Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom V/XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wojna i pokój Tom V |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1894 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Война и мир |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom V |
Indeks stron |
Borys, przewodnik tańców, ów carski adjutant i wielu innych najlepszych tancerzy, rzucili się teraz do Nataszki, zapraszając do tańcu jeden przez drugiego. Nie mogąc podołać tylu zaproszeniom, połowę Sonii odstępywała. Nie usiadła prawie przez noc całą, z twarzyczką rozpłomienioną. Uszczęśliwiona, w siódmem niebie, na nic zresztą uwagi nie zwracała. Nie uderzyła ją ani bardzo długa rozmowa cara z posłem francuzkim, ani umizgi tegoż monarchy do pięknej księżnej C..., ani obecność księcia krwi, z innego kraju, ani olbrzymie powodzenie hrabiny Bestużew, ani nawet odjazd cara. Tego domyśliła się dopiero, po wzmagającym się zapale do tańcu, w całym tłumie. Książę Andrzej tańczył z nią jeszcze całego kotyljona, który poprzedził był podaną wieczerzę. Wtedy przypomniał Nataszce noc spędzoną bezsennie w Otradnoe, przy blasku księżyca i jak podsłuchał był mimowolnie jej wykrzykniki pełne uniesień, nad pięknością owej nocy. Zarumieniła się i starała wytłumaczyć zachwyt, którego wówczas doświadczyła, jakby wstyd jej było, że tak ją wtedy wyłapano na gorącym uczynku.
Andrzej, jak każdy zresztą mężczyzna, żyjący wiele na wielkim świecie, rad był niesłychanie temu spotkaniu przypadkowemu, z istotą odróżniającą się wszystkiem, od ogółu i nie noszącą dotąd na sobie stempla, niejako wyciśniętego przez towarzyskie konwenanse. Taką istotę pierwotną, niedotkniętą i nie zarażoną dotąd światową sztywną etykietą, znalazł w Nataszce. Zachwycały go: Jej naiwne zdziwienie, jej radość bezgraniczna, jej onieśmielenie; często, gęsto nawet... błędy gramatyczne, które czasem popełniała mówiąc po francuzku. Usiadłszy obok niej, gawędził serdecznie o tem i owem, łagodnie i z pewną czułą prawie delikatnością. Mówili o rzeczch potocznych, jemu co prawda najobojętniejszych. Czuł się jednak oczarowanym blaskiem jej oczów i uśmieszkiem promienistym. Nie odnosiło to się wcale do przedmiotu ich rozmowy, tylko było potrzebą nieodzowną jej serduszka, nie mogącego pomieścić nadmiaru radości. Podziwiał jej wdzięk niewymuszony, gdy wykonywała figurę w kotyljonie, do której wybrał ją inny tancerz. Zaledwie wróciła, aby usiąść obok Andrzeja, zziajana, bez tchu prawie, ktoś znowu unosił ją w wir walcowy. Zmęczona, zadyszana, już była gotowa odmówić. Pokusa była jednak nadto silną. Ulatywała zatem, niby lekki motylek, z uśmieszkiem rozkosznym, zwróconym tylko do księcia Andrzeja. Zdawała się przemawiać:
— Wolałabym spocząć i zostać przy tobie, ale czyż to moja wina, że mnie porywają? A to mnie tak uszczęśliwia, tak niewypowiedzianie czuję się szczęśliwą... kocham świat cały tego wieczora, a ty mnie rozumiesz, nieprawdaż?...
Ileż jeszcze rzeczy przeróżnych, uśmiech ten wypowiadał... Nataszka przebiegła teraz salę na paluszkach, aby wybrać dwie damy potrzebne do figury kotyljonowej.
— Jeżeli pójdzie najprzód do swojej kuzynki — pomyślał Andrzej mimowolnie — zostanie moją żoną. — Zatrzymała się właśnie przed Sonią... — Co mnie też czasem za szaleństwo strzeli do głowy — dodał w duchu. — To jednak nie podpada wątpliwości, że jest taka milusieńka, ładniutka do zjedzenia, a tak niezwykła! Do miesiąca, powinna wyjść za mąż. Żadna się tu do niej ani umyła... — Spojrzał znowu na Nataszkę, która usiadłszy, poprawiała bukiet u gorsu, zmięty cokolwiek.
Pod koniec kotyljona, stary hrabia zbliżył się do nich. Zapraszał serdecznie Andrzeja, żeby ich odwidził, i spytał córkę, czy bawi się dobrze? Odpowiedziała li uśmiechem tryumfującym i rozpromienionym. Jak też mógł ojciec pytać ją nawet o coś podobnego?
— Bawię się cudownie, jak nigdy dotąd — odrzuciła szybko i Andrzej spostrzegł u niej ruch mimowolny, podniesienie w górę obu ramion cieniutkich jak wrzeciona, któremi chciała widocznie objąć ojca za szyję. Przypomniała sobie jeszcze dość wcześnie, gdzie się znajduje i ramiona spuściła, nie wykonawszy zamiaru. Bo też rzeczywiście, szczęście jej w tej chwili było najzupełniejszem. Doszło do tego punktu, że stajemy się wtedy niesłychanie dobrymi, współczującymi dla wszystkich. Gdy się jest szczęśliwym, przestaje się wierzyć w zło, nie przypuszcza się wcale, żeby mogło istnieć cierpienie i niedola.
Piotr doświadczył po raz pierwszy w życiu uczucia nader przykrego... upokorzenia. Tryumfy jego żony, odnoszone w tych sferach najwyższych, drażniły go i raniły do głębi serca. Ponury i roztargniony, z grubą bruzdą wzdłuż czoła, stał w jednem z okien, patrząc w dal ciemną bez celu, nic nie widząc.
Nataszka idąc do wieczerzy, przeszła obok niego. Uderzył ją wyraz zbolały, pełen rozpaczy i zwątpienia, w Piotra fizjognomji. Zebrała ją chętka pocieszyć go cokolwiek, odstąpić mu trochę z tej radości, której ona miała aż do zbytku:
— Jaki bal piękny, jak się można ubawić, nieprawdaż hrabio? — zagadała.
Piotr uśmiechnął się i odpowiedział na chybił trafił:
— O! tak... jestem bardzo zadowolony...
— Czyż można być smutnym tej nocy? — pomyślała Nataszka. — A w dodatku taki poczciwiec, jak ten Bestużew.
W oczach Nataszki wszyscy tu zgromadzeni, byli dobrymi, doskonałymi, kochali się nawzajem jak bracia, cóż im więc mogło brakować do szczęścia.