<<< Dane tekstu >>>
Autor Władysław Matlakowski
Tytuł Wspomnienia z Zakopanego
Wydawca Księgarnia E. Wendego i S-ki
Data wyd. 1901
Druk Rubieszewski i Wrotnowski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


29 listopada.

O zachodzie. Łono doliny w cieniu, śnieg skrzypi pod nogami, mróz szczypie. Śnieg prawie ciemno-fioletowy, a drugi fiolet w niebiosach. Na najdalszym brzeżku jakiegoś wirchu, odrzynającego się na złotem niebie zachodu, zapaliły się nagle ognie w szybie jakiejś, ledwie dostrzegalnej, chatynki: goreją jak otwarta czeluść huty, lub piec garncarski. Zwolna ogień zaczyna migotać, omdlewać, gaśnie i umiera — a wtedy wychodzi jasno sylwetka chałupiny i rózgowate drzewa, odcinające się na niebie jak fantastyczna Golgota. Słońce zapada coraz głębiej, już go nie widać, spuściło się za zębiaste „Kominy“. Stoi Giewont groźny, szary, ośroniały, wysoki, a cały łańcuch odrzyna się z wyrazistością greckiej kamei na jasnem niebie.
Ponad zaszłem słońcem na horyzoncie wielka jasność i przejrzystość — przejrzystość orlego oka. Dalej na zachód, ponad linią ziemi, jasność ta przechodzi w żółtawe, woskowe zorze. Na wschodzie regle czarno-granatowe, a nad nimi piramida Hawrania, cała płonąca ogniem, zarówno jak wszystkie najwyższe turnie. Nieznacznie dolina zapada w wieczorną niebieszcz — już tylko czuby gór goreją w ogniu złocistym. W siedemnaście minut po zniknięciu słońca w dolinie, gaśnie dopiero blask jego na płasience koło krzyża Chałubińskiego na Gubałówce, a w parę minut zamracza się golaźnia rąbaniska nad Hotelnicą. Na najwyższych turniach gaśnie jeden szczyt po drugim, i w pół godziny zagrąża się w mrok wieczoru grupa Hawrania, tylko jeszcze złoci się centka na Żółtej Turni i na czubie za Krokwią, na Kasprowej może, lecz i te gasną w kilka minut, i tylko kwadrans cały za Żółtą Turnią szczyt jeden świeci. Nakoniec i ten gaśnie, tylko góry całe pałają różowym blaskiem; na zachodzie zapala się łuna żółta, prawie pomarańczowa, wielka i natężona, a na wschodzie wzbija się wyszarpany, wyblakły miesiąc, niewyraźny, jak kawał lodu tającego w wodzie.
We wsi pełno życia: z jednej strony dolatuje miarowe czachanie sieczkarni, z drugiej warczenie młynka wiejącego siacie. Z dalekiej zagrody dochodzi łomot cepów, bijących w tak charakterystyczny takt dla Zakopanego. Ze zgrzytem otwierają wierzeje i noszą wiązki siana dla bydła. Raźno wracają koniki do domu, — skrzypią koła owym szczególnym, metalicznym skrzypem.
Na osicy dzwonią żółte trznadle w pobliżu zagrody, a nad kominami stoją pionowo kity szarego dymu i dodają otuchy i serca wobec tej nocy, tego mrozu i tej ciemności. I za tą kruchą ścianą chałupy drga życie, słychać szmer ludzkiej gwary, kwilenie dziecka. Z płotu zdejmują kobiety koszule zmarzłe i sztywne jak karty.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Matlakowski.