Woyciech Zdarzyński, życie i przypadki swoie opisuiący/Rozdział I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Michał Dymitr Krajewski
Tytuł Woyciech Zdarzyński, życie i przypadki swoie opisuiący
Wydawca Michał Gröll
Data wyd. 1785
Druk Michał Gröll
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ I.

Powieść Hiſtoryczna zaczyna ſię poſpolicie od ſłòw: Urodził ſię.... Hiſtoryk niechcąc Czytelnika zoſtawiać w powątpiewaniu, ieżeli ten, o ktòrym piſze innym iakim ſpoſobem nie przyſzedł na świat, upewnia go, że ſię urodził. Potym naſtępuie Rok i mieyſce urodzenia, Familia, Urzędy, Herby, Przodkowie, a czaſem nawet pilny w zbieraniu nudnych odrobin, wielbi byſtrość rozumu wieku niemowlęcego, i przytaczaiąc wróżby o przyſzłey pocieſze Rodziców dziwi ſię razem z niemi wyſileniu natury. Może Czytelnik znudzony podobnemi ciekawościami podziękuie mi za to, że zaraz przyſtępuię do rzeczy.
Zaczynam Powieść o ſobie od wypielęgnowania, które winienem mamce i piaſtunce, tak iak wſzyſtkie dzieci zacnego urodzenia. Matka moia miała po ſobie wielkie przyczyny, aby nie ſzła za zwyczaiem poſpolitych kobiet, ktore ſię udaią ślepo za głoſem natury, karmiąc właſnemi pierſiami płód, który im dała. Powiyany byłem i kołyſany iak inſi, bo u naſ w Podgórzu, śmiano ſię ieſzcze z tych nowości, które gdzieindziey naſtaią. Co więkſza, odbyłem oſpę, chociaż mi iey niezaſzczepiano. Doktorowie czynili w tym koſztowną taiemnicę, a Rodzice moi wyperſwadowani, iż to ieſt ſamochcąc ſzukać nieſzczęścia, nigdy na to zezwolić niechcieli.
W trzecim roku dopiero zacząłem chodzić, bo mię nigdy z rąk ſpuſzczać nie kazano. Matka moia nie chciała, aby dziecię zacnego urodzenia czołgać ſię miało po ziemi.
Kazała mię wodzić na paſkach, a gdy ſię zdarzyło żem upadł przez nieoſtrożność piaſtunki, ta, boiąc ſię kary, znalazła ſpoſób prędkiego utulenia, biiąc ręką mieyſce gdziem upadł, i zmyślonym głoſem udaiąc, iak gdyby ſię to mieyſce proſiło. Nauczyłem ſię mścić i gniewać, a za pomocą paſków długo o ſwoiey mocy chodzić nie mogąc, trzymałem do góry barki, krzywo ſtawiałem nogi i zawſze upadałem na głowę.
Wyſzedłſzy z niemowlęſtwa, chowałem ſię u kobiet, bo te naylepiey dbaią o wygody dziecinne. Piaſtunka bita od Jmości, za to, że mię nie umiała bawić, muſiała wynaydywać różne zabawki. Naybardziey zaś tego przeſtrzegali Rodzice, aby nie drażnić dziecięcia. Dla tego dawano mi zaraz to wſzyſtko, czegom ſię napierał. A że naymilſza zabawka była dla kobiet, ktore mię pielęgnowały, kiedym kogo bił ręką po gębie, tak pięknie umiałem ie tym ſpoſobem bawić, że mię miały za dziecię bardzo roſtropne. Jmość ſama była w uſtawiczney trwodzę, aby ſię to nie ſprawdziło co mówią poſpolicie, iż roztropne dzieci rzadko ſię chowaią.
Matka moia (zwyczaynie iak każdy ma ſwoie dziwactwo) ([1]) bała ſię kota, żab, ſowy, paiąka, grzmotów, czarów i upiorów, a że to iak mówiła z natury pochodziło, łaiała tych, którzy mi chcieli wyperſwadować, że ſię takich rzeczy bać nie potrzeba. Nauczyłem ſię iey przykładem zatykać ſobie uſzy, gdy grzmiało, i wierzyć w to wſzyſtko co mi prawiły kobiety, ażebym prędzey uſnął.
Gdym zaczął wymawiać, niekazała Jmość łamać mi ięzyka ſłowami trudnemi dla dzieci. Miałem ſwoią oſobliwą mowę, ktòrey nikt nie rozumiał. Zamiaſt: pięknie, ſzpetnie, boli, parzy, ſpać... Nauczono mię abym mówił caca, bla, gaga, chy, lulu.... A tym ięzykiem mòwiąc do lat dzieſięciu, tak delikatne miałem uſteczka, iż liter: g, k, ł, do lat dwunaſtu wymówić dobrze nie mogłem. Śmiano ſię ze mnie, gdym mówił dwowa, tatar, natrztał, zamiaſt głowa, katar, nakſztałt; ale Jmość znaiąc delikatną komplexyą moią gniewała ſię na Jegomości, iż nie potrzebnie mozolił dziecię chcąc, abym wymawiał iak ſtarzy.
Przyuczony do światła i uſtawiczney ſtraży bałem ſię ſam zoſtać na oſobności, zwłaſzcza gdy ciemno było w pokoiu, a potwierdzony w ſtrachach od ludzi, ktòrych Matka moia wielce poważała, wybić ſobie z głowy nie mogłem, chociaż w dalſzym wieku rozum mię przekonywał, iż wſzelkie ſtrachy ſą czyſtym dziwactwem.
Jmość iako iedynaczka, y delikatnie wychowana w domu Rodziców ſwoich, nie lubiła patrzyć na główkę cielęcą, kiedy ią dano na ſtòł. Nieiadała proſięcia, flaków i paſternaku. Nabrałem także do tych potraw wſtrętu i tak ſię niemi brzydziłem, żem odwracał oczy, mieſzał kompanią i mdlał prawie kiedym ie obaczył na ſtole. Nie kazała mię iednak nigdy Jmość do tych potraw przymuſzać, albo przynaymniey pomału przyzwyczaiać, twierdząc, iż ten wſtręt ieſt dziwactwem, ale pochodzi z natury.





  1. Dama iedna, podczas kolacyi u Xiążęcia Lotaryńſkiego, poſtrzegłſzy paiąka, z krzykiem wybiegła do ogrodu. Widząc przy ſobie pierwſzego Miniſtra Dworu, ah! Moſpanie (rzekła) iakżem przeſtraſzona... Któż by ſię tego niebał, odpowiedział Miniſter. Ale byłże wielki? Straſzliwym ſpoſobem odpowiedziała Dama. Latałże koło mnie bliſko? Cóż znowu WPan mówiſz? paiąk latał? Alboż WPani dla paiąka takie Hiſtorye robiſz? iakie głupſtwo! ia rozumiałem, że to był niedopyrz. Helwecjuſz o Rozumie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Michał Dymitr Krajewski.