Wyprawa po żonę/IV
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Wyprawa po żonę |
Podtytuł | Wedle opowiadania starego organisty Franciszka Gączarzewicza |
Rozdział | IV. |
Wydawca | Władysław Dyniewicz |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Władysław Dyniewicz |
Miejsce wyd. | Chicago |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Następnej niedzieli po południu stary Michał drzemał sobie w izbie na kanapie. Michałek od samego obiadu jakoś znikł jak kamfora. Powiadał parobek staremu Michałowi, że jego syn poszedł podobno na łąki, a stary, który od ostatniego targu w Nawrze w Michałku jakąś dziwną spostrzegał zmianę, trochę pokiwał głową, poszedł do izby i położył się na kanapę, gdzie, jak już powiedziano, drzemał. Potem usnął. Śniło mu się, że nieboszczka żona jego, którą był poślubił licząc lat czterdzieści, jak dawniej gospodarzy w domu, że miłym swym głosem do niego przemawiając czarne troski wybija mu z głowy, że małego Michałka piastuje na łonie i rzewną mu przyśpiewuje nutę ulubionej piosenki. I błogo było staremu we śnie, zdawało mu się, że sam jest jeszcze młodym, że serce jego pała nadziejami minionych, dawno minionych lat, że oddycha pełnią życia i poczuciem siły własnej, że młodość, miłość i szczęście razem są jego udziałem i że nigdy, nigdy nie będzie inaczej.
W tem nagle rozbudził go głośny hałas wczynający się na podwórzu. Przelękniony stary porwał się z kanapy mniemając, że całe jego gospodarstwo stoi w płomieniach i szybko wytoczył się na podwórze. Jednym rzutem oka jednakowoż dostrzegł, że inna była tego wrzasku przyczyna. Na samym środku podwórza stał bowiem lichy wóz jeszcze lichszemi zaprzężony szkapami, a na wozie wrzeszczał człowiek pijany i wywijał batem, podczas kiedy na drugiem siedzisku siedziała kobieta nędznie ubrana i młoda, dość piękna dziewczyna wystrojona po miejsku, która mile i znacząco do niego się uśmiechała.
— A zkąd to Pan Bóg prowadzi? spytał się stary uczciwie, wolnym krokiem zbliżając się do niespodzianych gości.
— A do djabła, to wy tak nas przyjmujecie? krzyczał pijany z oburzeniem. My tu jedziemy aż z Grzybna i myślimy sobie, że na nas czekają, że kawaler zaraz wyskoczy i konia poprowadzi do stajni a panią matkę i dziewuchę zesadzi z woza i pana ojca, jak się należy, pocałuje w gębę, a tu masz, ani żywej duszy nie ma na całem podwórzu! Czy to tu taki u was porządek stary kawalerze, czy waszego syna nie mogliście lepiej wychować? A gdzie on jest, ten niewarty chłopak.
— Aleć człowiecze, odpowiedział zadziwiony stary, ja was nie znam i nie wiem, po co wy tu do mnie jedziecie. Może do kogo innego interes prowadzi!
— Ale gdzie tam, kumotrze, to do was przyjeżdżamy! Toć znam was dobrze i wy mnie też widzieliście, tylko nie wiecie gdzie. No, co tu robić: złaź, staro!
„Stara“ powoli spuściła się z woza i pomogła córce, która potem prędko pobiegła do starego Michała. Ten przyglądał się ludziom w niemem zadziwieniu, aż dziewczyna z przesadą mu się przymilając, pocałowała go w rękę. Pijany człowiek zaś zszedłszy z woza pobiegł do stajni, napotkał śpiącego tam parobka, obudził i fukając za lenistwo kazał natychmiast konie wziąść do stajni i dać im dobrego obroku. Potem przybiegł do Michała i mówiąc: no, pójdźma, stary! sam wszedł do domu, a za nim żona jego i córka. Michał ciekawy, co to będzie, udał się za nimi.
Ledwo weszli do izby, już goście wygodnie usadzili się na stołkach i na kanapie patrząc na Michała, jakby nie on był właścicielem domu, ale oni.
— Czy nie ma gospodyni w chałupie, krzyknął gość. Dalej, dajcie na stół wódkę, bo głodno i chłodno nie będziemy siedzieli.
— A zkąd to was Pan Bóg prowadzi? zapytał Michał, sięgając sam do szafy po butelkę, i stawiając ją z kieliszkami na stół.
— Fe, odrzekł gość, a czy nie wiecie, że to ja Wojciech Iwański z Grzybna, i że to moja żona a tamta moja córka, co z waszym synem się ma żenić?
Michał osłupiały spojrzał na niego, aż pijanemu śmieszno się zrobiło.
— No, powiedział, trzeba przód się pokrzepić, kiedy nas raczą. To mówiąc wlał sobie kieliszek wódki, wypił, drugą i trzecią nalał porcyą i podał żonie i córce a nakoniec staremu Michałowi podetchnął kieliszek.
Michał nie tknął się wódki.
— No, kiedy nie, powiedział Iwański, to ja wypiję. Na wasze zdrowie, kumotrze!
Michał jak we śnie spoglądał dokoła siebie, bo pojąć nie mógł, że ci ludzie na prawdę mają przyczynę być w jego domu, tem mniej, że Michałkowi ani najmniejszem słowem nie nadmienił, że ma wolą przyjąć do domu synową.
— Boże kochany, a to co? powiedział mimowoli. W tem znowu słyszeć się dał turkot nadjeżdżającego woza, i słychać było że stanął. Michał zostawił Iwańskich i wyszedł na próg.
Rzeczywiście nowi goście nadjechali! I na drugim wozie siedział mężczyzna, a przy nim była jedna niewiasta w podeszlejszym wieku a druga piękna i młoda!
— Hej goście jadą, powiedział głośno, sam nie wiedząc co mówił.
— Goście? krzyknął pijany Iwański. W to mi graj kumotrze! Trzeba użyć świata, póki służą lata, weselmy się, goście przyjechali!
Nowoprzybyłych tymczasem na podwórzu przyjął parobek, pomógł niewiastom z woza i przyrzekł, że o konie będzie miał staranie. Zabrali się przeto nowi goście i społem weszli do izby.
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, powoli a wyrazisto i głośno powiedział nowy gość wchodząc.
— Na wieki wieków, odpowiedział Michał, podczas kiedy dawniejsi goście nie wiedząc co robić znowu zabierali się do butelki, aby nią przybyszów przywitać. Witajcie do nas.
— A Bóg zapłać, panie Boże wielki zapłać, a toć to wy, Michał z Unisławia, ba, stary znajomy, katać nie, a tu moja żona Marysia ze Siemonia z białą głową, ba, a tu moja córka Kasia jedynaczka katać nie.!
— Wszak to wy, Jasiu Zaręba, zawołał uradowany stary Michał, no, siadajcie u nas z żoną i córeczką — jakie to ładne dziewczę — ktoby był spodział, że o nas będziecie pamiętać. —
— Ba, mówił Zaręba prosto, jak gdyby siekierą wyrąbał, kiedy tu przyjeżdżamy żenić syna waszego z naszą Kasią, ba, waszego syna Michała, co był u nas zeszłego tygodnia, w Nowych Stablewicach, ba, toć chce się żenić z moją córką Kasią.
— Ale to nie prawda, odezwał się głos Franki od stołu, on był u nas.
— A, to wy, mówił Zaręba, spojrzawszy teraz dopiero na tamtych gości. Toście wy też tu przyjechali, Iwański kumotrze, sąsiedzie z Grzybna, z żoną i córką Franką, ba z córką. —
— Bo „córka“ pójdzie za mąż za młodego Michała, uszczypliwie przerwała mu Franka.
— A toć, pójdzie za mąż, ba, katać nie, odpowiedział Zaręba, a toć my na to tu przyjechali.
— Ale on ze mną będzie się żenił, ze złością wyrzekła Franka.
— I my nie na głupstwa tu przyjechały, dodała jej matka.
— A ja jestem bogaty człowiek, krzyknął Iwański bijąc pięścią w stół, mam dwie włuki i klin i pieniądze, on z moją Franką żenić się będzie.
— Ale ba, mówił Zaręba, kiedy on był u nas, czy nie, żonko, Marysiu, błogosławo?
— Toć był, odrzekła, tuląc do siebie zlęknioną Kasię.
— Ale on u nas był, pięścią jeszcze bardziej uderzając w stół wrzeszczał Iwański, on z moją córką musi się żenić.
— A kiedy tak, to z Bogiem, powiedziała żona Zaręby. Pójdź, mężu, pojedziemy do domu, po co nam z tym pijanym człowiekiem się kłócić. Szkoda o naszą drogę i żal mi tylko, że nas wystawiają na pośmiewisko, gdzie my niewinni.
— Ludzie, na Boga, co to wszystko znaczy? zadziwiony i przelękniony stary Michał zawołał.
— Że nas tu chcą wyźreć, kumotrze, wrzeszczał Iwański. Ale słyszycie, wy syna z moją córką będziecie żenić!
— Ale o tem nic nie wiem, powiedział Michał. I wiedzieć nie chcę, po krótkiej chwili dodał stanowczo.
Krótkie powstało milczenie. W tem nagle wpadł do izby Michałek z rozognioną twarzą, na której straszna odbijała się rozpacz.
— Ojcze, krzyknął, nie gniewajcie się na mnie, — chciałem sobie sam poszukać żonę, i przyjechali — zmiłujcie się nie róbcie mi krzywdy, pozwólcie mi się żenić.
— Tak, pozwólcie mu się żenić, krzyknął Iwański. My tu nie na żarty przyjechali, wy stary dziadzie, wasz chłopak musi się żenić z moją Franką, słyszycie, stary wyżeraczu?
Na te słowa pełne obrazy starego Michała straszny uniósł gniew.
— Zaraz wychodzić mi z domu, krzyknął, bo kiedy nie, to kijem was wypędzę. Was tu nie wołałem, abyście się mieli rozsiadać w cudzym domu, widzę, że jesteście niegodziwiec i pijak i że dzieci wasze nie wiela co lepsze, precz mi z domu, natychmiast!
I szedł przeciw Iwańskiemu cały drząc od gniewu.
Franka krzyknęła, z przestrachem porwała się z krzesła, pociągnęła za sobą matkę, ta zaś ojca i nie mówiąc nic wszyscy troje wynieśli się z domu.
Zaręba z żoną i córką milcząco się przyglądali wszystkiemu, co się działo. — Dopiero kiedy wóz Iwańskiego klnącego okropnie na starego i na młodego Michała, na Zarębów i na świat cały, wytoczył się z podwórza, stary Michał usiadł przy stole i gorzko sobie zapłakał.
Michałek rzucił mu się do nóg.
— Ojcze, nie smućcie się, bo mi serce pęknie od bólu, nie gniewajcie się na mnie, że się żenię z Kasią Zarębów, będę was nosił na ręku i szanował i kochał zawsze — a i moja żona —
— Atoć, Kasiu idź do pana ojca, ba co was pobłogosławi, ba, pobłogosławi, powiedział stary Zaręba z rozczuleniem patrząc to na córkę, to na Michałka.
— Kiedy on z Franką — smutno odpowiedziała Kasia.
W tem Michałek przyskoczył, błagającym na nią spojrzał okiem, a potem pocałował jej rękę i zaprowadził ją do swojego ojca.
Kasia uklękła obok Michałka, a stary Michał, płacząc i z radości i z smutku, złączył ich ręce i drzącym od wewnętrznego wzruszenia głosem powiedział: Niech wam Bóg błogosławi, moje kochane dzieci! Mój majątek niech będzie moim i waszym razem, a serce mi mówi, że w pośród was żyć będę do końca dni swoich, jak dawniej za nieboszczki mojej żony kochanej!
Matka Kasi płakała a stary Zaręba zamaszystym krokiem przystępując do klęczącej pary, położył na nią ręce i powiedział:
— Ba, a toć, niech was Bóg błogosławi moje dzieci, ba, błogosławi, a niech będą zaręczyny dziś a za trzy tygodnie wesele, a za rok, ba —
— Ale stary, prędko przerwała mu żona z uśmiechem, kto też tak będzie bajał!
Ba, a toć, katać nie bajał, ba, katać nie bajał, a toć!