Wyga/Gonitwa o numer pierwszy/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wyga |
Podtytuł | Kurzawa Bellew |
Wydawca | E. Wende i Spółka |
Data wyd. | 1925 |
Druk | Zakł. Graficzne „Drukarnia Bankowa” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Jerzy Bandrowski |
Tytuł orygin. | Smoke Bellew / Alaska Kid |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Ha! Wkładajże te pyszne łachmany!
Krótki przyglądał się swemu wspólnikowi z udaną niechęcią, zaś poirytowany Kurzawa napróżno wygładzał fałdy na spodniach, jakie właśnie był włożył.
— Jak na ubranie kupione z drugiej ręki — mówił dalej Krótki — leży dobrze. Co zapłaciłeś?
— Sto pięćdziesiąt — odpowiedział Kurzawa. — Ten człowiek był prawie mego wzrostu. Myślałem, że robię dobry interes. Czego tak łazisz dokoła mnie?
— Kto? Ja? Ani mi w głowie. Myślałem tylko o pewnym pożeraczu mięsa, który przyjechał do Dawsonu na krze lodowej, bez żywności, w jedynym komplecie bielizny, w parze podartych kierpców i w ubraniu, które wyglądało, jak gdyby przeszło rozbicie się „Hesperusa”. Byczo wyglądasz, luby wspólniku, byczo!
— Coż jeszcze? — zapytał cierpliwie Kurzawa.
— Jak jej na imię?
— Tu niema żadnej „jej”, mój kochany! Jeśliś ciekawy, to dowiedz się, że jestem zaproszony na obiad do pułkownika Bowie. Cały kłopot w tem, mój Krótki, że mi zazdrościsz, że ja będę dziś w wytwornem towarzystwie, a ciebie nie zaproszono.
— Nie spóźnisz się? — zapytał ironicznie Krótki.
— Cóż to znaczy?
— Pytam, czy się nie spóźnisz na obiad? Zdaje mi się, że jak tam przyjdziesz, będą już siedzieli przy stole.
Kurzawa ze sztucznym sarkazmem zaczął mu coś tłumaczyć, kiedy naraz zauważył ironiczny błysk w jego oczach. Wobec tego ubierał się dalej, zgrabiałemi palcami z trudnością zawiązując krawatkę na kołnierzu miękkiej, wełnianej koszuli.
— Żałuję bardzo, że właśnie niedawno temu posłałem do pralni wszystkie swoje koszule z twardym gorsem — mruknął Krótki z współczuciem. — Chętniebym ci służył.
A tymczasem Kurzawa mocował się z parą trzewików. Wełniane zimowe skarpetki były tak grube, że nie mógł trzewików włożyć. Spojrzał błagalnie na Krótkiego, ten jednak potrząsnął przecząco głową.
— Nic z tego, nawet gdybym miał cienkie skarpetki, nie pożyczyłbym ci. Wracaj do kierpców, wspólniku. Odmrozisz sobie palce nóg w takiem lekkiem obuwiu.
— A kupiłem je z drugiej ręki za piętnaście dolarów.
— Zdaje mi się, że tam wszyscy będą w kierpcach.
— Ależ tam będą także panie, Krótki. Będę musiał siąść i jeść razem z prawdziwemi, żywemi paniami — z panią Bowie i jakiemiś innemi jeszcze. Sam pułkownik mi powiedział.
— Wielkie rzeczy, kierpce apetytu im nie odbiorą — twierdził Krótki. — Ciekawy jestem, czego pułkownik od ciebie chce?
— Nie wiem. Musiał może coś słyszeć o tem, że odnalazłem jezioro Niespodzianek. Spuścić je — to fortuna. A Guggenheimowie chcą dać pieniądze na koszta.
— Mojem zdaniem o to idzie. Zupełnie słusznie, bierz kierpce. Słuchaj, to ubranie jest trochę zmięte i odrobinę za ciasne na ciebie. Nie obżeraj się zanadto. Jak zaczniesz jeść, z pewnością trzaśnie. Jakby która z tych bab puściła chusteczkę, zostaw, niech leży. Nie schylaj się. Wogóle zapamiętaj sobie, cokolwiekbyś chciał robić — nie rób tego.