Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom V/XIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom V
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIX.

Nazajutrz Andrzej oddał kilka wizyt, i u Rostowów między innemi. Skoro odnowił z nimi znajomość na owym balu, należał im się (jak sądził) ten dowód grzeczności czysto towarzyskiej z jego strony. Pod tym pozorem, ukrywała się chętka przypatrzenia się bliżej, w otoczeniu domowem, bez nimbusu balowego, dzieweczce tak ożywionej, dowcipnej, zachwycającej, która oczarowała go była najzupełniej, zostawiając w jego duszy wspomnienie niezatarte.
Nataszka przyjęła go pierwsza w salonie. Zdało mu się, że podoba mu się jeszcze lepiej, w skromnej wełnianej sukience szafirowej i jest stokroć piękniejsza, niż w stroju balowym. Tak ona, jak i cała rodzina Rostowów, przyjęła go niby starego znajomego, z szczerą serdecznością, z prostotą przyjacielską. Wydali mu się obecnie, (ci sami, niegdyś tak przez niego surowo osądzeni) ludźmi zacnymi i najpoczciwszymi w świecie, z sercem na dłoni, jak to mówią. Gościnność samego hrabiego, uderzająca jeszcze bardziej w Petersburgu, niż na wsi, nie dopuściła Andrzeja do odmownej odpowiedzi i musiał rad nie rad przyjąć zaproszenie na objad.
— Tak, dobrzy, serdeczni z nich ludzie — pomyślał — nie umieją jednak cenić należycie skarbu, który posiadają w Nataszce. W tej ślicznej dzieweczce, życie wre i wylewa się jak lawina na zewnątrz. Jej postać promienista dziwnie odbija od tła ciemnego reszty rodziny. Był gotów odnaleźć rozkosze i radości nieznane mu dotąd w tem nowem otoczeniu, które tak dawniej lekceważył. Wszak już tam w Otradnoe, na samym wstępie w aleji do pałacu prowadzącej, coś go tknęło było, niby iskra elektryczna. Później stał w oknie prawie noc całą, marząc przy świetle księżyca. Irytował się myśląc, dla czego tak długo nie korzystał z tej znajomości. Tyle mu teraz sprawiał przyjemności pobyt w domu Rostowów.
Po obiedzie Nataszka zaśpiewała na prośbę Andrzeja. Zrazu siedząc w okna framudze, rozmawiał z cicha z resztą pań. Naraz coś go za gardło ścisnęło, urwał w pół słowa i uczuł łzy w oczach. Były to jednak łzy słodkie, po których czuł jak mu się coraz lżej na sercu robi. Sądził, że już nie jest zdolnym zapłakać takiemi łzami. Spojrzał na Nataszkę, a serce o mało mu z piersi nie wyskoczyło z nadmiaru radości, z nadmiaru szczęścia! Ucieszony i smutny jednocześnie, pytał się w duchu, jakie uczucie te łzy mu wyciska? Czy wspomnienie jego przeszłości, śmierć przedwczesna żony młodziusieńkiej, rozwiane ułudy i nadzieje na przyszłość?... Czy też niby nagłe objawienie nowej miłości ziemskiej, bynajmniej nie licującej z dziwną potrzebą nieskończoności, z chęcią ulatywania w sfery wyższe i niezmierzone? Czyżby na prawdę duch jego miał zapragnąć na nowo, ciasnych ram życia we dwoje? Czyżby zadowolnił się jednocząc się i zlewając niejako w jedno, siebie z tą prześliczną, czarującą dzieweczką? Sam siebie nie pojmował, a te wątpliwości, te pytania, na które nie umiał na razie odpowiedzieć, dręczyły go i niepokoiły niewypowiedzianie.
Zaledwie Nataszka skończyła śpiewać, przybiegła spytać go, czy przyjemnie mu było słuchać jej głosu. Wypowiedziawszy te słowa, zarumieniła się pomieszana, czy nie wyrwała się niepotrzebnie z czem niestosownem? Uśmiechnął się odpowiadając z niezwykłą u niego galanterją, że wszystko w niej zachwyca go, więc i jej głosem był oczarowany.
Andrzej opuścił tego wieczora nader późno salon Rostowów. Położył się z prostej nawyczki. Rzecz naturalna, że o zaśnięciu mowy nie było. Wstał zatem z łóżka, pozapalał nazad świece, i chodził po pokoju, nie czując się wcale zmęczonym bezsennością. Patrząc na niego możnaby było przypuścić, że porzucił atmosferę ciężką, pełną trujących wyziewów, a teraz czuje się lekkim jak piórko, najszczęśliwszym na tym pięknym Bożym świecie i oddycha całą piersią, ożywczem, zdrowem powietrzem! Niby to nie myślał wcale o Nataszce, nie wyobrażał sobie, żeby miał być w niej rozkochanym, widział ją atoli ciągle przed oczami, a ten obraz czarowny, wlewał w niego nową i dziwną energję.
— Po co ja tu siedzę? — pytał się w duchu. — Po co tak się rozbijam i Bóg wie czem głowę kłopoczę? Wszak mam przed sobą przyszłość rozkoszną, po którą potrzebuję li dłoń wyciągnąć.
Po raz pierwszy od śmierci żony, zaczął snuć projekta daleko sięgające. Postanowił wglądnąć i zająć się gorliwie wykształceniem syna, znaleść mu stosownego mentora. Porzuci wszelką służbę rządową, pojedzie do Anglji, Szwajcarji, Włoch...
— Trzeba korzystać z wolności i z młodości, póki czas! — perswadował sam sobie. — Piotr słusznie utrzymuje: — Aby czuć się szczęśliwym (powtarzał mi nieraz). — „Trzeba uwierzyć w szczęście.“ Ja zaś w nie teraz święcie wierzę! Zostawmy umarłych... umarłym. Póki żyjemy, starajmyż się o szczęście, chwytajmy je skwapliwie, gdy nam los takowe podsuwa, żyjmy i używajmy całą, piersią!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.