<<< Dane tekstu >>>
Autor Urke Nachalnik
Tytuł Wykolejeniec
Wydawca nakładem autora
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia Nakładowa
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XVI.

W pokoju przez dłuższy czas panowała niezmącona cisza. Bryłka zwiesił beznadziejnie głowę i zalewał się cicho łzami. Pechowiec spluwał raz po raz na podłogę i gryzł niecierpliwie paznokcie, patrząc ukradkiem na Romka. Ten ostatni chciał im coś poradzić, zapobiec temu co miało nastąpić, pomóc tym nieszczęśliwym ojcom, którzy sami pchnęli swe córki na drogę występku. Lecz nie był w stanie niczego wymyślić.
W tej chwili nie myślał o sobie, jako o zdradzonym i okradzionym doszczętnie kochanku. Widział przed sobą ludzi bardziej od niego nieszczęśliwych.
Stanęła mu przed oczyma postać spokojnej i uległej żony Brytana, obarczona kilkoma dziećmi. Co ona teraz zrobi?... Podły Brytan, kiedy był w domu, dawał na utrzymanie rodziny, a teraz pozostawił ją, pogardzaną, jako żonę złodzieja, nad którą nikt z tak zwanych uczciwych ludzi się nie zlituje. Żona Brytana, w trosce by się dzieci nie dowiedziały, co za ojca mają, dusiła wszystkie zgryzoty w sobie. Mężowi nigdy nie czyniła wyrzutów z powodu awantur miłosnych, jakich często był bohaterem. On cenił to milczenie, dając jej za to na utrzymanie.
Roman spojrzał na bezradnych starców i złość go ogarnęła. Któż pchnął Felcię w ramiona Brytana, jak nie ten sam Bryłka, wstrętny ojciec-paser, handlujący swą córką. Siedzi teraz bezradny jak dziecko, i błaga go o pomoc. Kto wytoczył mu „dyntojrę“ o zgwałcenie córki, jak nie on, — buntował się coraz bardziej. Ten drugi, Pechowiec, jest niemniejszym łotrem od swego kompana. Chciało mu się teraz napluć w ich wykrzywione bólem, starcze i zwiędłe występkiem twarze!! Co oni chcą teraz od tego, którego chcieli otumanić dla swoich brudnych celów?!!
Myśląc o tym wszystkim, był teraz rad, że jego „familijne“ stosunki skończyły się. Mogło być stokroć gorzej, — pomyślał — aniżeli jest. Brytan, który stale chełpił się swoim „złodziejskim charakterem“ i gardził alfonsami, sam teraz ucieka z dwiema „przyswojonymi“ kochankami do Buenos Aires! Ach, żeby go teraz dostać w ręce! Roman był gotów ponieść karę śmierci, byleby ukarać tego wstrętnego łotra.
Różne myśli tłoczyły się po głowie Romana, których niepodobieństwem było usunąć. Myśli natrętne, chcące zguby człowieka.. Chyba djabeł, (w którego nie wierzył zresztą) bierze w takich chwilach człowieka w obroty, by go zniweczyć!...
Czuł, że potrzebuje coś zdziałać, nie dla siebie i tych występnych ojców, ale dla głodnych trojga dzieci i ich nieszczęśliwej matki, to jest żony Brytana. Skarżyła się zawsze przed nim, że nieszczęśliwa miłość pchnęła ją do wyjścia zamąż za Brytana.
Siedział oparty o krawędź łóżka, skrzyżowawszy nogi i dumał. Żaden pomysł nie przychodził mu jednak do głowy. Nie mógł się zdobyć na żaden konkretny wysiłek.
Wzrok jego padł na starców, którzy siedzieli bezwolnie, jak dwa tłumoki, i nie mógł powstrzymać się od śmiechu... Bo w istocie było się z czego śmiać... Bryłka, były katorźnik i paser, i Pechowiec, znany międzynarodowy włamywacz, za którym policja przez długie dziesiątki lat się uganiała, by go unieszkodliwić, siedzą teraz, jak bezradne dzieci, prosząc go o pomoc!!!... Jego, którego uważali zawsze za głupszego od siebie, niemal za frajera.
Romek znał dobrze psychologię i skłonności ludzi tego świata, w którym sam się obracał. Siedzą teraz tu i błagają go o pomoc, skromni, nieporadni, istne baranki... Jutro, lub za tydzień mogą mu wsunąć sztylet pod żebro, nieraz bez uzasadnionej przyczyny. Wiedział doskonale, że ci ludzie posiadają niekiedy nadzwyczajny talent aktorski. Każdy przestępca, do których się przecież i on zaliczał, musi być poniekąd artystą. Musi umieć udawać, inaczej nie może egzystować! Wiele to razy on sam, schwytany na gorącym uczynku, odgrywał rolę gospodarza domu, znajomego, czasem konsula z poselstwa, względnie innych wpływowych postaci. Więc też i oni odgrywają przed nim rolę nieszczęśliwych ojców, a jutro wytoczą mu „dyntojrę“, aby „sprawiedliwości“ stało się zadość! Znał dobrze tę „sprawiedliwość złodziejską“ i „sędziów“ wymierzających ją. Ci „sędziowie“ najczęściej rekrutują się z fanatycznych zwolenników monopolu spirytusowego.
Przesunął mu się w pamięci w błyskawicznym filmie cały okres czasu od chwili, kiedy poznał zdradliwą Felcię. Przypomniał sobie jej zachowanie się wówczas, gdy była w jego towarzystwie. Musiał przyznać, że pierwszorzędna artystka dramatyczna mogłaby zazdrościć jej talentu do udawania zakochanej. Grała doskonale swą rolę kochającej kobiety. Irka zaś kreowała rolę „Cnotliwej Zuzanny“ przed ojcem. Ten Brytan to jednak cwany lis — myślał Roman z podziwem. — Doskonale rozumiał, że szczęście, którym się cieszył, nie siedząc w więzieniu, może się odmienić. Zrozumiał, że złote czasy dla „warszawskich tuzów“ zaczynają się kończyć. Nie będzie mógł broić bezkarnie na lewo i prawo. Brytan pomyślał teraz o wygodniejszym i bezpieczniejszym fachu. Felka i Irka, pożądające silnych wrażeń, najpewniej skłoniły go do wyjazdu do Argentyny.
Nie mógł zrozumieć w tej chwili, jak Brytan mógł na to przystać. Znając charaktery Felki i Irki, Roman był przekonany, że zależało im tylko na tym aby Brytan towarzyszył im do Argentyny. Potrzebowały po prostu człowieka obeznanego w świecie. Gdy będą na miejscu, wykpią go w żywe oczy. Felcia jest niezmiernie sprytna; zgotuje Brytanowi nie gorszą zemstę, niż to jemu wyrządziła.
Felcia należała do tych kobiet-wampirów, które gdy przestają kochać, nie puszczają swojej ofiary, zanim nie unieszczęśliwią ją okrutnie. U takich kobiet miłość przechodzi w nienawiść. Roman pocieszał się w duchu, że nie musiał być jej zupełnie obojętny, skoro zemściła się na nim.
— Niech diabli wezmą taką miłość, — zawołał głośno, lecz dalsze słowa przerwało mu ciche pukanie do drzwi.
— Co to dzisiaj się dzieje? — zawołał Lipek przerażony. — Teraz to już napewno policja. Ładne towarzystwo tu zastaną, niema co!!... A ty też — zwrócił się do Romka z wyrzutem, — zamiast działać, siedzisz zamyślony, jak filozof.
Pukanie wzmogło się. Zza drzwi doleciał płaczliwy głos, chlipiącej kobiety. Płacz dziecka tłumił jej wołania.
Roman momentalnie poznał ten głos. Zerwał się natychmiast, biegnąc do kuchni i odemknął drzwi. Żona Brytana, z dzieckiem na ręku, rzuciła się do niego, wołając błagalnie:
— Romku drogi, ratuj!
W tym momencie zauważyła siedzącego Bryłkę. Nia ten widok, zatoczyła się na nogach, tak, że Lipek ledwo zdążył schwycić dziecko, które wyślizgnęło się z jej rąk.
Przyszła jednak momentalnie do siebie, a wtedy upadła do nóg Bryłki i płaczliwie zawołała:
— Zlituj się nad mojemi dziećmi. Jesteś przecież także ojcem!
Bryłka zerwał się nagle, jak opętany i począł biegać po pokoju, wyrywając sobie włosy z siwej głowy.
— To ja wszystkiemu jestem winien! — wołał. — Ja złamałem tej kobiecie i sobie życie. Nie spodziewałem się, że tak daleko zajdzie u nich.
Kobieta szlochała na głos. Dziecko rwało się do objęć matczynych, krzycząc i płacząc naprzemian.
— Przestańcie wszyscy beczeć, bo naprawdę sprowadzicie tu policję na kark! — wołał zrozpaczony Romek, nie wiedząc już co czynić.
Lipek, stojący przy oknie przez cały czas i obserwujący spokojnie przebieg rozmowy, teraz postąpił kilka kroków naprzód i ujął starego Bryłkę za ramię. Ten zmienił nagle postawę, i pochylając głowę na bok, zapytał słodkim głosem:
— Chcesz mi coś powiedzieć przyjacielu?... Radź, dziecko, co mam robić! Ja wszystko uczynię, aby uratować matkę z dziećmi!
To oświadczenie brzmiało w uszach Lipka sztucznie i fałszywie.
— Tobie radzić, ty stary draniu! Zdychaj dla mojej przyjemności, to cię jeszcze kopnę na dokładkę!...
— No, no! — ujął się Pechowiec za przyjacielem. — Ty tak ładnie nie mów! Zapominasz się...
— Co? Nie dasz mi mówić, ty stary pętaku! Ty nigdy porządnym złodziejem nie byłeś! Jabym was obu powiesił na jednej gałęzi.
Starcy patrząc na groźną postawę, wściekali się ze złości, ale nie odważyli przeciwstawić się mu.
— Niech pani się uspokoi! — zwrócił się Lipek łagodnie do kobiety. — My postaramy się zrobić, co będzie możliwe. Płacz nic tu nie pomoże. Złodzieje cierpią przez kobiety, to i kobiety muszą cierpieć przez złodziejów — dodał, uśmiechając się szelmowsko.
— Ale ja jestem matką! — wybuchła. — Ja nie należę do waszych kobiet!
— Właśnie dlatego natychmiast idziemy odnaleźć Brytana. Przyprowadzimy go żywego, lub umarłego do domu i do dzieci.
— Nie róbcie mu tylko krzywdy! — błagała.
— Głupia baba! — zawołał już Lipek zdenerwowany. — Jeszcze się lituje nad takim mężem. Tfu!
Obrócił się na pięcie i władczym głosem zawołał pod adresem Romana:
— Ubieraj się prędko i jazda!
Nie zapomniał też o Bryłce i Pechowcu, którzy patrzyli jeden na drugiego bezradnie, nie wiedząc, czy mają stąd odejść, czy też iść z dwoma przyjaciółmi.
— A wy marsz stąd! Szukajcie sobie waszych córeczek na własną rękę. Radziłbym wam udać się w tej sprawie do policji obyczajowej... Tam ją raz dwa odnajdą — kpił Lipek.
— Ty złodzieju jeden! — zawołał Pechowiec urażony. — Moja Irka nie jest taką kobietą!...
— Twoja Irka jest gorsza, niż ta, co stoi na rogu! Jazda stąd! Już was tu niema!!
Starcy poczęli bojaźliwie spoglądać na drzwi. Groźna postawa Lipka zrobiła swoje. Pechowiec pierwszy skierował się do wyjścia, pociągając za sobą towarzysza.
Za drzwiami dopiero poczęli się odgrażać nagłos. Lipek chciał wybiec i ich tam „poszturchać“ trochę, lecz Roman zabronił mu tego czynić.
Okazało się, podług słów żony Brytana, że wartościowych rzeczy z domu Brytan ze sobą żadnych nie zabrał. Kobieta powiedziała, że zostawił nawet tysiąc dolarów i list, w którym prosi ją o przebaczenie. Podała Romanowi ten list do przeczytania. Brzmiał on następująco:

Kochana Maniu!
Niech mnie krew zaleje, niechaj zdechnę w więzieniu, o ile jest nieprawdą, to co niżej napiszę. Wiem, że byłem zawsze podłym dla Ciebie. Za Twoją miłość do mnie, złodzieja, odpłacałem Ci zawsze krzywdą. Zdradzałem Cię na prawo i lewo. Nie gardziłem żadną kobietą. Brałem wszystko, co popadło do rąk... Ale przysięgam Ci, kochana duszko, że nie robiłem to dlatego, by Ciebie drażnić. Mam już taki cholerny charakter! To nie moja wina. Mimo wszystko, pamiętałem o dzieciach i o Tobie. Nie przypuszczałem nigdy, że będę na tyle podłym, aby Cię porzucić wraz z dziećmi i uciec do Argentyny.
Kochany gołąbku mój! Ciebie jedną tylko kocham, a z temi kobietami wyjeżdżam tylko dla interesu. Zważ sama, mnie w Warszawie zaczyna się ziemia palić pod nogami! Dobre czasy skończyły się. Kraść i siedzieć w więzieniu ani mi się chce, ani mogę! Ja nie wytrzymałbym jednego tygodnia tam za kratami... Ty sama najlepiej o tem wiesz! Nie myśl też, mój aniołku, że ja kocham Felcię. O, nie! Ja jej nienawidzę. Muszę krew z niej wytoczyć, tak jak ona ze mnie wytoczyła, strzelając do mnie. Ciotka Basia w Buenos-Aires, o której Ci nie raz wspominałem, ma tam kilka „domków“. „Towar“, jaki zabieram ze sobą, idzie tam na wagę złota. Felcia i Irka są wymarzonym „towarem“ dla Argentyny. Wyjeżdżam tylko na parę lat, aby zrobić tam majątek, a przez ten czas policja o mnie zapomni. Gdy przyjadę, założę uczciwy interes, o czym ty całe życie marzysz i będziemy żyli jak Bóg przykazał. Wychowuj dzieci w sposób, jaki sama uważasz za najlepszy. Uważaj dobrze na Halinkę! Dziewczyna cała podobna jest do mnie i tu właśnie sęk! Wiem, że źle robię, wierząc kobietom, które zabieram ze sobą. Kto wie, czy one u celu podróży nie każą mnie zaaresztować, aby się uwolnić odemnie. Felka jest do wszystkiego zdolna. Ale trudno! „Ten kto nie ryzykuje, ten w kozie nie siedzi“.
Pieniędzy dostaniesz odemnie zawsze więcej, aniżeli listów. Obawiam się, by Felcia nie zwąchała że do Ciebie piszę. Może pożałuję swego kroku, ale już trudno! Lubię wszystko, co pachnie ryzykiem. Pokłoń się Romkowi i powiedz mu, że powinien mi być wdzięczny, że uwolniłem go od tej diablicy, Felci. On bardzo źle wyszedłby na tym romansie. Pocałuj dzieci i nie myśl źle o mnie! Przekonasz się, że jeszcze wszystko będzie dobrze. Całuję Twoje cudne oczka...
Twój wariat.

— Więc takie buty! — krzyknął Lipek zdziwiony. — Taka Felka, psiakretw, co narobiła. To jedno mnie tylko dziwi, jak Brytan mógł się dać tak przez nią strajlować. Przecież on jest chłop nie w ciemię bity. Głowę daję, że ona go puści kantem, kiedy tylko przyjadą do Argentyny. Ona za cwana hydra, aby miała chcieć zarabiać na niego. Ona chce się tam tylko dostać, a wówczas pocznie się puszczać na własną rękę... Da mu kopniaka od pierwszej chwili, kiedy on zechce od niej forsy. Irka to samo uczyni. Niech zwarjuję, o ile ja nie mówię prawdy
Romek chciał mu coś powiedzieć na usprawiedliwienie Brytana, jednak Lipek nie dał mu dojść do słowa.
— Przymknij się lepiej. Nie jesteś lepszy od niego. Mieć taką porządną kobietę i uciekać z dziewkami... Zabiłbym go bez wahania, gdyby tak postąpił z moją siostrą! Nie jesteś wcale lepszym od Felki — plunął w stronę Romana, — kiedy mogłeś ją wziąć za kochankę!
— Jak widzę, za dużo już się rozzuchwaliłeś. Jak mamy co robić, to jazda, Grepsować daremnie językiem nie warto. Idziemy! — powiedział energicznie Roman.
— Niech pani idzie do domu! — pocieszał ją Lipek. — Przyprowadzimy zaraz Brytana. Gwarantuję.
— Ty trochę zagalopowałeś się, brachu. Nie obiecuj za wiele! Brytan musi być już w Berlinie.
Kobieta znów zaniosła się płaczem.
Lipek pchnął Romka przed siebie, sam zaś podążył za nim.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Icek Boruch Farbarowicz.