Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VII/III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VII
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.

Car Aleksander mieszkał w Wilnie przeszło od miesiąca. Spędzał czas na rewjach i manewrach. Nic dotąd nie było do wojny gotowem, mimo że spodziewano się jej od dawna. Chcąc wszystko przyspieszyć, car opuścił Petersburg. Nie istniał dotąd żaden plan ogólny. Co się tyczy wyboru wodza naczelnego, wahanie co do tej kwestji palącej, wzmagało się w miarę jak się przedłużał pobyt w głównym sztabie samego monarchy. Każda z trzech armji posiadała swego wodza oddzielnego, nie było jednak generalissymusa, car zaś sam nie chciał brać na siebie tak wielkiej odpowiedzialności. Im dłużej bawił car w Wilnie, tem bardziej przeciągały się w nieskończoność wszelkie przygotowywania. Zdawać się mogło, że całe carskie otoczenie, na to wysila się jedynie, ten ma tylko cel przed sobą, aby dać zapomnieć o wojnie młodemu monarsze, aby uprzyjemnić mu ile możności pobyt w stołecznem mieście Litwy.
Po całym szeregu uczt wspaniałych, wyprawianych na cześć cara, przez polskich magnatów, i przez najwyższych dworskich dostojników, a w końcu i przez samego monarchę; na podziękowanie, powziął myśl jeden z polskich adjutantów cara, żeby urządzić bal na cześć jego, w imieniu wszystkich kolegów wojskowych. Ta propozycja przyjęta z najwyższym zapałem, otrzymała cara przyzwolenie. Zebrano w drodze składki dobrowolnej potrzebne pieniądze, upraszając na gospodynię balu, damę, dla której car czuł największą sympatję. Wyznaczono na ów bal dzień 25 czerwca. Objad, przejażdżkę po wodzie i ognie sztuczne, urządzano nie opodal od Wilna, w majątku hrabiego Benigsena, który swój pałac z przyległościami, oddał najchętniej do rozporządzania nim dowolnego, tym, którzy układali cały program przyjęcia.
W dniu zatem, w którym Napoleon wydał rozkaz wojskom swoim, a właściwie swojej awangardzie, aby wkroczyła na terytorjum rosyjskie, rozpędzając na cztery wiatry kozaków pogranicznych, car znajdował się na balu wyprawianym na jego cześć, przez adjutantów i resztę oficerów z głównego sztabu.
Ta świetna uczta, zgromadziła była w jedne i to samo miejsce, według zdania ówczesnych znawców, tyle pięknych kobiet, jak nigdy i nigdzie dotąd nie widziano. Hrabina Bestużew, która przybyła była umyślnie na ten bal z kilkoma innemi damami z Petersburga przyćmiewała pyszną toaletą i bujną, lubieżną pięknością, właściwą moskiewkom, damy polskie, o rysach delikatniejszych, o kibiciach bardziej wiotkich, z ułożeniem więcej dystyngowanem. Car jednak zauważył tę jasnowłosą Junonę i raczył raz z nią przetańczyć.
Borys zostawiwszy w Moskwie swoją żonę, żył sobie w Wilnie — „po kawalersku“ — (jak się sam wyrażał). Chociaż nie był carskim adjutantem, wziął udział w balu, przyczyniwszy się do składki bardzo znaczną sumą. Posiadając obecnie wielki majątek, obrzucany na wsze strony rozmaitemi dostojeństwami, nie szukał już i nie starał się o niczyją protekcją. Utrzymywał się na równej stopie towarzyskiej i z najwyższemi ówczesnemi matadorami. Czuł, że ma do tego wszelkie prawo i że mu je każdy chętnie przyzna.
Tańczono jeszcze w najlepsze o północy. Helena nie znajdując w koło siebie godnego jej tancerza, poprosiła sama Borysa, żeby stanął z nią do mazura, do którego zabierano się właśnie. Oni byli trzecią parą. Borys patrzał najobojętniej w świecie, na wspaniałe i olśniewająco białe ramiona i biust Heleny, jak zawsze bezwstydnie obnażony, który odbijał jaskrawo, od sukni z gazy ciemno wiśniowej, przyozdobionej bogato, złotym haftem wypukłym. Rozmawiali o swoich dawniejszych znajomych, o tem i owem... Borys jednak nie spuszczał z oka cara, który stojąc w drzwiach parapetowych od ogrodu, zatrzymywał łaskawem skinieniem, to jednych, to drugich, obdarzając słówkami miodowemi, jak on to jedynie potrafił.
Uderzyło wkrótce Borysa, że Bałakow, jeden z carskich ulubieńców, zbliżył się poufale na dwa kroki, w chwili kiedy car rozmawiał w najlepsze, z jedną z najpiękniejszych dam polskich. Aleksander spojrzał na śmiałka pytająco, zrozumiawszy atoli, że musi mieć nader ważny powód do postępowania podobnego, wbrew wszelkiej dworskiej etykiecie. Skłonił się więc damie najuprzejmiej i zwrócił się do Bałakowa. Twarz cara pobladła, gdy mu Bałakow szepnął coś do ucha i można było wyczytać w jej wyrazie najwyższe zdumienie. Wziął go car pod ramię, pociągając żywo za sobą do ogrodu. Nie zwracał wcale uwagi na zaciekawienie tłumu, który jednak usuwał się przed carem z całem uszanowaniem. Borys spojrzał na Arakczejewa, ministra wojny. Zauważył jego pomięszanie, gdy zjawił się nagle Bałakow przy boku cara. Widział jak wysuwa się naprzód. Spodziewał się widocznie, że go car obdarzy jakiem słowem. Po tym ruchu ministra wojny, Borys zrozumiał, że zazdrosny o Bałakowa, że ma żal do niego, dla czego jemu pierwszemu szczęście posłużyło donieść carowi, o czemś bardzo ważnem? Gdy o nim zupełnie zapomniano, poszedł za tamtymi do ogrodu, trzymając się w odległości jakich dwudziestu kroków. Dysząc z gniewu bezsilnego, rzucał w około wściekłe spojrzenia.
Borys dręczony chęcią niepohamowaną dowiedzenia się najwcześniej z całego towarzystwa, jaką to ważną wiadomość przyniósł carowi Bałakow? szepnął na ucho Helenie, że idzie poprosić hrabinę Potocką na vis à vis, do figury mazurowej, która tylko co była wyszła na terasę. W chwili gdy i on stanął w drzwiach od ogrodu, zatrzymał się nagle jakby wrósł w posadzkę, wracali bowiem car z Bałakowem. Udał jakoby nie miał już czasu usunąć się na bok, tylko ile możności przytulił się do drzwi skłaniając głowę z najwyższem uszanowaniem. Usłyszał Aleksandra mówiącego z rozdrażnieniem, jak ktoś, komuby wyrządzono zniewagę osobistą.
— Wejść w granice Rosji wcale wojny nie wydawszy. Nie przyjmiemy i nie zawrzemy pokoju, póki jeden jedyny nieprzyjaciel, nie opuści państwa naszego. — Borysowi zdawało się, że car wymawia te słowa z pewnym naciskiem i z zadowoleniem wewnętrznem. Cieszyło go widocznie, że myśl swoją potrafił oddać tak patetycznie. Jednocześnie atoli irytowało cara, że go podsłuchano przedwcześnie. — Nikt o tem wiedzieć nie powinien — dodał marszcząc brwi groźnie. Borys pojął, że te słowa stosują się li do niego. Przymknął oczy i głowę spuścił jeszcze niżej. Car wrócił na salę balową, gdzie jeszcze zabawił z pół godziny.
Borys dowiedziawszy się pierwszy, dzięki szczególnemu trafowi o przejściu przez Niemen wojsk francuzkich, skorzystał z tego szczęśliwego zbiegu okoliczności, dając nie dwuznacznie do zrozumienia, kilku matadorom, stojącym najwyżej w hierarchji dworskiej, że tylko mówić mu o tem nie wolno, ale wie o wiele więcej od nich wszystkich. Tym sposobem urósł o drugie tyle w ich mniemaniu.
Ta wiadomość była istnem uderzeniem piorunu. Dostać coś podobnego wśród balu i po całym miesiącu nadaremnego czekania na wypowiedzenie urzędowe wojny, to nie dziw, że wydało się carowi czemś nie do uwierzenia. Car pod pierwszem wrażeniem piorunującem i w pierwszem gwałtownem oburzeniu znalazł i wypowiedział ów frazes, który później, stał się sławnym i przeszedł do historji. Chętnie go też potem powtarzał niejednokrotnie, ponieważ frazes ten oddawał i malował wiernie uczucia, które serce mu rozpierały. O drugiej po północy wróciwszy do siebie, posłał po swojego sekretarza Szyszkowa, dyktując mu rozkaz dzienny do armji i pismo do marszałka księcia Sołtykowa. W obu pismach wyrażał stałe postanowienie, w tych samych słowach, których użył był najpierw do Bałakowa — „nie zawrzeć i nie przyzwolić na pokój, póki ostatni Francuz nie opuści Rosji terytorjum“.
Następnie napisał własnoręcznie do Napoleona, list tej treści:
„Panie Bracie, dowiedziałem się wczoraj, że pomimo wierności, z jaką dotrzymywałam z mojej strony wszelkich zobowiązań w obec ciebie Sire, tyś przekroczył z wojskiem granice mojego państwa. W tej chwili odbieram z Petersburga uwiadomienie ze strony hrabiego Lauriston’a, który ma niby upozorować ten istny napad. Wasza Cesarska Mość uważałeś się w wojnie otwartej ze mną, w chwili gdy książę Kurakin zażądał paszportu i swoich listów wierzytelnych. Powody, na których książę Bassano opierał swoją odmowę w wydaniu mu tego, czego żądał, nie mogły nigdy wzniecić we mnie podejrzenia, że ten jego krok, może posłużyć za pretekst do napadu na moje państwo. W rzeczywistości, ten poseł nie był wcale przez nikogo upoważnionym do czegoś podobnego, do czego zresztą sam się przyznał. Dałem mu uczuć dotkliwie, jak tego nie pochwalam i rozkazałem, żeby nie ważył się opuszczać powierzonego mu stanowiska. Jeżeli Sire, nie chcesz wylewać krwi naszych poddanych, dla nieporozumienia (sic) w tym rodzaju i jeżeli przystaniesz na wyprowadzenie wojsk swoich z naszego terytorjum, nie zwrócę uwagi, na to co zaszło, i może jeszcze przyjść do zgody między nami. W przeciwnym razie, będę zmuszony odeprzeć całą siłą napad, który niczem z mojej strony nie wywołałem. Od Waszej Cesarskiej Mości zależy więc jedynie, oszczędzić ludzkości klęsk i niedoli straszliwej, wskutek nowej wojny.
„Jestem...

Aleksander“.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.