<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund Jezierski
Tytuł Wyspa elektryczna
Podtytuł Powieść fantastyczna
Wydawca E. Wende i Spółka
Data wyd. 1925
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IV
GDZIE JESTEŚMY?

Jak długo trwał ich sen, w żaden sposób określićby nie mogli, gdyż żaden nie posiadał zegarka, a w pokoju, ze wszystkich stron zamkniętym metalowemi ścianami, nie można było wiedzieć, czy to na świecie dzień trwał czy noc.
Pierwszy ocknął się ze snu tego Wawrzon.
Przetarł oczy, rozejrzał się wokoło i porwał się z łóżka, szybko i rzeźko stając na ziemi.
W więzieniu ich nic nie uległo zmianie. Wszystko było tak, jak przedtem. Też same ściany z błyszczącego metalu, gładkie, bez śladu najmniejszego otworu, te same meble, to samo oświetlenie.
Powoli obchodzić zaczął ściany, oglądając je bacznie. Rewidował część za częścią, czy nie znajdzie jakiegobądź otworu, wskazującego na istniejące w tem miejscu drzwi, na jakikolwiek znak, że w ścianie znajduje się otwór.
Szczegółowej zwłaszcza rewizji poddał to miejsce w ścianie, w którem widział przedtem otwór, przez który wjechał wagonik z jedzeniem.
Lecz i tam nie było najmniejszego znaku, ażeby się co otwierało.
Gładka zupełnie ściana, bez żadnej nawet rysy, wznosiła się przed nim.
Ażeby się lepiej o tem przekonać, dotknął ręką w tem miejscu ścianę.
I naraz... Poczuł silne uderzenie, jakby kijem, ręka jego zesztywniała, a w całem ciele poczuł wrażenie, jakby miljony szpilek wpijały się w nie.
Rażony przepotężną siłą prądu elektrycznego, odrzucony został prawie aż na drugi koniec pokoju.
Powstały z tego upadku hałas obudził Henryka, który porwał się z łóżka, pytając:
— Co to?... co się stało?
A Wawrzon, powstając z ziemi, rozcierał potłuczone miejsca i, krzywiąc się z bólu, rzekł:
— Pfuj!... Ci nasi panowie, u których jesteśmy w niewoli, doprawdy zanadto szafują elektrycznością. Wszystko, czego się dotkniesz, jest nią przeładowane. Wczoraj ty rażony zostałeś prądem, gdy dotknąłeś się ubrania owego jegomościa, a dziś znów ja za dotknięciem się ściany. Jeżeli tak dalej pójdzie, to nas tu piorunami zatłuką!
— Ale co tobie się stało?... — pytał go ciekawie Henryk — jakim sposobem cię tak odrzuciło?
— Jakim sposobem — odrzekł mu zachmurzony Wawrzon — a takim, że za dotknięciem ściany w tem właśnie miejscu, rażony zostałem tak silnym prądem elektrycznym, żem odleciał pod tamtą ścianę, a całe ciało mam jakby połamane.
Henryk z niedowierzaniem wysłuchał tego opowiadania i, jakby chcąc sprawdzić, czy kolega mówi prawdę, wyciągnął machinalnie rękę i dotknął ściany tuż koło swego łóżka.
Lecz nie doznał żadnego nawet śladu działania prądu elektrycznego.
— Nic nie czuję — rzekł po chwili — przez tę ścianę nie przebiega żaden prąd.
— Tak, przez tę — odparł zachmurzony Wawrzon — ale spróbuj tu, na tej ścianie...
Henryk wstał z łóżka, podszedł do ściany i odruchowo dotknął ręką wskazane miejsce.
Lecz i tu nie zauważył żadnego uderzenia.
— Nic nie czuję — rzekł.
Wawrzon z szeroko otwartemi ze zdumienia oczami patrzył na niego, nie mogąc zupełnie zrozumieć, co to może oznaczać.
Podczas gdy on uczuł tak silne, potężne wprost uderzenie prądu, ten bezkarnie dotyka się ściany bez żadnego wrażenia.
Cóż to więc jest?
Z niedowierzaniem i pewną obawą przed możebnym bólem dotknął się ściany.
Tak! Teraz i on nic nie poczuł...
A więc prąd ten puszczony został chwilowo, jakby dla ukarania go za zbytnią ciekawość. Nie jest on więc stałą właściwością ścian ich więzienia...
Tajemniczy władcy ich więzienia puścili go chwilowo, jakby dla pokazania im swej potęgi.
Te prądy elektryczne, przenikające z szaloną mocą przez ściany, czyniły je niemożebnemi do przebycia, zabezpieczały w zupełności przed ucieczką...
I oto stanęło przed nimi znów pytanie:
Co robić? Jak postąpić, ażeby wyrwać się z tej tajemniczej niewoli, ażeby odzyskać wolność?...
Z opuszczonemi na piersi głowami stali na środku pokoju, pogrążeni w smutnych rozmyślaniach...
Poznali teraz bezsilność swych usiłowań, bezowocność wszelkich prób...
Muszą siedzieć zamknięci w tych czterech ścianach błyszczących dotąd przynajmniej, dopóki podoba się tym zagadkowym ludziom. Może do śmierci samej?
I na myśl o tem dreszcz wstrząsnął ich ciałem. Ha... gdy tak dalej pójdzie, można oszaleć...
Być zamkniętym tu, w tych czterech ścianach, bez widoku błękitu nieba, bez słońca, bez ludzi i czekać, aż nadejdzie śmierć litościwa i kres mękom położy!
Nie, to straszne, to wprost potworne!... To przechodzi siły ludzkie!
Henryk pierwszy poddał się rozpaczy i, bezsilnie opadłszy na łóżko, ukrył głowę w poduszce, tłumiąc w niej rozrywające mu pierś uczucie.
Rozpacz przejmowała go nie z powodu tego, że w tych czterech ścianach śmierć go czekała... O nie, tej się nie lękał. Spotkana wprost nie była mu straszną... Przyjąłby ją spokojnie, z godnością...
Lecz rozpaczą przejmowała go myśl o długich mękach konania, o strasznych cierpieniach w zamknięciu, w tej klatce, skąd nawet wyjrzeć na świat Boży nie było można. Ten brak wolności właśnie stał się największym powodem jego rozpaczy...
Wawrzon znacznie spokojniej przyjmował swój los. Syn ludu, przyzwyczajony do walących się na głowę jego ciosów, z większą wytrwałością i poddaniem spotykał te przeciwności życiowe.
Nie poddając się, tak jak Henryk, rozpaczy, pracował jednocześnie gorączkowo myślą nad wynalezieniem sposobu wydobycia się z tej niewoli.
To niemożebne, by bez żadnego powodu, bez żadnej z ich strony winy wtrącano ich do wiezienia, z którego niema nadziei wydobycia się. To nie do pojęcia!... Wszakżeż musi być jakaś droga ratunku, jakieś wyjście z tego zaczarowanego koła?...
Przychodziły mu na myśl przeróżne plany i projekty, lecz wszystkie odrzucał zaraz, jako niewykonalne.
Nachylił się więc nad rozpaczającym Henrykiem i, ujmując go za ramię, rzekł:
— Uspokój się, Henryku. Niema jeszcze powodu do tak szalonej rozpaczy. Wyjść stąd musimy. Nie zginiemy marnie w tych czterech murach. Tylko nie poddawaj się rozpaczy, gdyż odbiera ci ona całą energję, całą siłę życiową.
Słysząc te uspokajające słowa, Henryk uniósł się na łóżku, usiadł i głosem cichym, znękanym, odezwał się:
— Mówisz o uwolnieniu się stąd... Ale jak? Czyż skruszysz te ściany? Czy znajdziesz w nich jakiekolwiek przejście? Patrz! gładkie, jednolite, a zresztą, za najmniejszem usiłowaniem ucieczki zabiją nas potęgą prądu elektrycznego... Walcz więc z tem, pokonaj te trudności...
— Ja też nie myślę zupełnie, ażeby siłą torować sobie drogę do wolności... nawet o tem marzyć nie możemy! Lecz są i inne sposoby. A tem jest szczere, jasne postawienie kwestji. O ile się domyślać mogę, tym, co nas więżą, chodzi o zachowanie tajemnicy, idzie im o to, by nikt o nich w świecie się nie dowiedział. Przyrzeknijmy im to, dajmy im słowo honoru, a pewien jestem, iż uwierzą zaręczeniom Polaków i obdarzą nas względną wolnością.
Wawrzon mówił to głosem silnym i podniesionym.
Zaledwie też przebrzmiały jego słowa, dał się słyszeć wyraźny, choć cichy głos:
— Brawo, młodzieńcze! Takie postawienie kwestji zaszczyt ci przynosi. Kto wie, czy żądanie wasze w tej formie nie zostanie uwzględnione.
Ku wielkiemu zdumieniu ich głos ów przemawiał po polsku.
Zaledwie też minęło pierwsze wrażenie, Wawrzon postąpił parę kroków w stronę ściany, od której zdawał się biec ów głos, i podniesionym głosem rzekł:
— Kim jesteś? Prosimy cię, przybądź tu do nas i wysłuchaj nas, przyczyń się do uwolnienia naszego z tej zagadkowej pozycji.
A głos tajemniczy odrzekł mu:
— Przybędę, nie traćcie nadziei...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Edmund Krüger.