Wyspa grozy/1
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wyspa grozy |
Pochodzenie | Przygody Zagadkowego Człowieka
Nr 1 |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 11.1.1938 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Harvey Dorrington upuścił list, który przed chwilą otrzymał. Już teraz, przed otwarciem koperty, domyślał się jego treści. Dotychczas otrzymał cztery, czy pięć podobnych. Przede wszystkim cała ta sprawa zupełnie nie interesowała go. Cóż mogła go obchodzić „Cat-rock“, ta mała skalista zagubiona wyspa z archipelagu Hebrydów, o powierzchni zaledwie kilku mil kwadratowych. To prawda, że należała do niego. Odziedziczył ją po matce, która pochodziła z rodu Duncan. Tak, „Cat-rock“ zawsze należała do Duncanów. Ładna historia.
Widział ją tylko z daleka, z pokładu swego wspaniałego jachtu „Ptarmigan“, podczas wycieczki morskiej do Szkocji. Kiedy ją ujrzał po raz pierwszy, wynurzającą się z zasłony mgieł, przyczajoną na wodzie, przysiągł sobie, że nigdy jego noga nie dotknie tej ziemi.
Kiedy zeszłego roku główny dozorca, Sulkey, (ten, który mieszkał w zamku Dunkanów) napisał mu, że „dzieje się coś niesamowitego na wyspie“, Dorrington nie zadał sobie nawet trudu, aby mu odpisać.
Następny list, który przybył w dwa miesiące później spotkał ten sam los. To samo stało się i z trzecim... Harvey wreszcie zdenerwował się i kazał odpowiedzieć przez swego sekretarza, aby Sulkey sam sobie radził z duchami i strachami, gdyż za to mu się płaci.
Tymczasem dziś, wszystko nagle się zmieniło.
Harvey Dorrington, jeszcze wczoraj niesłychanie bogaty, obudził się, jako człowiek zupełnie zrujnowany, bez grosza w kieszeni.
Z samego rana przyjął swych adwokatów, panów Smilesa i Corminga, którzy ze łzami w oczach przyznali się do tego, że przez swe szalone spekulacje akcjami kopalń złota w Wenezueli i źródeł naftowych w Yuccattanie, prawie doszczętnie zniszczyli jego olbrzymie dziedzictwo.
— Do diabła — zaklął Dorrington, — ale moje akcje kopalni radu w Helpers zdołają chyba pokryć te straty!
— Obawiamy się, że nie. — jęknęli obaj prawnicy.
— Zdaje się, że obaj powariowaliście!
— Wolelibyśmy, aby tak było! Ale w tej chwili, ta firma...
— Mówcie, do licha o co chodzi! Czego siedzicie i trzęsiecie się jak w febrze?
Dwaj wspólnicy utkwili wzrok pełen wyrzutu w twarzy swego niepohamowanego klienta i odpowiedzieli cicho:
— Ta firma zbankrutowała. W aktywach nie mają ani jednego grosza. Pokłady radu w Mezopotamii istniały tylko w wyobraźni, a Helpers zwiał z resztą gotówki.
— A więc, jeżeli dobrze rozumiem, nie mam już nic?
— Hm, tak... a raczej nie. Przecież zostaje panu „Cat-rock“.
Harvey Dorrington wybuchnął dzikim śmiechem
— „Cat-rock“! Któż mi zechce za nią dać choćby 3 funty?
Mrs. Smiles i Corming przytaknęli głowami.
— Suma pana długów jest...olbrzymia. Banki już dziś położyły areszt na pana majątku.
— I zostawiają mi tylko „Cat-rock“? Niech sobie ją wezmą razem zresztą!
Adwokaci żywo zaprzeczyli
— Niemożliwe, sir, wyspa ta jest nietykalna ze względu na nadany jej niegdyś przywilej królewski. Może pan być najbiedniejszym z żebraków, a jednak zawsze panem na „Cat-rock“.
— Jesteśmy upoważnieni do tego, aby oznajmić panu, że jeżeli zechce pan osiedlić się na tej wyspie, to otrzymywać będzie pan rocznie cztery tysiące funtów. To pozwoli panu na tryb wielkopański, tym bardziej, że nie ma tam na co wydawać pieniędzy.
Dorrington popatrzył na swych rozmówców z nieukrywanym zdumieniem.
— Cóż to za żarty?
— To nie żart. Otrzymaliśmy tę propozycję wczoraj wieczór, tuż przed północą od naszych kolegów Bunker i Law, adwokatów z City.
Jeżeli pan się zdecyduje otrzymamy zaliczkę w wysokości czterech tysięcy funtów.
— Ależ, komu do licha zależy na tym, abym zamieszkał na tym pustkowiu?
Adwokaci wzruszyli ramionami.
— My nic niewierny, a Bunker i Law muszą zachować zawodową tajemnicę.
— Ułożyliśmy się z pańskimi dłużnikami, aby pozwolili panu odjechać do „Cat-rock“ na jachcie „Ptarmingan“.
— A więc i ten jacht — zauważył młody człowiek z goryczą, — nie należy już do mnie i wkrótce dostanie się w ręce komornika.
Wzrok jego padł na srebrną tacę, na której leżała poczta poranna. Prospekty, zaproszenia, listy od przyjaciół, prośby o pieniądze, oferty szarlatanów i między nimi ordynarna koperta, cała usiana kleksami. Poznał ją od razu.
— To list od Sulkey’go. Sądzę, że zechcecie panowie zapoznać się z jego treścią.
Mr. Smiles otworzył kopertę, a Mr. Corming czytał list przez ramię swego towarzysza.
Kiedy skończyli lekturę, na twarzach ich jak zwykle spokojnych, odmalował się wyraz zakłopotania, niepokoju a równocześnie niedowierzania.
— Przeczytam go jeszcze raz głośno — zaproponował Mr. Smiles. To nam ułatwi późniejszą dyskusję:
„Szanowny i Czcigodny Panie!
Muszę Pana powiadomić, że już po raz piąty, wraca to, co nie ma imienia i rozsiewa grozę w zamku na wyspie. W domu są pogaszone wszystkie ognie i wszystkie światła, w korytarzach słychać niesamowite krzyki. Wysoko, na wieży ukazuje się olbrzymie monstrum, tak wielkie, że dotyka chmur. Boimy się okropnie. Jeszcze straszniejszy jest fakt, że znów znaleziono na wybrzeżu trupy trzech rybaków. Nie można było patrzeć na ich twarze. Umarli ze strachu przed „tym, co nie ma imienia“. Z dawnych czterdziestu mieszkańców zostało teraz tylko dwudziestu siedmiu. Ci biedacy którzy pozostali, myślą o emigracji na inną wyspę, albo do Orcades.
Wydaje się nam, że to „coś“ ma jakiś związek z kobietą, która przyszła do nas z morza i dlatego pytamy co z nią zrobić? Nie wiemy co o niej myśleć. Jest miła i spokojna, chociaż niespełna rozumu. Mówi mało, ale śpiewa tak pięknie, że chciałoby się płakać słuchając jej.
Statek, który co miesiąc przybywa z Glasgow i przywozi nam żywność, przyjechał. Władze robią wszelkie możliwe wysiłki, aby się dowiedzieć, kim ona jest. Jeden z oficerów okrętowych sfotografował ją, wobec czego przesyłam Panu jej portret.
Pytamy wielce szanownego i czcigodnego Pana czy mamy jej w dalszym ciągu udzielać gościny na zamku. Może demon morza upomina się znów o swoją zdobycz, ale my nic nie zrobimy bez Pana rozkazów.
Oddani słudzy: Maple Sulkey, Mac Loggan i „X“ za Pollocka, który nie umie pisać.
Adwokaci spojrzeli z przerażeniem na swego klienta.
— Co oni mówią o tej kobiecie, która przyszła z morza? — zapytali.
— Opowiem wam tyle, co sam wiem w tej sprawie, — odparł Dorrington.
— Minął rok od straszliwej burzy, która porozsiewała rozbitków na wybrzeżach Atlantyku — rozpoczął swą opowieść. — Rybacy mieszkający na północnych krańcach „Cat-rock“ znaleźli któregoś dnia na mieliźnie łódź ratunkową bez jakiejkolwiek nazwy. Znajdowała się w niej kobieta, w stanie zupełnego wyczerpania. Przywrócono ją do życia i dano schronienie na zamku. Nie udało się wydobyć od niej ani jednego słowa wyjaśnienia. Jak się okazało, straciła ona rozum. Z rozkazu królewskiego jestem panem tej wyspy. Utrzymanie na niej ładu i porządku należy do mnie. Tajemniczą kobietę pozostawiłem przeto pod opieką moich strażników. Ale od czasu, kiedy jest ona na wyspie, dzieją się tam niesamowite rzeczy...
— A może ona sama, pozwala sobie na takie... żarty? — zapytał Mr. Smiles.
— Harvey Dorrington potrząsnął żywo głową.
— Nigdy się tym specjalnie nie interesowałem, ale wiem dość, aby panu zaprzeczyć. Kazałem ją mieć na oku. Ale w tej chwili, gdy duchy i strachy oznajmiają swą obecność, ona siedzi przeważnie przy kominku z oczami utkwionymi w płomieniach, pogrążona w myślach, jeżeli ta istota w ogóle myśli.
Mr. Corming w zamyśleniu obracał w palcach list, gdy nagle wypadł z niego mały kartonik. Podniósł go i obejrzał.
Z ust jego wyrwał się okrzyk zdumienia.
— Boże! Spójrzcie na tę twarz!
I wręczył Dorringtonowi oraz swemu koledze fotografię kobiety, która „przyszła z morza“.
Odpowiedziały mu dwa nowe okrzyki zdumienia.
Nigdy chyba żaden aparat fotograficzny nie „uchwycił“ tak niezwykłej piękności.
Twarz nieznajomej miała idealnie klasyczne rysy, wielkie ciemne oczy przykuwały siłą swego wyrazu, a pod zwykłą grubą suknią rysowało się piękne i zgrabne ciało.
Harvey Dorrington zbladł.
— Boże! Mój Boże! — szeptał w ekstazie, mając wzrok utkwiony w cudownym portrecie.
— Sądzimy, że teraz przyjmie pan propozycję Bunker’a i Law’a? — zapytali adwokaci mrużąc znacząco oczy.
Harvey Dorrington ocknął się jak ze snu.
— Tak — Pojadę tam!
— Ha, młodość! — szepnął Mr. Smiles unosząc się z fotelu.
— Młodość jest piękna! — dodał z westchnieniem jego towarzysz.
— Przysiągłbym, drogi Allanie — powiedział Mr. Smiles z pobłażliwością, — że gdybyś znalazł się na miejscu tego młodego człowieka, pojechałbyś również na tę wyspę, zapomnianą przez Boga.
Mr. Corming odpowiedział namiętnie:
— Naturalnie, że pojechałbym! Przysięgam, że pojechałbym! A teraz zapamiętaj to sobie Bunny:
Ta kobieta jest syreną.
— Słuchaj Bunny! Nie zrozumiałeś mnie. Chcę znaleźć dla Sir Harvey’a towarzysza inteligentnego, nieustraszonego i uczciwego. Gdyby tak wyznaczyć nagrodę. A może... Harry Dickson?
Mr. Corming nie pozwolił dokończyć mu zdania, rzucił mu się na szyję i gorąco uściskał.
— Brawo! Cudownie pomyślane, stary przyjacielu! Natychmiast musimy odszukać Harrego Dicksona. Sądzę, że jest dosyć tajemniczości w tej sprawie, aby pobudzić zainteresowanie słynnego detektywa.
— I jego ucznia Toma Willsa, — dodał Mr. Smiles. To byliby dwaj idealni towarzysze dla Dorringtona.
Podczas gdy dwaj prawnicy zmierzali szybkim krokiem na Bakerstreet, gdzie mieszkał słynny detektyw, Harvey Dorrington przeczytał raz jeszcze list Sulkey’a. Po chwili odrzucił go, ale w ręku zachował fotografię, od której nie mógł oderwać wzroku.