Wyspa błądząca/Zakończenie
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Wyspa błądząca |
Podtytuł | Powieść podróżnicza z ilustracjami |
Wydawca | Wydawnictwo bibljoteki powieści podróżniczych dla młodzieży |
Data wyd. | 1934 |
Druk | Druk. Sikora, Warszawa |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Elwira Korotyńska |
Tytuł orygin. | Le Pays des fourrures |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Znaleźli się na jednej z wysp Aleuckich, na wyspie Blejnic.
Rybacy, którzy wybiegli do nich na ratunek, przyjęli gościnnie i dali w swych chatach odpoczynek.
Wkrótce potem Hobson ze swymi współtowarzyszami zeszedł się z ajentami angielskimi, którzy należeli do Kampanji Hudsona.
W sześć dni niespełna nasi znajomi znaleźli się w Nowym Archangielsku.
Tutaj, wszyscy ci przyjaciele, którzy byli złączeni między sobą wspólnem niebezpieczeństwem ma wyspie lodowej, musieli się z sobą rozstawać, może na zawsze!
Hobson ze swym towarzyszami musiał jechać do portu Zjednoczenia, do terytorjum Kampanji, Paulina Barnett, Magdalena, Kalumah i Tomasz Black, postanowili wracać do Europy przez San Francisko i Stany Zjednoczone.
Ależ przed rozstaniem się z tymi ostatnimi, porucznik Hobson, głosem wzruszonym, mówił do Pauliny Barnett te słowa:
— Pani, bądź błogosławiona za wszystko dobro, któreś między nami czyniła! Byłaś naszą wiarą, naszem pocieszeniem, duszą naszego małego świata! Dziękuję pani w imieniu nas wszystkich!
Zawołano trzykrotnie: Hurra! potem każdy z żołnierzy podchodził i ściskał jej rękę.
Kobiety całowały ją ze wzruszeniem.
Co zaś do porucznika Hobsona, który uczuwał dla Pauliny Barnett dużo sympatji i miał dla niej wiele serdecznego uczucia, ten zbliżywszy się do niej i uścisnąwszy rękę, zapytał:
— Czy to możliwe, żebyśmy się już nie zobaczyli?
— Nie, panie Hobson, — odpowiedziała podróżniczka, — to nie jest możliwe!
I jeśli pan nie przyjedzie do Europy, to ja szukać pana tu będę... a jeśli nie tutaj, to w nowej faktorji, którą pan pewnie wkrótce założysz...
Gdy to mówiła, Tomasz Black, wybawca swych współtowarzyszy, odezwał się do nich wesoło:
— Tak, zobaczymy się... za dwadzieścia sześć lat...
Moi przyjaciele, nie udało mi się widzieć zaćmienia z 1860 roku, ale nie ominę sposobności widzenia tego w 1886 roku!
A więc za 26 lat, złożę pani i panu, mój dzielny poruczniku, wizytę na krańcach morza północnego.
I rozstali się ze łzą w oku, ale z umysłem wzbogaconym wiedzą i z nadzieją w sercu, że rozstanie to nie było ostatnie.