Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VII/XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VII
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.

Kibitka lekarza stała przez karczmą, gdzie schroniło się było pięciu oficerów. Marja Henrykówna, w nocnym czepku i białym pikowym kaftaniczku, ładna, świeża blondyneczka, dość tłuściutka, siedziała na ławce, na pierwszem miejscu. Zasłaniała sobą męża, który leżał rozciągnięty na tej samej ławce za nią w tyle, spiąc twardo i chrapiąc niby trąby jerychońskie, śmiano się i dowcipkowano na wyścigi, w chwili gdy ukazali się na progu dwaj nowi przybysze.
— Tu się więc bawią? — spytał drwiąco Mikołaj.
— Ha, ha, ha! — przyjęto ich śmiechem homerycznym. — Pięknie wyglądacie, niema co mówić! Istne rynny... Tylkoż nie zalejcie nam wodą naszego salonu.. Nie zniszczcie sukni naszej królowej.
Rostow z Ilinem oglądnęli się w koło, szukając jakiego kącika, gdzieby mogli przebrać suchą bieliznę, nie obrażając wstydliwości młodej niemeczki. Jeden róg izby był wprawdzie oddzielony przepierzeniem z desek, ale tam usadowiło się trzech oficerów do kart, przy jakimś stole kulawym. Miejsce było nimi szczelnie wypełnione, oni zaś tak byli grą zacietrzewieni, że ani myśleli ustąpić. Niemeczka wzruszona litością, dla Rostowa i Ilina, z których woda lała się ciurkiem, odwróciła się od nich rozpościerając szeroko swoje spódniczki w rodzaju parawana. Za tą zasłoną improwizowaną i z pomocą Ławruszki, mogli nareszcie pościągać ubranie przemokłe do nitki i wziąć na siebie coś suchego.
Rozniecono ogień, o ile to było możebnem w piecu na pół rozwalonym. Wyszperano i wyciągnięto ze śmiecia jakąś deskę. Położono ją na dwóch kulbakach, i okryto je czaprakami. Rostow kazał Ławruszce nastawić samowar, a któryś z oficerów znalazł w swoich manatkach buteleczkę rumu. Zaproszono ładną niemeczkę, żeby raczyła robić honory jako gospodyni. Wszyscy skupili się w koło niej. Jeden ofiarował jej białą chustkę do nosa, aby nią obcierała swoje różowe paluszki, inny podłożył pod nóżki własny mundur, aby nie potrzebywały dotykać się ziemi wilgotnej; trzeci rozwiesił płaszcz nad oknem z szybą wybitą, aby ją uchronić od przeciągu, czwarty nakoniec zaczął gałęzią oganiać muchy z nosa potężnego jej małżonka, żeby się przypadkiem nie obudził.
— Daj pan pokój — uśmiechnęła się nieśmiało Marja Henrykówna. — Spi jak kamień, bo tamtej nocy ani oka nie zmrużył.
— Niepodobna mi pani — zażartował oficer — oddać muchom na pastwę tego szanownego oblicza. Trzeba mieć zawsze staranie dla doktorcia. Któż wie co nam jutro przyniesie? Może mi utnie nogę, lub ramie, to i on mnie będzie pielęgnował z większą troskliwością.
Posiadali ze wszystkiem tylko trzy szklanki. Woda była tak mętna, takiej barwy nieokreślonej, że nie można było wcale rozpoznać, czy herbata jest za mocna, lub za słaba. W samowarze mieściło się tylko sześć szklanek wody, ale nikt się mimo tego nie skarżył. Znajdywano w tem nawet pewną przyjemność czekać na kolej, według praw starszeństwa i otrzymywać ów napój kipiący z pulchnych rączek niemeczki, u których co prawda paznogcie, nosiły po trochę żałobę i pod względem czystości pozostawiały wiele do życzenia. Wszyscy na to wyglądali i byli rzeczywiście rozkochani w niej tego wieczora. Nawet gracze zawzięci powyłazili ze swojej kryjówki, oddając jej tysiączne usługi i strojąc do niej w najlepsze koperczaki. Widząc się tak otoczoną kwiatem dorodnej młodzieży, niemeczka promieniała radością, mimo trwogi śmiertelnej, która nią wstrząsała ilekroć ustawało chrapanie małżonka i zachodziła obawa, że gotów się obudzić.
Łyżeczka była jedna jedyna, za to cukru mieli w obfitości. Ponieważ topniał na spodzie szklanek bardzo wolno, zadecydowano, że Marja Henrykówna, będzie każdemu mięszała herbatę ową łyżeczką po kolei. Rostów dostawszy swoją szklankę, wlał rumu i podał niemeczce.
— Ależ nie włożyłeś wcale cukru Mikołaju Stefanowiczu — zaśmiała się figlarnie.
— Nie potrzebuję cukru — odrzucił szarmancko. — Wyda mi się dość słodką, skoro pani raczy ją zamieszać, swoją śliczną rączką.
Niemeczka chętnie na to przystała oglądając się za łyżeczką, którą tymczasem przywłaszczył był sobie jeden z oficerów.
— Niema łyżeczki?... Nic nie znaczy! Będzie jeszcze słodszą, jeżeli pani zamieszasz ją swoim różowym paluszkiem.
— Ależ to war! — zaprotestowała niemeczka, cała zarumieniona z nadmiaru szczęścia.
Ilin porwał cebrzyk pełen wody, wlał w niego kilka kropli rumu i postawił przed nią.
— Oto moja filiżanka — wykrzyknął — włóż w nią tylko twoją rączkę królowo, a wypiję co do kropli.
Gdy skończono pić „czaj“, Rostow wydobył z kieszeni talję kart, proponując niemeczce partję écarté. Ciągniono węzełki, aby dowiedzieć się, kto ma być tym szczęśliwym wybrańcem losu. Ułożono z góry, że wygrywający, lub ten, który będzie miał króla, ucałuje rączkę niemeczki, przegrywający natomiast, będzie musiał zająć się samowarem, aby kipiał nieustannie, czekając na przebudzenie się doktora.
— A jeżeli wygra i będzie miała króla sama Marja Henrykówna? — Ilin zauważył.
— Ona jest zawsze naszą królową — odrzucił Rostow na którego wypadł los grać z niemeczką. — Jej rozkazy zatem będą prawomocne.
Zaledwie zaczęła się gra, a za plecami żony, pokazała się głowa doktora z czupryną wichrowatą, jak strzecha nieprzymierzając. Obudziwszy się przed chwilą, podsłuchał wesołą rozmowę, którą prowadzono w koło niego. Czytało się wyraźnie w wyrazie jego twarzy, kwaśnym i ponurym, że nie widzi w tem wszystkiem nic śmiesznego, ani zabawnego. Nie odkłoniwszy się nawet, salutującym go oficerom, doktór podrapał się po głowie ruchem nader melancholijnym i zażądał, żeby go wypuszczono z jego kąta. Zrobiono mu miejsce czemprędzej i wyszedł z izby, wśród wybuchów śmiechu szalonego. Niemeczka spiekła znowu raczka, czem stała się jeszcze stokroć ponętniejszą w oczach jej wielbicieli. Wróciwszy doktor zapowiedział ostro żonie, (która nie uśmiechała się więcej, tylko z oczkami spuszczonemi, niema i onieśmielona, czekała pokornie wyroku), zapowiedział tedy, że deszcz ustał już zupełnie, trzeba zatem Wrócić do kibitki, aby im rzeczy przypadkiem nie skradziono.
— Ależ doktorze, co za przypuszczenie — Rostow zaprotestował. — Zresztą postawię wartę, nawet dwóch szyldwachów, dla większego bezpieczeństwa.
— Gotów jestem sam stanąć na straży — zawołał Ilin.
— Bardzo panom dziękuję... ale wyście wyspali się należycie, a ja przez dwie noce z rzędu, oka nie zmrużyłem... — Usiadł z miną kwaśną i chmurną obok żony, czekając na koniec gry.
Fizjognomja naburmuszona szanownego eskulapa, który rzucał spojrzenia piorunujące, na każdego z osobna, podnieciła do stopnia najwyższego wesołość oficerów. Nie mogąc powstrzymać się od śmiechu, wybuchali co chwila, śmiejąc się iście po szalonemu, pod rozmaitemi pozorami, mniej, lub więcej prawdopodobnemi. Gdy nareszcie zabrał z izby swoją ładniutką żoneczkę, oficerowie pokładli się z koleji, przykrywając się płaszczami dotąd wilgotnemi. Nie mogli jednak usnąć i jeszcze długo w noc baraszkowali, śmiejąc się i wydrwiwając spłoszonego doktora, a wynosząc pod niebiosa, piękność i przymioty niezrównane, jego lepszej połowy. Kilku wyszło nawet przed dom, aby podglądnąć co się też dzieje w kibitce? Rostow próbował wprawdzie kilka razy usnąć, za każdym razem atoli, budził go nowy żarcik i zaczynano w najlepsze wesołą gawędkę, wśród wybuchów śmiechu, ni stąd, ni z owąd; śmiechu iście dziecinnego.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.