<<< Dane tekstu >>>
Autor Anonimowy
Tytuł Wyspa grozy
Pochodzenie
Przygody Zagadkowego Człowieka
Nr 1
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 11.1.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Ogłoszenie B — 6.221

W poczekalni panów Smiles’a i Cormin’a na Canninanstreet znajdowało się mnóstwo ludzi.
Jakiś młody wykolejeniec, którego dobrze skrojone, ale już mocno podniszczone ubranie wskazywało na lepsze czasy niż obecna nędza, gruby, opalony i jowialny jegomość, który z pewnością był mieszkańcem kolonij i szukał nowych przygód, wreszcie młody student w okularach, przypominający z wyglądu anarchistę, a w każdym razie człowieka o mocno czerwonych przekonaniach.
— Więc jak się pan nazywa? — zapytał go już poraz drugi jowialny grubas.
— Pluwick? Fenwick? Pickwick. Zdaje się że na „wick“, ale ja nie mam pamięci do nazwisk. Znałem w Tasmanii jakiegoś człowieka, którego nazwisko też kończyło się na „wick“. Pewnie pana kuzyn? Brat? Nie? To zresztą nie ważne! My dwaj napewno tworzylibyśmy parę idealnych towarzyszy, jakich szuka się w „Times‘ie“. Jestem nieustraszony, a pan inteligentny, obaj zaś jesteśmy uczciwi...
— Jak się pan zapatruje na moją kombinację? Nazywam się Shattercromby.
Student w odpowiedzi mruknął coś niechętnie.
— Mr. Derwick! — zawołał lokaj — zechce pan wejść do gabinetu.
Młodzik podniósł się bez słowa i wszedł do sąsiedniego pokoju.
— A więc on się nazywa Derwick! A ja Alojzy Shattercromby, do usług!...
Nikt mu nie odpowiedział. Cała uwaga została skoncentrowana na nowym przybyszu. Był to również młody człowiek, którego niebieska bluza i przyblakła złota taśma na czapce zdradzały byłego oficera marynarki.
— Ned Hobson! — oznajmił donośnym głosem swe nazwisko lokajowi, który zapisał je na tablicy.
— Poznałem kiedyś jednego Hobsona na małych Antyllach czy też na Hes-sons-le-vent! — rzekł nagle Shattercromby, wyciągając do przybysza swą wielką, owłosioną dłoń.
— Pan przychodzi z ogłoszenia? Pewnie. Przecież tacy ludzie, jak my nie siedzieliby bez powodu w tej dziurze, którą czuć szczurami. Nieprawdaż, przyjacielu? My dwaj moglibyśmy zrobić dobry interes.
Ogłoszenie brzmiało:
„Młody bogaty właściciel ziemski, pragnie wybrać się w kilkumiesięczną podróż na jedną z północnych wysp i szuka dwóch towarzyszy, możliwie młodych, ale przede wszystkim inteligentnych, nieustraszonych i uczciwych. Wyspa jest opustoszała, ale można urządzać polowania i połowy ryb. Nie ma celu zgłaszać się, jeżeli petent nie ma dość siły, aby oprzeć się nudzie. Wysoka nagroda wypłacona będzie po powrocie do kraju. Zgłaszać się osobiście do kancelarii panów Smilesa i Corminga na Cannonstreet“.
Ned Hobson uśmiechnął się.
— Na kogo teraz kolej? — zwrócił się do lokaja, który wskazał na dwóch bezrobotnych.
— Ci panowie przyszli razem i chcą się razem zaprezentować — odpowiedział.
— Czy panowie nie zechcieliby mi sprzedać swojej kolejki? — zapytał marynarz. Nie wolno mi być zbyt długo nieobecnym na statku. Dostaniecie 10 szylingów do podziału. Interes ubito.
Niemal w tej samej chwili otworzyły się drzwi gabinetu z którego szybko wyszedł ponury student. Opuścił biuro nikogo nie żegnając.
— Ściął się jak na egzaminie — zadrwił Shattercromby. — Czy wyobrażacie sobie tego typa na tej niezamieszkałej wyspie? Wszystkie ryby pozdychałyby z niesmaku!
— Mr. Ned Hobson! — zaanonsował lokaj, wprowadzając młodego marynarza.
W gustownie umeblowanym gabinecie, za stołem obitym suknem, upstrzonym mozaiką czerwonego i czarnego atramentu, siedzieli panowie Smiles i Corming.
Kiedy wszedł Mr. Ned Hobson, położyli palce na ustach i upewnili się, czy drzwi są dobrze zamknięte.
W tej samej chwili rozsunęła się kotara, która zasłaniała drugie drzwi i ukazała się w nich wysoka, surowa sylwetka.
— Cóż nowego, Tom? — zapytał gentleman, który znalazł się tutaj w tak dziwny sposób.
— Nic specjalnego ani na ulicy, ani w poczekalni, Mr. Dickson, — odpowiedział młody człowiek. Detektyw z powątpiewaniem potrząsnął głową.
— Możliwe, ale nieprawdopodobne — odparł sucho.
— Jestem przekonany, że są oczy które pilnie śledzą tych, którzy teraz tu wchodzą lub wychodzą. „Oni“ interesują się bowiem tymi, którzy będą towarzyszyć Dorringtonowi do „Cat-rock“.
— Kto są „oni“? — zapytali jednocześnie Smiles i Corming. Harry Dickson uśmiechnął się.
— Oto pytanie, które zawsze zadają mi na początku każdej tajemniczej historii. Mogę was zapewnić panowie, że słyszę je na wstępie każdej sprawy, którą zamierzam rozwiązać.
— To rzeczywiście prawda, — przerwał Mr. Corming. — Czytałem o tym w książkach i to w takich, w których piszą o panu, Mr. Dickson.
Z poczekalni dobiegł nagle głośny przenikliwy krzyk.
— Chcę wejść natychmiast! Nie dam sobie w kaszę dmuchać, jakem Shattercromby! Cóż to za idiota wpakował mi ten papier do kieszeni? Muszę go pokazać tym starym małpom, adwokatom.
— Boże, to wariat! — krzyknął Tom Wills alias Ned Hobson. On tu wejdzie siłą! Schowaj się mistrzu!
Detektyw znikł za portierą i w tej samej chwili z trzaskiem, otworzyły się drzwi gabinetu.
Do pokoju w padł mr. Shattercromby z zaczerwienioną twarzą, oczami zamglonym i wściekłością, dziko wymachując jakimś papierem.
— Oto co znalazłem w mojej kieszeni! Kto ośmielił się znieważyć mnie w ten sposób? Mnie, który zabił sześć tygrysów i zadusił pytona własnymi rękami! I chcieli mnie nastraszyć, mnie Shattercromby! Właśnie, że chcę pojechać na tę wyspę!
Mr. Smiles dość długo pracował w swym zawodzie, poznał ludzi i dlatego wiedział jak należy z nimi postępować, aby ich natychmiast uspokoić!
Po kilku chwilach Shattercromby siedział już w głębokim fotelu i pozwolił odczytać głośno Mr. Cormingowi list, który znalazł w kieszeni swej marynarki. List brzmiał:

„Stary krokodylu!
Pojedź sobie lepiej do Chandernagor, upijać się chonm-chonm albo gdzie indziej, ale nie zajmuj się tym, co ciebie nie powinno obchodzić. Nie przyjmij niczego, co ci ofiarują Smiles i Corming, jeżeli nie chcesz tego odczuć na swojej brudnej murzyńskiej skórze
Diabeł z Cat-rock“.

— Jak wam się to podoba! — krzyczał Shattercromby. Ja Murzyn! I chonm-chonm. Piję tylko whisky i to najlepszej jakości! Niech ja tylko schwytam „diabła“, a zrobię z nim zaraz porządek.
Tom Wills z trudnością wstrzymując się od śmiechu, oglądał dokładnie papier.
List był napisany na maszynie. Przesunąwszy po nim lekko wilgotnym palcem, młody człowiek skonstatował, że litery są zupełnie suche, tak, jakby list został napisany wczoraj, albo jeszcze wcześniej.
— Czy zwierzał się pan komuś, że chce pan tu przyjść mr. Shattercromby?
— Ja? Zaraz sobie przypomnę... Czytałem „Times‘a“ w tawernie „des Armes de Grantham“ a potem włożyłem gazetę do kieszeni. Poszedłem następnie na piwo do zajazdu „Dragon defen“ w Ludgate Hill, i przeczytałem ogłoszenie właścicielowi oraz jeszcze kilku panom, którzy pili ze mną. Powiedziałem im: to jest interes dla mnie! Potem spotkałem znów przyjaciół i poszliśmy do „Upper-Phames“ do baru „Site-Euchauteur“, opowiedziałem im nawet, że mam na widoku wspaniały interes i przeczytałem im głośno ogłoszenie. Jeden z kolegów zawiózł nas z kolei taksówką do Truth’a, gdzie spożyliśmy doskonałą rybę. Przyznałem się, że wyjeżdżam na niezamieszkałą wyspę i na tę intencję urządziłem libację, która pochłonęła wszystkie moje oszczędności. Potem odwiedziliśmy kolejno kilka barów, aby wypić za mój pewny sukces.
Poza tym z nikim nie rozmawiałem na ten temat.
— Słusznie, — rzekł Tom Wills — a więc oprócz całego Londynu, nikt nic nie wie... Prawda Mr. Shattercromby?
— Rzeczywiście, — potwierdził. Wszystko to jest niewytłumaczone!
— Sądzę, że Mr. Shattercromby jest człowiekiem, jakiego szukamy — rzekł po chwili Corming.
— Mr. Ned Hobson także! — dodał Mr. Smiles.
W ten sposób przy pomocy ogłoszenia B-6221, które ukazało się w „Times‘ie“ znalazł Mr. Harvey Dorrington „dwóch towarzyszy“.
Później przyłączył się do nich trzeci: Harry Dickson.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: anonimowy.