Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom V/XVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wojna i pokój Tom V |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1894 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Война и мир |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom V |
Indeks stron |
Tłum drgnął nagle, jakby tknięty prądem elektrycznym; jedni rzucili się naprzód, drugich w tył odepchnięto, orkiestra zagrzmiała marsz tryumfalny i ukazał się car we drzwiach, za którym szli kornie pochyleni, pan i pani domu. Przebiegł szybko pomiędzy podwójnym szpalerem z postaci ludzkich, kłaniając się na prawo i lewo. Było mu pilno widocznie uwolnić się czemprędzej od tych nieuniknionych dowodów czci głębokiej. Car wszedł do salonu obok; tłum cały rzucił się za nim w tropy. Odepchnięto go jednak ode drzwi, przy których zatrzymał się Aleksander, rozmawiając przyjacielsko z panią domu. Po głośnej fanfarze, muzyka zaintonowała poloneza będącego na porządku dziennym. Pod tę nutę podłożono kantatę, poczynającą się od słów:
„Aleksander i Elżbieta, zapał w nas wzbudzają...“
Jakiś młody człowiek przerażony, zaczął błagać damy usilnie, żeby się cofnęły. Niektóre z nich jednak, z pominięciem wszelkiej etykiety, a nawet dobrego tonu i przyzwoitości, nie zważając na pomięcie i poszarpanie kosztownej toalety, zaczęły właśnie pchać się gwałtem naprzód, roztrącając wszystkich łokciami, byle dostać się w pierwsze szeregi, gdzie już zaczynano ustawiać się parami do poloneza.
Nareszcie udało się zrobić miejsce. Car uśmiechnięty, zaczął posuwać się naprzód, trzymając za rękę gospodynią domu. Stąpał lekko, ale zawsze pomiędzy taktem. Za nim prowadził gospodarz, ową piękność sławioną, Marję Antoniównę Naryszkin. Dalej snuli się ministrowie, posłowie zagraniczni i najwyżsi dygnitarze, tak wojskowi jak i cywilni. Prawie wszystkie damy zostały zaproszone do poloneza. Na nieszczęście, hrabina Rostow, z Sonią i Nataszką, należały właśnie do garstki nielicznej, sprzedających pietruszkę. Nataszka, co chwila stawała na palce, z rękami spuszczonemi po obu bokach. Jej pierś zaledwie poczynająca się rozwijać, jak kwiat, który dotąd z pączka nie wystrzelił, to podnosiła się, to opadała gwałtownie. Oglądała się w koło wzrokiem badawczym i niespokojnym. Wyraz jej ładnej twarzyczki, mienił się według uczucia sercem miotającego. Wahała się ciągle pomiędzy najżywszą radością, a zwątpieniem rozpaczliwem. Cóż ją obchodził car i reszta matador, krążących niby satelity, około tego słońca? Zajmywała ją myśl jedna, jedyna: — „Niktże nie zbliży się do mnie i do tańca nie zaprosi?“ — powtarzała w duchu. — Czyż mi przeznaczono nie ruszyć nogą przez całą noc? Wszyscy ci mężczyźni, zdają się mnie wcale nie widzieć. A choć który i spojrzy przelotnie, wyobraża sobie zapewne, że byłby to czas stracony, gdyby zajął się mną bodaj przez krótką chwilkę. Ani się nie domyślają, że ginę z ochoty tańczenia, że tańczę niezrównanie, i że zabawiliby się ze mną doskonale.
Muzyka grająca bez ustanku, działała na nią jeszcze bardziej przygnębiająco, do tego stopnia, że ledwie mogła wstrzymać się od płaczu.
Perońskę wzięto do poloneza, ojciec zaś był na drugim końcu sali olbrzymiej. Samotne, zgubione w tłumie obcym dla nich najzupełniej, nie budziły w nikim zainteresowania i nikt się o nie trzy nie troszczył. Bołkoński prowadząc jedną z dam w polonezie, otarł się o nie, nie poznawszy wcale.
Piękny Anatol Kurakin, uśmiechając się zwycięzko i szepcąc coś do ucha swojej tancerce, spojrzał na Nataszkę tak obojętnie, jakby stanowiła rzeczywiście część obicia na ścianie. Borys tak samo przeszedł w tańcu dwa razy koło nich i za każdym razem obracał głowę w inną stronę. Berg z żoną, którzy także nie tańczyli, przecisnęli się do tych biednych trzech samotnic, od wszystkich opuszczonych.
To już dobiło Nataszkę. Czuła się najokropniej upokorzoną, tą grupą czysto rodzinną, w pośród balu w obcym domu. Czyż nie mają dość czasu i miejsca, nagadać się i nacieszyć się sobą do woli u siebie?
Car skończył nareszcie poloneza. Obszedł salę trzy razy, za każdym razem damę zmieniając. I muzyka grać przestała. Nadto gorliwy carski adjutant, rzucił się ku tym trzem paniom, żądając żeby się jeszcze bardziej w tył cofnęły, mimo że one stały już i tak pod samą ścianą. Po chwili odezwały się pierwsze takty walca, lekkiego jak zefir i unoszącego w siódme niebo. Car z słodkim uśmiechem na ustach, przechodził wzrokiem całe towarzystwo. Nikt nie śmiał puścić się w koło. Wreszcie na cara nieznaczne skinienie, jeden z adjutantów, któremu powierzono na ten wieczór urząd przewodnika w tańcach, zbliżył się najprzód do pięknej hrabiny Bestużew. Odpowiedziała na zaproszenie, położeniem z lekka ręki na ramieniu tancerza, z swoim wiecznie słodziutkim uśmieszkiem. Tancerz objął natychmiast ramieniem, jej zawsze piękną kibić i uniósł na drugi koniec sali w wirze walcowym. Tu ruchem zręcznym, ujął tancerkę za lewą dłoń, wykręcił nią i puścili się na nowo, coraz prędzej, w tępię iście szalonem. Dzwoniły srebrne ostrogi tancerza, a suknia ponsowa aksamitna, pięknej Heleny wydymała się, niby balon gazem napełniony. Nataszka zjadała ich prawie oczami, tłumiąc łzy wysiłkiem nadludzkim, tak jej żal było, że jej nie wybrano do tego pierwszego turu walca.
Książę Andrzej, był w mundurze białym, ze szlifami pułkownika w konnicy. Na nogach miał jedwabne pończochy i trzewiki ze sprzączkami. Wesół i bardzo ożywiony, rozmawiał z baronem Firchow, o pierwszem pojedzeniu nowej „Rady Państwa“, które miało odbyć się nazajutrz z rana. Baron, znając jego ścisłe stosunki z Sperańskim i prace rozmaite na polu prawodawstwa, starał się dowiedzieć od Andrzeja coś pewnego o jednem z najnowszych carskich rozporządzeń, które było wywołało mnóstwo najsprzeczniejszych uwag i komentarzy. Andrzej atoli, słuchał go pół uchem zaledwie, z najwyższem roztargnieniem. To patrzał na cara, to powodził wzrokiem po tańczących, nie mogąc jakoś rozkołysać się i połączyć z nimi.
Badał ciekawie ten cały tłum onieśmielony i zażenowany obecnością monarchy, i te kobiety, które ginęły z chęci gwałtownej, żeby je wzięto do tańcu.
W tej chwili Piotr zbliżył się do niego.
— Andrzeju, wszak tańczysz przecie? Idźże i poproś do walca, moją protegowaną, młodziutką hrabiankę Rostow.
— Gdzież ona?... Wybacz panie baronie... innym razem dokończymy naszej rozmowy... Teraz hasłem jest: Iść w taniec! — zażartował pozwalając się prowadzić Bestużewowi. Uderzył go wyraz rozpaczy w twarzyczce Nataszki. Poznał ją natychmiast i domyślił się przykrego uczucia debiutantki. Przypomniał sobie również jej gawędkę przy blasku księżyca. Posunął się żywo ku hrabinie, witając z uszanowaniem.
— Pozwól książę, zapoznać cię z moją córką — przemówiła hrabina zmieszana i zarumieniona.
— Mam zaszczyt znać Natalję Stefanównę, nie wiem tylko, czy raczy sobie mnie przypomnieć — odrzucił szarmancko Andrzej, z ukłonem tak niskim, że wcale nim nie potwierdzał zdania nader niełaskawego o nim hrabianki Perońskiej, co do Andrzeja arogancji i niegrzeczności w obec dam. Zaprosił do walca Nataszkę, otaczając natychmiast ramieniem, jej prześliczną, wiotką jak trzcina kibić. Rozpromieniło się nagle oblicze Natalki. Zaigrał na jej usteczkach koralowych uśmieszek rozkoszny, pełen wdzięczności i nadziemskiej uciechy. Oczy błysnęły ogniem namiętnym, zamiast zalśnić łzami bolu i gorzkiego zwątpienia. Zdawały się przemawiać do Andrzeja: — „Czekamy na ciebie nudziarzu, całą wieczność“. Wzruszona i szczęśliwa niewypowiedzianie, pochyliła się ruchem pełnym gracji niewymuszonej, na ramię swego tancerza, który uchodził (najsprawiedliwiej zresztą) za walcującego najdoskonalej w świecie. Ona tańczyła tak samo nieporównanie. Jej drobne nóżki, zaledwie muskały koniuszkami palców posadzkę, niby ptasie skrzydełka, wody zwierciadło. Zapewne, jej cienkie rączki, biust trochę jeszcze za mało rozwinięty i pierś dopiero wyłaniająca się z pączka, nie mogły wytrzymać porównania, z majestatyczną pięknością Heleny. Na tym tam biuście, spoczęło dotąd tyle tysięcy spojrzeń namiętnych, że zostawiły po sobie rodzaj łuny, nadającej ciału Heleny odblask różowawy, który zmysły mącił i prawie do szału doprowadzał. Co do Nataszki, była ona po prostu, młodziutką dzieweczką, nieświadomą dotąd samej siebie, wygorsowaną po raz pierwszy w życiu, czego byłaby się wstydziła na pewno, gdyby jej nie wytłumaczono najdobitniej, że tak być musi.
Książę Andrzej lubił taniec. Tym razem jednak, dał się zrazu namówić do walca Piotrowi, najprzód: żeby przyjacielowi nie zrobić przykrości, powtóre: żeby przerwać nudną rozmowę polityczną, która go w tej chwili nużyła niesłychanie. Wybrał Nataszkę na chybił trafił. Zaledwie jednak objął ramieniem jej kibić toczystą, tak wiotką i elastyczną, zaledwie uczuł jej dotknięcie na swojem ramieniu, przycisnął ją do swojej piersi szerokiej, zaledwie odpowiedział uśmiechem na jej uśmieszek radosny, promienisty, czar wiejący od niej, niby tchnienie wiosny, przesiąknięte wonią fiołków i świeżością trawki majowej, czar ten zawrócił mu głowę od razu i upoił go jak stare, wytrawne wino. Gdy walca grać przestano, zatrzymał się dopiero w wirze szalonym, zwracając i jej wolność. Był bez tchu i prawie bezprzytomny. Potrzebował odpocząć chwilę na osobności, patrząc li zdala na tańczących, aby zebrać myśli rozpierzchłe. Czuł się nie mniej szczęśliwym i jakby odrodzonym tym podmuchem młodości powracającej, tym ogniem krew w nim rozpłomieniającym.