Wspomnienia z maleńkości/Opowiada Józio
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wspomnienia z maleńkości |
Wydawca | Spółdzielnia Księgarska „Książka“ |
Data wyd. | 1924 |
Druk | L. Bogusławski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Raz poszłem z moją mamą do jednej znajomej, a ta znajoma mieszkała na Okopowej. Mieszkanie miała na parterze, a okna wychodziły na takie duże pole. A moja mama poszła ze mną do tego domu, żeby postarać się o mieszkanie koło jakiego pola lub placu, żebyśmy nie latali po ulicy. No i moja mama zaczęła pytać: „czy nie wiesz, czy tu jest jakie mieszkanie?“ A ta pani powiedziała, że ona się wyprowadza na I piętro i że mama może wziąść te mieszkanie po tej pani. Moja mama się zgodziła. Za parę tygodni żeśmy się przeprowadzili, zaczęliśmy latać po tym placu i dowiedzieliśmy się, że ten plac nazywa się Nędza.
Mieliśmy wózki, taczki, łopatki, kopaliśmy, robiliśmy domki z piasku.
Raz mój brat starszy wykopał taki dół głęboki. Janek chciał, żeby on mu zakopał nogi po kolana. No i mój brat zakopywał. A jak zakopał, nie wiem, jakim sposobem przeciął ziemię, no i go w nogę, a szpadel był dosyć ostry i przeciął mu żyłę w nodze. No i zaraz, wzięliśmy go na ręce, zanieśli do domu i ledwieśmy mu krew zatamowali, tak leciała.
Raz wzięłem kawałeczek szkła i tak trzymałem w ręku. Potym wziąłem, cisnąłem i jak to szkło puszczałem, to mie tak duży palec przejechało, też mi tak okropnie krew szła.
Na ten plac przyjeżdżali rosyjscy żołnierze na koniach i się musztrowali. Przychodziła i piechota, bo tam niedaleko były kazarmy rosyjskie. Na drugiej ulicy był zakład rowerów. I mój brat, jak dostał 5 albo 15 kopiejek, to zaraz leciał, wynajmował na godzinę, dwie i jeździł po tym placu, taki był wyjeżdżony. Nieraz mnie brał na rower albo Janka. Jednego dnia dowiedzieliśmy się, że wybuchła wojna. Mój tata kupił kurjer i w kurjerze było ogłoszone, żeby ci, którzy mają czerwone i zielone bileta, żeby się stawili na pobór do wojska rosyjskiego. Mój tata miał zielony bilet i musiał też iść. Moja mama zaczęła płakać, bo myślała, że tatę wezmą na front, a myśmy obstąpili i pytali dokąd idzie. Tata mówi, że zara przyjdzie. Jak poszedł rano, to wrócił wieczorem. Moja mama pyta. A mój tata mówi, że za starzy są ci, co mają zielone bilety. Mama się ucieszyła, że tata nie poszedł do wojska. Zaraz zaczęły się tworzyć komitety, a zarazem i ogonki pod komitetami. Moja mama się zaziębiła i dostała wody w boku i leżała w domu. Wtenczas zaczęli podchodzić niemcy pod Warszawę, niedaleko byli Warszawy, a moja ciocia mieszkała we wiosce pod Warszawą. I moja ciocia uciekła ze swojemi rzeczami i przyszła do nas. Wtedy się u nas ciasno zrobiło w mieszkaniu, bo było sporo rzeczy i osób więcej. Wtenczas zaczęły jeździć aeroplany i zepeliny nad Warszawą. I ja wtenczas byłem na podwórku. Zobaczyłem, że aeroplan jedzie nad naszym domem i ja pędem puściłem się do sieni. Zdążyłem przekroczyć próg i straszny huk się zrobił. Za parkanem uniósł się kłąb dymu i wszystkie szyby w oknach wyleciały. Ja ze strachu tego wpadłem do mieszkania, patrzę, a moja mama trzęsie się cała ze strachu, bo moja mama myślała, że bomba ta wpadła na nasz dom.
A przy tej kamienicy stała fabryka naszego gospodarza — powózków i kuchni, i ten aeroplan niemiecki chciał puścić bombę na tę fabrykę i się nie udało i ta bomba wpadła na szyld ogrodu, bo tam zaraz był ogród z szyldem. Wtenczas przechodziła dziewczynka i odłamek bomby uderzył ją w rękę i ona się przewróciła. Jeden mężczyzna doskoczył, ścisnął jej mocno rękę i ten odłamek wyszedł jej z ręki i zaprowadził ją do Pogotowia. Przez ten przestrach moja mama straciła władzę w ręku.