzał na wchodzące. Marja zwolniła kroku machinalnie, ujrzawszy wyraz twarzy brata. Przestała łkać, nawet łzy w oczach jej oschły natychmiast. Przelękła się, jakby coś złego i zdrożnego popełniła. — „W czemże zawiniłam“? — spytała w duchu. — „Jesteś winną, boś w pełni sił i życia, bo przed tobą przyszłość, gdy ja tymczasem“... — zdawał się jej odpowiadać wzrok lodowaty i surowy księcia Andrzeja. W tych oczach dziwnie głębokich i niezbadanych, czytało się prawie nienawiść, gdy je zwrócił zwolna ku siostrze i Nataszce.
— Dzień dobry Maryniu, jakże dostałaś się aż tu? — spytał całując ją, głosem tak samo zimnym jak jego spojrzenie, jakby już z grobu wychodził.
Krzyk rozpaczy najstraszliwszej byłby mniej Marję przeraził, niż dźwięk ponury tego głosu.
— Przywiozłaś z sobą małego? — spytał tonem łagodnym, wysilając pamięć najwidoczniej.
— Jakże ci jest teraz? — spytała siostra, dziwiąc się sama sobie, że w ogóle znalazła coś do powiedzenia.
— Pytaj o to mego eskulapa, moja droga — chcąc być uprzejmym i przyjacielskim, dodał, poruszając machinalnie ustami. — Dziękuję ci bardzo siostruniu kochana, żeś do mnie przyjechała.
Uściskała jego dłoń, na co brwi zmarszczył nieznacznie. Milczał, a Marja również nie wiedziała o czem ma dalej mówić. W jego mowie, w głosie, a szczególniej w oczach czytało się zupełne oderwanie od ziemi, od tego życia doczesnego, co spostrzegamy zawsze u naszych drogich umierających, a co nas tak przelata i takim smutkiem napełnia, gdy sami czujemy się silni i zdrowi. Nic go nie zajmywało, nie żeby tego nie pojmował, tylko że myślą tonął w świecie nieznanym, nieprzystępnym dla ludzi dotąd ściśle do ziemskich trosk i uczuć przywiązanych, a to właśnie odrywało go od żyjących i cieszących się zdrowiem w całej pełni.
— Co za dziwne zrządzenie losu, to nasze dzisiejsze spotkanie! — rzekł po chwili wskazując na Nataszkę. — Pielęgnuje mnie jak widzisz...
Marja słuchała go w osłupieniu. Jakże mógł Andrzej tak zawsze delikatny, mówić z tak dotkliwą obojętnością, o tej którą kochał, i był nawzajem przez nią kochany... w jej obecności? Gdyby spodziewał się zdrowie odzyskać, nie byłby użył tego tonu, który musiał Nataszkę dotknąć najboleśniej. Jedynem możebnem tłumaczeniem było przypuszczenie, że wszystko tu na ziemi traciło wartość w jego oczach, i przestawało go zajmować. Inne bowiem światy, inne życie, o wiele ważniejsze odsłaniało się przed nim.
Rozmowa kłopotliwa i wymuszona rwała się co chwila.
— Marynia jechała na Riazan bocznemi drogami — wtrąciła Nataszka. Andrzej nie zdziwił się wcale, że nazywa jego siostrę po imieniu. Ona sama spostrzegła się po raz pierwszy, że tak mówi o księżniczce Bołkońskiej.
— Dla czego? — spytał od niechcenia.
— Powiedziano jej że Moskwa obrócona w perzynę, i że... — Nataszka umilkła, widząc że sili się nadaremnie, aby słyszeć jej słowa.
— Tak utrzymują — rzekł cicho. — To smutne, bardzo smutne!... — Zapatrzył się znowu w jakąś dal nieokreśloną, gładząc wąs machinalnie.
— A ty Maryniu spotkałaś się z hrabią Mikołajem? — pytał Andrzej. — Pisał do swoich żeś mu się bardzo podobała — mówił bez ogródek, jakby nie miał siły zrozumieć całej doniosłości tych słów dla istot ludzkich, żyjących zwykłym trybem ziemskim. — Jeżeli i tobie wpadł tak samo w oko i zajął twoje serce, złożyłoby się wszystko jak najlepiej, i mogłabyś go poślubić! — Marja słysząc te słowa, zrozumiała, jak wielka przestrzeń dzieli go już od ich świata.
— Po cóż mówić o mnie? — odrzuciła najspokojniej, spojrzawszy ukradkiem na Nataszkę, która siedziała niema, z oczami wlepionemi w posadzkę. Milczenie trwało nieprzerwanie.
— Jędrusiu, czy chciałbyś? — spytała naraz Marja drżącym głosem — chcesz widzieć dziecię?... Przez całą drogę pytał ciągle o Tatusia.
Andrzej uśmiechnął się nieznacznie. Siostra umiejąc czytać w jego twarzy, niby w księdze otwartej, spostrzegła z przerażeniem że nie uśmiecha się, ani z uciechy, ani z czułości ojcowskiej, tylko raczej z szyderstwem tyczącem się jej, że chwyciła się tego środka ostatecznego, aby obudzić w nim czucie gasnące zwolna wraz z życiem fizycznem.
— Zobaczę synka najchętniej... — Czy zdrów?... musiał wyróść znacznie?...

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Przyprowadzono malca. Przestraszył się wprawdzie ojca tak strasznie bladego, nie rozpłakał się jednak gdy go całował, bo nie widział żeby ktokolwiek w koło chorego miał łzy w oczach. Skoro wyprowadzono chłopczynę z pokoju, Marja objęła brata za szyję, i nie mogąc dłużej pohamować się w żalu, wybuchnęła gorżkim płaczem.
Andrzej wpatrzył się w nią przenikliwie:
— Płaczesz nad nim? — szepnął.
Marja głową skinęła.
— Tu nie powinno się płakać — dodał spokojnie bez cieniu wzruszenia.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Zrozumiał że siostra płacze nad dzieckiem, które zostanie teraz zupełnym sierotą, i próbował wziąć się na nowo do życia. — Tak — pomyślał — musi się to jej wydawać czemś nader smutnem, a to przecież coś tak prostego! — dodał w duchu. — Ptaki niebieskie nie sieją, i nie orzą, a Ojciec w Niebiesiech żywi je. — Chciał powtórzyć głośno siostrze ten ustęp z Ewangielji, inaczej się jednak namyślił: — Po co mam jej to mówić?... zrozumiałaby to zupełnie przeciwnie. Żyjący na ziemi w pełni sił i zdrowia, nie przypuszczają że te wszystkie troski, kłopoty i uczucia, wyłącznie zajmujące ich umysł, które im wydają się tak ważnemi, są niczem dla tych... co mają niebawem odejść z tego świata! To daremna... nie pojmujemy się nawzajem...
I nie dodał ani słowa więcej.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Synek Andrzeja miał dopiero sześć latek. Niczego jeszcze nie umiał, nawet abecadła. A jednak, gdyby był dojrzałym mężczyzną, nie mógłby był pojąć głębiej i ocenić ściślej całej doniosłości tej sceny niemej, jaka rozegrała się w jego przytomności, między ojcem, księżniczką Marją i Nataszką. Ta ujęła go za rączkę, wyprowadzając z pokoju. Poszedł z nią bez oporu, następnie zarzucił jej nieśmiało ramiona na szyję, wlepił w nią swoje piękne oczęta zadumane, jak u owego aniołka rafaelowskiego u stóp Madonny Sykstyńskiej, oparł główkę o jej łono; a jego drobne usteczka z górną wargą podniesioną, całkiem jak u matki zmarłej, zadrgały bolem. Rozpłakał się rzewnie ale cichuteńko, tak żeby Tatuś nie słyszał.
Od tego dnia chłopczyna unikał starannie Dessalles’a i hrabiny Rostow. Wolał być sam lub w towarzystwie „cioci Maryni“ i Nataszki. Tę pokochał z szczególną czułością, pieszcząc się z nią całemi godzinami, ale zawsze cichutko, bez żadnych objaw głośniejszych.
Marja wyszedłszy od brata straciła wszelką nadzieję. Nie wspomniała więcej przed Nataszką o możliwem wyzdrowieniu. Wyręczały się nawzajem i lożowały przy łożu chorego. Księżniczka nie płakała więcej, tylko zasyłała coraz gorętsze modły przed tron Najwyższego, tego Bóstwa wiecznotrwałego i niezbadanego, którego obecność czujemy podwójnie i tak żywo, tak niemal dotykalnie, przy węzgłowiu konającego.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.