<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund Jezierski
Tytuł Wyspa elektryczna
Podtytuł Powieść fantastyczna
Wydawca E. Wende i Spółka
Data wyd. 1925
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IX
KRAJ WIECZNEJ WIOSNY

Po szczegółowem obejrzeniu budowy dźwigni przyjaciele nasi wracali przepiękną drogą, wysadzaną drzewami oliwkowemi. Właśnie kwitnęły. Woń ich kwiecia rozchodziła się daleko, napawając powietrze swoim aromatem.
Wszędzie, gdzie tylko wzrok spoczął, widać było uprawne pola, zieleniejące łany, kwitnące lub też obciążone dojrzałemi owocami drzewa.
Znać było, że ziemia na cudownej wyspie znajduje się w stanie doskonałej uprawy i że daje plony stokrotne.
Oprócz plantacyj drzew oliwkowych, znajdowały się na niej winnice, pola zbożowe, zasiane przeróżnemi gatunkami zbóż, cudowne ogrody, pełne kwiatów i owoców, okalające barwnym wieńcem ponure i ciemne budynki fabryczne.
Wawrzon i Henryk przyglądali się z zachwytem temu krajobrazowi, w którym odnajdywali wiele motywów ze swoich stron rodzinnych.
Doktór Wicherski, jakby czytając w ich myślach, zatrzymał ich i, szerokim gestem wskazując na roztaczający się przed nimi widok, rzekł:
— To wszystko stworzyła nasza wytrwała praca i czujność. Regulujemy tu gorąco i wilgoć, każdej nieomal roślinie wydzielamy potrzebną jej ilość wody i ciepła, tak że nic tu nie podlega przypadkowi. Ogrody i pola nasze zraszamy i skrapiamy w miarę potrzeby, automatycznie zaś regulujemy działanie suszy podczas dni upalnych.
— A gdy zdarzą się noce chłodne? — zapytał Wawrzon.
— I nato mamy sposób. Neutralizujemy je za pomocą irygacji pól wodą źródeł gorących, oraz za pomocą wypuszczenia ciepła, nagromadzonego w kanałach wulkanu. W ten sposób na naszej wyspie tworzymy tę cudną, wieczną wiosnę, o której tam, w starej Europie, tyle naiwnych poematów i ód napisali poeci. U nas codziennie, bez względu na porę kwitną kwiaty i dojrzewają owoce. Tutaj wieczna panuje wiosna, i natura posłuszna jest naszej woli. My jej rozkazujemy, i ona nas słucha, człowiek bowiem jest panem wszystkiego.
Mówiąc to, doktór Wicherski wzniósł dumnie głowę do góry.
Nasi przyjaciele milczeli, nie chcąc przerywać jego uniesienia, choć Wawrzona brała wielka chętka powiedzenia, że w walce z naturą człowiek zawsze bywa pokonany, gdyż potęgi natury nikt zmóc nie zdoła, i że wcześniej czy później ona odniesie zwycięstwo.
Przeszli w milczeniu kilkadziesiąt kroków. Wreszcie doktór Wicherski znów mówić zaczął:
— W gronie naszych uczonych znajduje się pewien znakomity fizyk, gaskończyk rodem, doktór Parissac. Drogą długich doświadczeń i prób, rozszczepiając przez pryzmat światło słońca, odkrył, że oprócz widma kolorowego nawet poza promieniami ultra-fioletowemi widma ciemnego, którego własności są oddawna znane, istnieją jeszcze promienie radio-aktywne szczególnego rodzaju, mające własność niezmiernie dodatniego wpływu na potężny rozrost świata roślinnego.
Nowoczesny ten Prometeusz powziął myśl, ażeby skoncentrować promienie słońca w wielkiej soczewce, by tą drogą otrzymywać promienie radio-aktywne i zastosować je do wegetacji. Pomysły jego zostały urzeczywistnione. Odpowiednie, czynione w tym celu przygotowania nie pozbawione były piękna. Ponad ogrodem na szczycie wysokiej wieży umieszczono olbrzymi wypukły krąg, przezroczysty, jak kryształ, obracający się naokoło swej osi ruchem zegarowym stosownie do biegu słońca, koncentrujący promienie jego w ognisko, oślepiające każdego swym blaskiem potężnym.
Błyszczący pęk światła roztaczał promienie swe na cały ogród wszystkiemi światłocieniami wstęgi tęczowej.
Nawprost tej wieży zbudowana była fontanna, tryskająca od góry na wysokość kilkudziesięciu stóp. Czarowny był widok promieni, płynących z wieży i przełamujących się tysiącznemi barwami w kroplach opadającej wody. Spełniała ona podwójną funkcję: ozdabiała przepysznie ogród a jednocześnie odświeżała powietrze.
Widok roztaczającej się wokoło wegetacji był przepyszny. Wszystko było tak obliczone, ażeby żywotna radio-aktywność potężnej planety odpowiednio była stosowana, roślinność zaś rozwirozwijała się w tak dogodnych warunkach, tak bujnie, jak w żadnej innej strefie.
Pomarańcze, których pień miał 7 lub 8 metrów w obwodzie, uginały się pod ciężarem owoców wielkich, jak kawony. Latorośle winne, przymocowane do potężnych żerdzi, obciążone były gronami owoców, których ziarna dochodziły do wielkości pomarańczy. W tym stosunku rosły również i inne owoce, warzywa i zboża.
Podziw naszych przyjaciół na widok tego urodzaju, przypominającego opowieści biblijne z raju, nie miał granic.
Milcząco przyglądali się temu wszystkiemu, wreszcie Wawrzon pierwszy rzekł:
— Jakimże jednak sposobem doszli panowie do posiadania niektórych roślin, które są wyłączną własnością Europy lub krajów podzwrotnikowych?
— Jakim sposobem? — powtórzył za nim, jak echo, dr. Wicherski, roześmiawszy się cicho — na to dam wam prostą odpowiedź: przywieźliśmy je wprost stamtąd.
— Lecz jak? — dopytywał się Wawrzon — o ile wiem, wyspa nie posiada żadnego okrętu, któryby mógł utrzymywać komunikację ze starym lądem Europy.
— Nie posiada — odrzekł dr. Wicherski drwiącym tonem — to się tylko wam tak zdaje. Mamy statek, który w przeciągu paru godzin odbywa podróż, na którą inne okręty potrzebowałyby parę dni czasu.
— Lecz gdzież on jest? — dopytywał się Wawrzon coraz natarczywiej.
Na twarzy przewodniczącego im doktora odbiło się wahanie. Namyślał się przez chwil parę, wreszcie rzekł:
— Chcecie się z nim zapoznać? Dobrze. Dziś jednak jest już zapóźno. Musimy wypocząć, zato jutro odbędziemy wycieczkę morską naszym statkiem.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Edmund Krüger.