Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom V/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wojna i pokój Tom V |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1894 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Война и мир |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom V |
Indeks stron |
W pierwszych zaraz dniach swojego pobytu w Petersburgu, odczuł żywo książę Andrzej, że schodzą na drugi plan szczytne pomysły, które rozwijały się i bujały w jego umyśle wśród ciszy wiejskiej i samotności. Obecnie zajmywały go wyłącznie rozmaite troski i kłopoty drobiazgowe.
Każdego wieczora wracając do siebie, zapisywał w notysce, cztery, pięć wizyt, które miał złożyć nazajutrz nieodwołalnie, i tyleż schadzek rozmaitych, z tymi i owymi. W ten sposób mając dzień zapełniony, zmuszony stawić się wszędzie na godzinę umówioną, tem jedynie był zajęty. Te troski towarzyskie, rabowały mu większą część życia. Nie miał zresztą czasu pomyśleć o czemkolwiek i zastanowić się nad czemś poważnie. Jeżeli udało mu się kiedy niekiedy, odezwać z czemś rozumnem i zyskać poklask całego towarzystwa, był to jeszcze owoc jego medytacji w ciszy i samotności wiejskiej. Sam sobie wyrzucał nieraz, gdy zdarzyło mu się w tym samym dniu, powtórzyć jedne i te same zdania w kilku towarzystwach. Porwany wirem światowym, czuł instynktowo, że umysł jego rdzewieje i on nie umie już prawie myśleć poważnie.
Sperański przyjął go u siebie w następną środę, tak jak się byli umówili poprzednio. Rozmowa z nim wyczerpująca i rozjaśniająca kwestje rozmaite, wywarła na Andrzeja wrażenie głębokie.
Pragnął on żywo, znaleść w innym ów ideał łączący w sobie wszelkie przymioty i doskonałości, które radby był sam osiągnąć. Zdało mu się, że Sperański przedstawia właśnie w swojej osobie typ cnoty i gienjalnosci, o którym marzył od dawna. Gdyby był należał do tej samej sfery co Bołkoński, gdyby byli obaj odebrali to samo wykształcenie, mieli te same nawyczki i zwyczaje, ten sam sposób osądzania świata i ludzi, byłby w nim może Andrzej odkrył niebawem strony słabsze, ujemne, właściwe wszystkim istotom śmiertelnym, a więc dalekim od doskonałości. Sperański atoli umiał utrzymać zawsze taką równowagę umysłową, mówił z taką logiczną ścisłością, tak przekonywująco, że wzbudzał w Andrzeju podziw tem większy, że na razie sam przed sobą nie zdawał sobie rachunku dokładnego, czem go właściwie ten człowiek tak podbił i opanował? Sperański ze swojej strony, starał się go olśnić i pozował przed nim po trochę na „wielkiego człowieka“. Czy ocenił był należycie Andrzeja zdolności, czy po prostu chciał go przykuć, uznawszy to za pożyteczne dla siebie? Było to bądź co bądź faktem dokonanym, że nie opuścił żadnej sposobności, aby nie pochlebić zręcznie Bołkońskiemu, dając mu delikatnie do zrozumienia że jego wysoka inteligencja, czyni go godnym wznieść się aż do niego i że jeden Andrzej był w stanie pojąć należycie głębokość i gienjalność pomysłów „wielkiego człowieka“, jak niemniej bezdenną głupotę „innych“.
Powtarzał mu setki razy frazesa w tym rodzaju:
— U nas, co tylko wychodzi po za gościniec ubity raz na zawsze, co przewyższa niski poziom ogólnych pojęć... — lub też: — My pragniemy, żeby wilcy byli tak samo żywieni i protegowani, jak i biedne owieczki przez nich mordowane... — nakoniec: — Oni nie mogą nas zrozumieć...
Przy tych słowach robił taką minę, jakby myślał w duszy:
— Ja i ty książę wiemy ile warci oni, a czem my jesteśmy!
Ta powtórna rozmowa, jeszcze serdeczniejsza i bardziej otwarta, spotęgowała pierwsze wrażenie odniesione po poznaniu się z Sperańskim. Widział w nim człowieka niezwykłego i nader głębokiego myśliciela, który tylko siłą woli niezłomnej, doszedł do takiej władzy, używając tejże z najwyższym pożytkiem dla Rosji. Był on właśnie owym filozofem, którego szukał i jakim radby był sam zostać. Umiał tłumaczyć logicznie wszelkie zjawiska w życiu ludzkiem, uznawał jako prawdę niezbitą jedynie, co zgadzało się z rozsądkiem. W dodatku poddawał każdą kwestją społeczną pod ścisłe badanie rozumu. Myśli jego ubrane w słowa, były tak jasne, wypowiadał je tak przekonywująco, że Andrzej mimowolnie podzielał każde jego zdanie. Jeżeli zaś kiedy próbował mu w czem zaoponować, to tylko dla tego, żeby okazać swoją niepodległość. Wszystko w Sperańskim było dobrem, nawet doskonałem, prócz wzroku jak stal zimnego, przeszywającego, błyszczącego, i rąk dziwnie białych i wypieszczonych. Te ręce szczególniej uderzały Andrzeja. Nie mógł wstrzymać się, żeby nie spojrzeć na nie kiedy niekiedy. Zdarza się to nieraz nam, że patrzymy ciekawie na ręce ludzi, będących u steru nawy rządowej, dzierżących chwilowo berło władzy prawie wszechmocnej. Te ręce drażniły Andrzeja w wysokim stopniu, choć sam nie wiedział dla czego? Niemiłą mu była również pogarda i lekceważenie, z jakim nie taił się wcale Sperański, mówiąc o całem niemal społeczeństwie. Irytowała go niemniej moc argumentów, używana przez Sperańskiego. Posiadał dar wymowy porywający. Każda forma rozumowania była mu tak samo przystępną, szczególniej robił mistrzowskie porównania. Andrzej brał mu jednak za złe, że przechodził a raczej przeskakiwał nadto gwałtownie z jednej kwestji na drugą. Lubił pozować na reformatora niesłychanie praktycznego. Wskutek tego rzucał kamieniem bez miłosierdzia na marzycieli. To pobijał swoich przeciwników gryzącą ironją; to znowu posługując się zawsze logiką najściślejszą, wznosił się na wyżyny najmniej dostępne metafizyki. (Była ona jego bronią oratorską najulubieńszą). Dostawszy się tam raz, lubował się w określaniu przestrzeni, czasu, myśli. Czerpał w tych kwestjach świetne dowody i niezrównane argumenta. Nareszcie sprowadzał przedmiot do granic ciaśniejszych zwykłej dysputy.
Cechą charakterystyczną, tego umysłu potężnego, była wiara niczem niezachwiana w siłę i prawa rozumu. Było widocznem, że wszelka wątpliwość pod tym względem, tak nękająca i przygnębiająca częstokroć Andrzeja, była mu nieznaną najzupełniej. Trwoga, że nie potrafi wysłowić należycie swoich myśli, nigdy mu spokoju ani na chwilę nie zamąciła. Tak samo wierzył w nieomylność swoich czynów i zapatrywań.
Wkrótce Andrzej odczuwał dla Sperańskiego, to samo uczucie namiętnego uwielbienia, które był w nim wzbudził gienjusz Napoleona. Sperański był synem popa. Dla ogółu krótkowidzącego, było to powodem dostatecznym, aby go lekceważyć, jako człowieka z niższej sfery. Tym razem książę Andrzej sprzeciwiał się sam sobie, i swoim pojęciom wysoce arystokratycznym, hołdując komuś zrodzonemu prawie z chłopów.
Z okazji owej komisji, postanowionej aby poprawić prawa istniejące, i zapełnić luki rażące w rosyjskiem prawodawstwie, opowiedział mu Sperański tonem drwiącym, że takowa istnieje od stu pięćdziesięciu lat, i że kosztowała dotąd miljony, bez cieniu pożytku dla społeczeństwa. Jedynym rezultatem owych miljonów, przez okno wyrzuconych, były karteczki z napisami, które Rosenkampf poprzylepiał na fascykułach porównawczych dawnych praw z nowemi.
— Chcemy udzielić senatowi nowej władzy sądowej, a nie mamy praw należytych! Jest to też zbrodnią w obec społeczeństwa naszego, książę kochany, jeżeli ludzie z takiemi jak ty zdolnościami, usuwają się z widowni, zasklepiając się na wsi.
Andrzej odpowiedział na ten zarzut, że aby zająć się taką pracą, trzebaby odbyć specjalny kurs nauk.
— Proszę mi pokazać tych, którzyby się oddawali podobnym studjom? Jest to po prostu koło zaczarowane, z którego nie uwolnimy się inaczej, tylko rozrywając go gwałtownie.
W tydzień później, Andrzej został zamianowany członkiem komitetu mającego wypracować nowy kodeks wojskowy. W dodatku, w chwili kiedy najmniej o tem myślał, zrobiono go przewodniczącym w jednej z sekcji komisji prawodawczej. Zdecydował się wreszcie, uproszony przez Sperańskiego, zająć się ułożeniem kodeksu cywilnego. Posługując się podręcznikami, jakoto: kodeksem Napoleona i Justyniana wziął się do opracowania działu obejmującego część nazwaną „Prawem ludowem“.