<<< Dane tekstu >>>
Autor Władysław Matlakowski
Tytuł Wspomnienia z Zakopanego
Wydawca Księgarnia E. Wendego i S-ki
Data wyd. 1901
Druk Rubieszewski i Wrotnowski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


30 listopada.

Ach, te potoki górskie zimą! Kaspruski czyli Strążyski, który płynie w głębokim jarze, nie może wyśliznąć się z pod stromych brzegów, kiełznających jego fantazye. Po pierwszym tęgim mrozie, zima spętała mu wszystkie miałkie brzegi i we wszystkich zaułkach stojące zatoki; i oto płynie ujęty wśród splotów przybrzeżnych, kruchych, śnieżno-białych, podobny do wielkiego gadu z białymi bokami, a zygzakowatym, wodnistym grzbietem. Drugi tęgi mróz zlodowacił wszystkie płanie, t. j. spokojniejsze miejsca, w zaciszu po za progami, które wyglądają jak przezroczyste oka; lecz spętana woda tem raźniej rwie przez progi, wali się kaskadami po wartkich spadkach. Miejscami lody tak ścisnęły koryto, że woda jak żłobem wyrąbanym rwie wśród zamarzłych brzegów. Zwolna zaczynają obmarzać od spodu, ode dna wszystkie prożki, wszystkie zastawy, podwyższając przeszkody, zatarasowywując łożysko, coraz wyżej i wyżej, a ogłupiała woda, ściśnięta z boków, zahamowana progami, występuje i zalewa już zamarzłe miejsca. I robią się kałuże przezroczystawe, podobne do galarety, gdzie przez dzień żywa woda walczy z mrozem, tworząc coś pośredniego, gąszcz jakiś, w którym lgną nogi. Lecz przychodzi noc, zamarza ta gęstniejąca masa, i biedny potok już pokonany; tylko w najwarciejszych miejscach płynie nurt odkryty, woda kotłuje się jak w garncu w lodowej czeluści, aż zginie pod niżej leżącą lodową powałą.
Inaczej się ma z potokiem na Krupówkach: potężny i wartki, zasobny w wodę, lecący po spadzistem korycie, walczy z zimą do upadłego; lodami i jemu pooplatał brzegi mróz dwudziestostopniowy, zwęził go, pozamrażał wszystkie płytkie i wolniej płynące odnogi, lecz sam główny potok tem szaleniej wali się po kamienistem dnie, kryształowy i przezroczysty jak nigdy. Zwolna odmarzają żabice, tracą ostre kontury i krawędzie, podobne do kul napół przezroczystych, i całe dno potoku wygląda jak z bajki, a po tem łożysku dziwnem pędzi żywa woda, miotając śryzą (kra na potokach) na lodowate brzegi, szumiąc, pryskając kroplami, które w lot prawie marzną. I tak powoli, godzinami, podnosi się łożysko potoku, coraz wyżej i wyżej, aż przychodzi chwila, że woda, ujarzmiona przez ściskające ją brzegi, nie może pomieścić się w swojem korycie: z boków i ode dna zalewa lód, pola, i błądząc, szuka nowego, stromszego spadku, a znalazłszy go, spada kaskadą, zamarzającą znowu po bokach. Robią się dziwy: woda przelewa się aż na gościniec, to znowu kotłując się, wytryska z jakiejś lodowej szczeliny, jakby bijącą z zaciekłością krynica, leje się po lodowym podkładzie, i tylko poniżej młynów gdzie nurt najszaleńszy, widać w korycie: żwir, piarg, ziemię i żabice. Tak samo obmarzają boki i dna wodowodów; coraz ciaśniej wodzie, nakoniec przelewa się przez brzegi, strumienie zlewają się ze sobą, stapiają i zamarzają aż do dołu, a w masie lodu ginie drewniana budowla, kryją się pod zalewem lodowym podpory, jarzma, samo koryto — i oto zostaje alabastrowy, wspaniały, w kędziory rzezany żłób, którym żywa woda płynie. Wtedy zima, nie mogąc poradzić ruchliwemu żywiołowi, zabrała się do źródeł, do gardeł potoków w górach, i tam zmroziła słabsze dopływy, zasypała śniegiem hale, uszczupliła żywności; i oto zmniejszyła się ilość wody w potoku, zeskromniał, pogodził się ze swoim losem: przestał burzyć i przelewać, i spokojnie płynie lodowem korytem — on, ostatni ślad życia wśród zimowej martwoty. Hulaszcze jego zalewy stężały w przezroczystą masę, wargowatą, pomarszczoną, jak wąsiska i gęby maskaronów w parkach. Śród zalanych i zamarzłych przestrzeni, sterczą jak bułki, jak skulone srebrzyste króliki, żabice i kamienie okryte śniegiem, bieluchne i ciche, lecz — zjawisko godne uwagi Tyndala — śnieg na nich nie leży jak zwykle, ale najeżony jak kolce na jeżu, nastroszony symetrycznie, jak opiłki żelazne na końcu magnesu, — a kule, bochenki bajecznie podobne do rozmaitych jeżowców, tylko — jakby je kto rzucił w Sprudlu odmęty — i wydobył śnieżyste, niepokalane!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Matlakowski.