Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VI/XXIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VI
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VI
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIV.

Ojciec wysłał Anatola z Petersburga, gdzie wydawał rocznie do dwudziestu tysięcy rubli, nie licząc drugie tyle długów zaciągniętych tu i owdzie, o których spłacenie wierzyciele dopominali się u ojca natarczywie.
Książe Bazyli zapowiedział ostro synowi, że pod tym li warunkiem ułoży się po raz ostatni z jego wierzycielami, jeżeli odjedzie natychmiast do Moskwy i tam stale zamieszka. Wyrobił mu tam był miejsce adjutanta, przy jenerale główno-dowodzącym. Nakazał mu również, aby starał się ożenić bogato, z Julją Kuragin, lub księżniczką Bołkońską.
Anatol przystał na wszystko, mając niejako nóż na gardle. W Moskwie zajechał wprost do Piotra. Ten przyjął go z razu nie bardzo chętnie. Wkrótce jednak przyzwyczaił się do niego, dzieląc z nim nawet czasami dzikie i hulaszcze wybryki. Anatol brał od szwagra pieniądze bez najmniejszego skrupułu, nigdy mu nie dając na sumy pożyczone pokwitowania.
Szynszyn mówił świętą prawdę. Anatol zawracał głowy wszystkim pannom, z powodu właśnie, że okazywał im najwyższą obojętność. Za to afiszował się najbezczelniej z rozmaitemi cygankami i aktorkami, a nawet chełpił się wszem w obec, bliskim stosunkiem, ze sławną artystką dramatyczną, panną Georges, która przybyła do Moskwy z Paryża, na gościnne występy. Nie opuszczał jednej kolacyjki, choćby w kółku najgorszych libertynów. Pił na umor, wtedy jeszcze, kiedy jego kompany, leżeli już pod stołem, jak nieżywi. Pokazywał się nie mniej na wszystkich balach w wielkim świecie. Tu znowu asystował kompromitująco, kilku pięknym damom. Każda z nich gotową była przysiądz, że kocha się w niej jednej, jedynej. Co do zrobienia wyboru i ożenienia z jaką panną bogatą, o tem ani myślał, z tej niezmiernie ważnej przyczyny, że... był już żonaty. Przed dwoma laty, stojąc w Polsce na kwaterze zbałamucił był córkę pewnego szlachcica wioskowego. Ten zwietrzywszy co się święci, dał mu do wyboru, sto batów odlewanych, lub ślub z córką zhańbioną przez niegodziwego uwodziciela. Ma się rozumieć, że paniczyk delikatny, wybrał ślub. Szlachcic dopilnował wszystkiego najskrupulatniej i ślub został zawarty najformalniej, tak w kościele katolickim, jak i w cerkwi prawosławnej, w mieście najbliższem.
Wkrótce potem powrócił do Rosji. Żona z nim jechać nie chciała. Za kilkadziesiąt tysięcy rubli, uprosił sobie milczenie, ze strony teścia i żył dalej po kawalersku.
Zawsze z siebie zadowolony, nie przypuszczał ani na chwilę, żeby mógł kiedykolwiek żyć inaczej. Według niego, wszystko zdrożne, czego dopuszczał się co chwila, były to same drobne grzeszki, niewarte, aby o nich wspominano. Miał jedynie żal do opatrzności, że stworzywszy go na wielkiego pana, nie obdarzyła go dochodami odpowiedniemi. Jemu należałoby się co najmniej sto tysięcy rubli rocznego dochodu, a w dodatku powinienby wszędzie i zawsze być uznanym za pierwszego. To przekonanie tkwiło tak silnie w jego umyśle, że udzielało się ono mimowolnie jego otoczeniu. Ustępywano mu dobrowolnie pierwszeństwa na każdym kroku i pożyczano zewsząd pieniędzy, których on z zasady, nie oddawał nigdy nikomu.
Graczem nie był właściwie, choć grywał wiele, bo niedbał nigdy o wygraną. Tak samo było mu najobojętniejszem w świecie, jaki wyrok wyda o nim opinja publiczna. Co lubił namiętnie, to hulatykę bez wszelkiej żenady, i miłostki przelotne z pięknemi kobietami. Bez cieniu szlachetnej ambicji, nie wzdychał do niczego, prócz do zadowolenia chwilowych chuć i pożądliwości. Tem doprowadzał ojca do rozpaczy. Dzikie wybryki, kompromitowały jego przyszłość w wysokim stopniu, czyniąc go wszędzie i zawsze wręcz niemożliwym. Drwił głośno i wszem w obec, z zaszczytów i honorów które go wiecznie omijały. Skąpym nie był. Jeżeli tylko miał co w kieszeni, rozdawał na prawo i lewo. Miał się w końcu za człowieka najuczciwszego. Niósł głowę wysoko, bo przecież nie zmuszał żadnej kobiety, żeby się dla niego gubiła. Jeżeli szły same na lep, niby muchy do miodu, tem gorzej dla nich! Jego sumienie było zupełnie spokojne!
Ogół libertynów bez czci i wiary, Magdalen-kobiet i Magdalen-mężczyzn, mają w głębi duszy to naiwne przekonanie, które nibyto czerpią z Ewangielji, że: — „Wiele im będzie przebaczonem, bo wiele ukochali!“... a raczej co się tyczy mężczyzn: — „nie tyle ukochali innych, ile swoją własną chwilową rozrywkę“. — Na tem budują win wszelkich odpuszczenie.
Dołogow, pojawiwszy się niedawno w Moskwie, z której był zmuszony ulotnić się na czas jakiś, prowadził jak dawniej życie niesłychanie wystawne i blagował, opowiadając cuda waleczności o swoim pobycie w Persji. Grał zawsze grubą grę i oddawał się namiętnie wszelkim rozrywkom, godziwym i niegodziwym. Zbliżył się natychmiast do towarzysza dawnych hulatyk awanturniczych, aby korzystać z tej przyjaźni odnowionej, w celach czysto osobistych.
Anatol cenił wysoko tamtego brawurę i spryt nadzwyczajny i kochał Dołogowa na prawdę. Dołogow zaś potrzebywał go jedynie, jako robaczka przyciągającego złote ryby na haczyk od wędki, ale ma się rozumieć, nigdy się z tem nie zdradził przed Kurakinem. Prócz tego, Dołogow potrzebywał do życia, jakiegoś manekina pod ręką, którym mógłby kierować do woli, według własnego widzimisię.
Nataszka wywarła rzeczywiście na Anatola wrażenie piorunujące. Po przedstawieniu, jedząc kolację z Dołogowem, zaczął rozbierać ze znawstwem starego doświadczyńskiego, wszystkie jej przymioty niezrównane. Toczystość ramion, giętkość kibici, małość rąk i nóg, bogactwo i kolor włosów, rysy klasyczne, i oczy ciemne, bezdenne, o połysku djamentowym. Zapowiedział z góry, że myśli nadskakiwać jej, gdziekolwiek ją spotka, nie zastanowiwszy się ani chwili, do czegoby to mogło doprowadzić ich oboje? Nad względami tak pospolitemi i podrzędnemi, zwykł był przechodzić bez zawahania, do porządku dziennego.
— Bestyjka ładna, nie ma co mówić — uśmiechnął się Dołogow cynicznie — ale to zwierzyna nie dla nas mój drogi.
— Powiem siostrze, żeby ją zaprosiła kiedy do siebie na objad. Cóż ty na to?
— Życzę ci zaczekać, aż będzie po ślubie...
— Ba! wiesz przecie, że ja przepadam za takiemi podlotkami... Tracą głowy od razu!
— Strzeż się — Dołogow machnął ręką. — Raz już dałeś się złapać w sidła sromotnie takiemu podlotkowi! — Miał na myśli to mówiąc, ślub Anatola.
— Dla tego właśnie, żadna mnie już teraz nie złapie! — Anatol parsknął śmiechem.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.