<<< Dane tekstu >>>
Autor Kajetan Sawczuk
Tytuł Wolna kolenda
Pochodzenie Pieśni Kajetana Sawczuka
Wydawca Ludowa Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1924
Miejsce wyd. Warszawa, Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


WOLNA KOLENDA.

Do ciebie wiosko, do ciebie zagonie,
Do ciebie tęsknię, duchem do cię biegnę;
Do ciebie chato wyciągam swe dłonie,
Za ciebie wiernie w walce świata legnę.
Do ciebie ludu, niedolą znękany,
Ty, polski ludu, ty miły, kochany,
Z opłatkiem idę. Do ciebie z niedolą
I z życzeniami szczęśliwej przyszłości.
Mnie twoje rany wespół gnębią, bolą.
Dla was nędzarze, dla was duchem prości
Kolenda wolna, w duchu wolnych kmieci,
Niech brzmi hejnałem wielkich sił wokoło.
Jak anioł szczęścia niech nad Polską wzleci,
Wolną kolendą niech brzmi polskie sioło.
Kolenda wolna człowieczej godności —
A nie ta brzmiąca bezmyślnie i pusta.
Wolną kolendę piejcie bracia prości,
Serce niech śpiewa, nie zbrodnicze usta,
Dusza niech śpiewa anielskiemi tony
Pieśń, która święta w duszy wzbudzi siłę,
Taką, co zgłuszy puste świata dzwony,
A pieśń niemocy zagrzebie w mogiłę.
O wiosko polska, o nędzy muzeum,
Niech śpiew wolności zabrzmi w twojem łonie:
Gloria, gloria i gromkie Te Deum!
Niech w piersi twojej jak strzała utonie.
O ludu, ludu, o polska siermięgo,
Niech pieśń złocista z ust twych płynie wstęgą,
Niechaj złocistym łańcuchem opasze

Ten padoł płaczu, nędzne chaty nasze.
Niech złączy w jedno ognisko olbrzymie
Te duchy śpiące. Klątwę snu niech zdejmie
Z tej snu obłędem okutej kolumny;
Niech przetrze oczy, niech powstanie z trumny.
Bo lud nasz kiedyś był wielkim rycerzem,
Miał dłoń żelazną, a serce jak róża;
Do walki stawał z wrogiem, czy ze zwierzem.
On wszędzie leciał jak piorun, jak burza,
A krzywdą bliźnich nie żył — sam Bóg świadkiem —
Bo miał wszystkiego w domu pod dostatkiem.
Miał żyzne pola, słynne zwierzem lasy,
Miał bujne łąki, wyszywane kwieciem,
Nie brakło Polsce bogactwa, ni krasy.
Lud nasz niebieskich rozkoszy był dzieciem.
Pewnie spytacie: a więc cóż się stało
Z ludem, co kiedyś był wzorem i chwałą?
Ciężkie to było, straszliwe zdarzenie:
Człowiek się puszczą za zwierzem zażenie,
A puszcza polska jedna z pierwszych łomnic,
Różnego zwierza tu wielka obfitość,
A pełna widm, straszydeł, czarownic,
Bagien, trzęsawisk wielka nieprzebytość.
Dziś, to wiatr rozwiał, jak czarowną marę,
Tylko to niebo ostało prastare,
I miłość kraju już nie taka czuła.
O, teraz miłość jest jak dym, bibuła
I każdy łacno rozdziera ją w strzępy.
Świat lud zaślepił tak, jak sam był ślepy,
Świat grzech pokochał, a grzech wydał zbrodnie,
Chwast zasiał w dusze i żyje wygodnie...

Niech was nie zrazi, bracia tych słów parę,
Teraz opowiem wam te baśni stare.
Jasno wam tego opisać nie mogę,
Nie wiem cel jaki i jaką wziąć drogę,
Dość, że nasz rycerz w puszczy zabłąkany
Wpadł w czarodziejskich widziadeł tumany,
Straszliwe wrzaski i zapachy siarki —
Gdy myślę o tem, przechodzą mnie ciarki.
Nic nie pomogło, że był silny dłonią,
Gdy go poczwara swym wzrokiem zmierzyła,
Zagrzmiały gadów i czarownic świsty,
Krew weń zamarła, opadła zeń siła,
Zewsząd otoczył rój czarownic mglisty,
Zagrzmiały w puszczy widm, czarownic krzyki,
I wnet szatana ozwał się śmiech dziki,
I cała puszcza wnet zabrzmiała śmiechem,
A śmiech tysiącznym odbijał się echem.
I wnet całego pada gmachem ciała,
Świat cały zadrżał uderzenia echem,
Stęknęły drzewa, a puszcza zadrżała,
A chór czarownic wtórował mu śmiechem.
Padł... wnet w senną zmienia się kolumnę,
Oka nie zmrużył, tylko łzę wycisnął,
Westchnął, gdy wiedźmy układły go w trumnę,
Stęknął raz jeszcze, gniewnie okiem błysnął,
Zawyła puszcza, zaszumiały drzewa,
Piorunów z nieba spłynęła ulewa,
W borze tysiącznym ozwała się echem,
A chór czarownic wnet zawtórzył śmiechem.
I nikt nie słyszał — choć wszyscy słyszeli —
I nikt nie widział — choć wszyscy widzieli.

Pan Bóg nie widział, niebo nie widziało,
Złociste słonko patrzeć się nie chciało,
I bór odwrócił odeń swe konary.
Nie było nad nim sądu, ani kary,
Nikt mu nie zagrał na serdecznej lutni.
O świecie dziki, o ludzie okrutni!
Tylko jęk własny odezwał się echem,
Jękowi widma zawtórzyły śmiechem.
Nikt nie zapłakał, tylko brzoza biała
Ten ból odczuła i ta zapłakała.
A jemu czasem coś się śni z przeszłości,
Roztworzy oczy i członki wyprości,
I na policzki wyciśnie dwie duże
Łzy, jak dwie gwiazdy, jak dwa słońca w chmurze;
Lecz wnet się rzuca nań czarownic mrowie
I senne widma kładą mu na głowie.
On jęknie głucho, do snu się układa.
Sen nas otacza, bracia, sennym biada.
A któż, zapytasz, jest rycerzem onym?,
Co kiedyś sławnym był, dziś jest uśpionym?
Ty, ludu, jesteś oną senną marą,
Ty jesteś zbrodni przedwieczną ofiarą.
Ty chcesz już powstać, ty wiesz ludu o tem,
Lecz ciebie do snu chcą złożyć z powrotem.
Bracia, czyż niedość już leżeć w tym grobie?
Dość tych snów złudnych, rzeknijmy dziś sobie.
Dziś, gdy obchodzim Narodzenie Boże,
Przyrzeczmy rzucić snów wiekowych łoże,
Pragnijmy życia, sił nadziemskich ducha,
Niech z piersi naszych wielki ogień bucha.
Śpieszmy uśpionym braciom grób otworzyć,

Idźmy dla chaty nowe życie stworzyć.
Po tej, co dziś ją obchodzim kolendzie,
Niech cały naród polski zbudzon będzie.
Niech pruje silną piersią morskie fale,
Sprężystość ducha, charakteru stałość
Niech się w nas zrodzi, niech zginie ospałość.
Od nas naszego życia los zależy!
Gromadą stać się możemy rycerzy,
Po nową dolę idźmy, po przez świty,
Choć mglistą siecią kraj nasz jest spowity.
Bracia, wyzbądźcie się obłudy ziemskiej,
Niech anioł szczęścia mieszka w waszych siołach,
Do onej gwiazdy idźcie Betleemskiej,
Niechaj na waszych błyśnie ona czołach.
Chrystus zrodzony niech zamieszka w chacie,
Chrystus niech wesprze, pomoże w oświacie.
Dziś, kiedy Jego na sianie złożono,
Serca i dusze niech ogniem zapłoną,
Bratnią miłością, wielką wiedzy żądzą.
Niech duchy wasze w puszczy już nie błądzą.
Kolenda ma być na poły dziecinną...
Młodzieży polska, tobie czas być czynną,
Wyjdź z tej ciemnicy, ze swego ukrycia,
Zapragnij duchem wielkich duchów życia.
Rozwiń swe skrzydła i wzleć hen, ku górze,
Hej ku tej skale, ku gwiazdom lub chmurze,
Ku słońcu podnieś myśl, mrokiem osnutą,
Rozgrzej pierś swoją, lodami zakutą,
Wyjmij zeń serce oziębłe i puste,
Rozerwij, w przepaść rzuć, jak krwawą chustę,
Rzuć tu, w tę przepaść, na puste ugory.

Gdy krew młodzieńcza strumieniem popłynie
Zginą złowrogie niewoli upiory,
A imię twoje na wieki zasłynie.
Serca wielkości zaczerpnij od duchów,
Piorunujących zapragnij wybuchów —
I tam na skale usiądź, lub na niebie
Legnij — a serce twoje rozewrzyj jak skrzynię,
Ogień garściami rzucaj wkoło siebie,
Niech odeń rzeka piorunów popłynie.
Niech dotąd ognia imają się dłonie,
Póki kraj cały ogniem nie zapłonie.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kajetan Sawczuk.