Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VI/XXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wojna i pokój Tom VI |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1894 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Война и мир |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom VI |
Indeks stron |
Nazajutrz Rostowy nigdzie z domu nie wyszli, i nikt do nich nie przyszedł. Marja Dmytrówna, naradzała się długo z hrabią w cztery oczy. Postanowili raz jeszcze spróbować szczęścia u starego dziwaka. Nataszka zwietrzyła co się święci. Była tem zaniepokojona i dotknięta do żywego. Czekała prawie z godziny na godzinę powrotu Andrzeja, dotąd jednak nadaremnie. W ciągu dnia wysłała dwóch posłańców do pałacu Bołkońskich, aby dowiedzieć się czegoś stanowczego. I tym razem zawiodła ją nadzieja! To wieczne czekanie nękało ją niewypowiedzianie, a wspomnienie bolesne, jej odwidzin u księżniczki Marji, wprawiało ją w stan gorączkowy. Ogartywała ją chwilami trwoga śmiertelna. Zdawało się jej, że albo Andrzej nigdy już nie wróci, albo z nią samą stanie się tymczasem coś fatalnego! Nie była teraz w możności, oddawać się spokojnie słodkim marzeniom, o szczęściu, gdy Andrzeja ujrzy znowu przy swoim boku. Mąciły jej myśli natychmiast wrażenia odniesione w sali teatralnej, podczas opery. Pytała sama siebie po raz setny może, czy nie stała się występną? Czy jej wierność pozostała nieskazitelną? I jakby na przekór, przypominała sobie szczegóły najdrobniejsze, tego wieczora spędzonego w teatrze, najlżejsze odcienia w wyrazie twarzy tego człowieka, który potrafił wzbudzić w niej na pierwszy rzut oka, uczucie tak niebezpieczne i tak niepojęte! Na pozór, zdawać się mogło, że nigdy nie była weselszą i bardziej ożywioną. W głębi duszy tymczasem straciła była na zawsze dawne szczęście, i dawny spokój!
W następną niedzielę zaproponowała z rana Marja Dmytrówna swoim gościom, żeby udali się z nią razem do jej cerkwi parafialnej:
— Nie cierpię — mówiła ze zwykłą u niej szorstką otwartością — świątyń będących w modzie. Tam idzie się po prostu, aby widzieć, i być nawzajem widzianym! Tu zaś nabożeństwo odbywa się jakoś ciszej, i dla mnie stokroć przyjemnej. Proboszcz miejscowy ma śliczny głos, dobrał sobie i dwóch djaków, którzy mu dobrze odpowiadają. Nie znajduję zaś, żeby owe chóry hałaśliwe, niby na scenie, podnosiły mi ducha i usposabiały lepiej do modlitwy!... Nie lubię tego... wydaje mi się to wszystko nadto światowem...
Marja Dmytrówna, święciła każdą niedzielę uroczyście, po staremu. W sobotę dom był umyty, wyczyszczony, obmieciony, od strychu aż do piwnicy. W święto wszyscy odpoczywali z nią razem, i cała służba musiała być na mszy. Do objadu dodawano dnia tego jeden półmisek, a służba dostawała mięso na objad, po kwaterce wódki i po pół kwarty piwa. Żadna jednak twarz w całym domu, nie wyglądała tak świątecznie, nie była tak rozjaśnioną, jak szeroka, pucułowata, czerwona jak piwonja, fizjognomia samej Marji Dmytrówny.
Gdy po mszy podano kawę w salonie, zdjąwszy poprzednio z mebli białe pokrowce, lokaj dał znać, że czeka na nią w bramie powóz zaprzęgnięty. Udrapowała się w szal indyjski, najparadniejszy, i zapowiedziała że jedzie z wizytą do starego księcia Bołkońskiego, aby rozmówić się z nim na serjo w sprawie Nataszki.
W chwilę później zjawiła się sławna modystka, pani Aubert Chalmé, aby przymierzyć nową suknię na Nataszce. Ta uszczęśliwiona z przerwy w myślach udręczających ją, przeszła szybko do swego pokoju. Stała właśnie przed ruchomem zwierciadłem, przypatrując się stanikowi, który był dopiero sfastrygowany i bez rękawów, gdy usłyszała obok w salonie głos ojca, witający jakąś damę. Damą była piękna hrabina Bestużew. Nataszka poznawszy ją po głosie, drgnęła z dziwnego, niewytłumaczonego wzruszenia. Nie miała czasu ubrać się nazad w suknię, gdy drzwi otworzono na oścież i weszła Helena, uśmiechnięta słodziej niż kiedykolwiek, w sukni z fioletowego aksamitu, z szerokiemi u ramion wyłogami.
— Ah! moja śliczotko! moja najcudowniejsza! wpadłam, aby powiedzieć twemu ojcu, że to się nie godzi, coś niepojętego, żeby tak siedzieć jak wy, nie widząc żywej duszy!... Nastaję na to, żebyście przyszli koniecznie do mnie dziś wieczór... Będę miała kilka osób... Panna Georges zadeklamuje swój sławny monolog z Fedry Racina... Jeżeli mi hrabio nie przyprowadzisz swoich dwóch ślicznych dziewczątek — dodała zwrócona do Rostowa, który wszedł był razem z nią do córki pokoju — pogniewamy się z sobą na wieki! Mąż mój odjechał do Tweru; gdyby nie to, byłabym ci go hrabio przysłała... Wszak przyjdziecie?... Najniezawodniej?... przed dziewiątą... ale na pewno?...
Skinęła główką modystce, którą znała doskonale. Ta jej odpowiedziała dygiem najniższym. Następnie usiadła na fotelu, naprzeciw zwierciadła, układając artystycznie fałdy spódnicy. Rozmawiała dalej z serdeczną poufałością. Unosiła się nad pięknością Nataszki, podziwiała jej toalety, starając się przedstawić swoją suknią w świetle najkorzystniejszem. Radziła jej w końcu, żeby sprawiła sobie taką samą suknię, jak jej wczoraj przysłano z Paryża.
— Wyobraź sobie moja śliczotko! — kończyła — zrobiona z gazy o połysku stalowym, u dołu duże bukiety haftowane od ręki pelą różnobarwną... Aleś ty sama kwiatek najcudowniejszy! Upiększasz wszystko, co włożysz na siebie.
Twarz Nataszki jaśniała tryumfem i najwyższą radością. Czuła się jakby odrodzoną, pochwałami tej najmilszej hrabiny, która wydała się jej była na pierwszy rzut oka, tak imponującą i niedostępną, a teraz okazuje jej tyle życzliwości, jest z nią na stopie przyjaźni najpoufalszej. Ta wielka dama zawróciła jej głowę najzupełniej. Helena ze swojej strony działała szczerze. Sama będąc do gruntu zepsuta, na równi z bratem, uważała każdy środek za godziwy, byle dogodzić swoim żądzom chwilowym. Brat prosił ją usilnie o sprowadzenie go z Nataszką, czemużby nie miała mu w tem dogodzić? Była niegdyś zazdrosną o Nataszkę, gdy Borys był się nią zajął. Dziś atoli gotową jej była dopomódz, żeby użyła z jej bratem owych zakazanych przyjemności, które jej tak smakowały. Na wychodnem szepnęła biorąc Nataszkę na bok.
— Brat był u mnie wczoraj na obiedzie. Ginęliśmy ze śmiechu... Prawie nic nie jadł, a wzdychał niby miech kowalski... Zakochany w tobie śliczotko do szaleństwa!...
Nataszka stanęła cała w płomieniach na te słowa.
— Oh! jakaś czerwona! ha, ha, ha! co to znaczy naiwność pierwszej młodości!... Ale przyjdziecie do mnie na pewno, nieprawdaż?... Jeżeliś w kim i zakochana, to jeszcze nie powód, żeby zamykać się jak w klasztorze za kratami.... Przypuśćmy nawet żeś zaręczona, to i w tym wypadku, twój przyszły mąż, powinien tylko cieszyć się, że starasz się trochę rozerwać, zamiast umierać z nudów i tęsknoty, w czasie jego nieobecności.
— Wie żem zaręczona — myślała Nataszka — a jednak nie waha się namawiać mnie do zabawy... Widocznie niema w tem nic złego!
Dzięki fatalnemu wpływowi Heleny na nią, wydało się na nowo Nataszce wszystko prostem i zupełnie naturalnem, co przed chwilą tak ją przerażało i niepokoiło:
— To wielka dama w całem tego słowa znaczeniu — powtarzała w duchu. — W dodatku jest mi tak szczerze życzliwą. Dla czegóż nie miałabym się u niej zabawić troszeczkę?
Marja Dmytrówna wróciła dopiero na objad. Można było domyśleć się z łatwością po jej kwaśnej minie, i ponurem milczeniu, że spotkała ją porażka na całej linji. Nadto wzburzona, aby mówić z zimną krwią i powtarzać swoją rozmowę ze starym dziwakiem, bąknęła mimochodem hrabiemu, że wszystko idzie jak najlepiej, a jutro dowie się o tem szczegółowo. Gdy jej wspomniano o wizycie i zaproszeniu Heleny, odrzuciła szorstko i bez ogródek, jak to było u niej w zwyczaju, że to kobieta przewrotna, że nie lubi jej widzieć u siebie, ani bywać na jej zebraniach, że nie życzy panienkom wchodzić z nią w bliższe stosunki:
— Jeżeliście jednak obiecali się jej dziś na wieczór — dodała zwrócona do hrabiego — to trzeba słowa dotrzymać. Raz być można u niej. To jeszcze nie pociągnie za sobą żadnych złych następstw, a ty mała — pogłaskała Nataszkę po twarzy — rozerwiesz się trochę.