Wyspa tajemnicza/XLVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wyspa tajemnicza |
Podtytuł | Z 19 ilustracjami i okładką F. Férrat’a |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1929 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Joanna Belejowska |
Tytuł orygin. | L’Île mystérieuse |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Wysadzeni w powietrze! — krzyknął Harbert.
— Tak, tak, wysadzeni! Jakgdyby Ayrtonowi udało się zapuścić ogień do składu prochu — wołał Penkroff, zajmując obok Naba i Harberta miejsce na windzie.
— Co się stało? — wołał Spilett, zdumiony tak niespodzianem zakończeniem walki z napastnikami.
— Później o tem dowiemy się. Tymczasem cieszmy się, że złoczyńcy zostali wytępieni!
Po tych słowach Cyrus wraz z reporterem i Ayrtonem pośpieszyli także na wybrzeże.
Bryg znikł pod wodą, tak, że nawet nie było widać szczytu jego masztów. Podniesiony wgórę, przy spadaniu przechylił się nabok i zanurzył w wodzie. W tem miejscu kanał nie miał więcej nad dwadzieścia stóp głębokości, można więc było być pewnym, że w czasie odpływu morza bok statku ukaże się nad wód powierzchnią.
Na morzu pływały różne szczątki, klatki z drobiem, paki, baryłki, zapasowe reje i maszty, które zwolna wydobywały się na powierzchnię, wkrótce nawet dwa maszty, pozrywawszy przytrzymujące je liny, ukazały się na wodach wraz z żaglami, ale nie było widać nigdzie desek z pokładu, ani części burty, otaczającej pomost, co więcej jeszcze czyniło zagadkowem nagłe zatonięcie statku.
Penkroff i Ayrton, aby morze podczas zbliżającego się już odpływu nie uniosło szczątków, wsiedli do łódki z zamiarem przyciągnięcia ich zapomocą lin.
— A złoczyńcy, znajdujący się na prawym brzegu Mercy? — zawołał Spilett, gdy już mieli odpłynąć.
Wszyscy spojrzeli w kierunku, gdzie schroniło się sześciu ludzi z rozbitej łodzi, lecz żadnego z nich nie dostrzeżono. Prawdopodobnie, widząc, że bryg zatonął, uciekli w głąb wyspy.
— Później wypadnie zająć się nimi — rzekł Cyrus. — Posiadają broń, mogą więc być niebezpieczni, lecz teraz siły nasze i przeciwników będą zupełnie równe.
Ayrton i Penkroff odpłynęli. Przypływ morza był, i trzeba było czekać najmniej godzinę, zanim woda odkryje pudło statku, dwaj marynarze mieli więc dość czasu, aby przyciągnąć do brzegu maszty z żaglami, klatki z drobiem, baryłki i paki, które przeniesiono natychmiast do Kominów.
Zwłoki kilku zbrodniarzy wypłynęły już na wodę. Ayrton poznał między niemi Boba Harweya.
Zajęci pracą, nie mieli czasu mówić wiele, ale ileż to myśli przesunęło się przez ich głowy! Stali się tak niespodziewanie panami wszystkiego, co bryg zawierał w sobie, a na każdym statku znajduje się tyle użytecznych przedmiotów!
Co dotPenkroffa, ten rozmyślał nad tem, czyby nie można statku naprawić i wydobyć z wody. Jeżeli, mówił do siebie, zrobił się w nim otwór, przepuszczający wodę, to można go przecież zapełnić, jak się to nieraz zdarza: a statek o czterystu mniej więcej beczkach, to prawdziwy okręt w porównaniu z naszym Bonawenturą! Można nim popłynąć daleko! Możną dopłynąć, gdzie zechcemy! Warto, żeby pan Cyrus pomyślał o tem.
Gdy już wszystko złowiono, postanowili odpocząć trochę i zjeść śniadanie, gdyż głód dawał się im uczuwać. Szczęściem śpiżarnia była blisko, a Nab nie lubił tracić czasu, posilili się więc, usiadłszy na murawie, a głównym przedmiotem ich rozmowy był niespodziewany wypadek, który ich ocalił tak cudownie.
— Można śmiało nazwać go cudownym — powtarzał Penkroff — gdyż niepodobna zaprzeczyć, że ci niegodziwcy zatonęli w samą porę! Dłuższy pobyt w Granitowym pałacu był prawie niepodobny, a wyjść z niego nie mogliśmy.
— Jakim też powodom przypisujesz, Penkroffie, to wysadzenie w powietrze statku — zapytał reporter.
— O! tego domyślić się łatwo — odpowiedział marynarz. — Na statku korsarskim niema nigdy takiego ładu, jak na wojennym. Zbrodniarze zwykle nie są dobrymi majtkami, niema zatem wątpliwości, że skład prochu był otwarty, skoro bezustanku zasypywano nas kulami, dosyć więc było najmniejszej nieostrożności, ażeby cały statek wyleciał w powietrze!
— To mnie tylko zadziwia, panie Cyrusie — odezwał się Harbert — że nie było silniejszego huku i że na morzu nie widać prawie szczątków pudła statku, stąd prędzej możnaby wnosić, że zatonął, niż wyleciał w powietrze.
— I mnie to dziwi także, Harbercie — odpowiedział inżynier. — Gdy obejrzymy pudło statku, może ta zagadka będzie rozwiązana.
— Ależ, panie Cyrusie — rzekł Penkroff — chyba nie sądzisz pan, że Speedy zatonął sobie poprostu, jak każdy statek, kiedy uderzy o skałę.
— Dlaczego nie? — odezwał się Nab — jeżeli w tym kanale są skały.
— Widocznie, Nabie, nie widziałeś, jak się to stało? — odpowiedział Penkroff. — Na chwilę przed zatonięciem statek wzniósł się wysoko i, spadając, przewrócił się nabok. Otóż, gdyby uderzył o skałę, byłby zatonął spokojnie, jak to czyni każdy uczciwy statek.
— No! ale ten właśnie nie był uczciwy! — odpowiedział Nab.
— W każdym razie, wkrótce przekonamy się o tem, Penkroffie — rzekł inżynier.
— Tak, przekonamy się, i dałbym głowę, że w kanale skał niema.
— Powiedz mi, panie Cyrusie, czy i w tem zdarzeniu widzisz coś nadzwyczajnego? — zapytał Penkroff.
Inżynier milczał.
— Bądź co bądź — rzekł Gedeon — nie zaprzeczysz, Penkroffie, że czyto przez wysadzenie w powietrze, czy przez rozbicie o skałę, statek zatonął w samą dla nas porę.
— O! tak! bez wątpienia!... ale teraz nie o to nam idzie. Pytałem się pana Cyrusa, czy w tem widzi coś nadzwyczajnego.
— Pod tym względem jeszcze nic stanowczego powiedzieć nie mogę — odrzekł inżynier.
Odpowiedź ta nie zadowoliła Penkroffa. Był przekonany i chciał przekonać innych, że statek był wysadzony w powietrze. Nie mógł przypuścić, aby w łożysku kanału, wysłanem miałkim, jak całe wybrzeże, piaskiem, ukrywały się skały: zresztą bryg zatonął w czasie najsilniejszego przypływu morza, miał tedy więcej wody, niż mu było potrzeba do przepłynięcia szczęśliwie ponad skałami, niewidocznemi nawet przy odpływie. Statek nie uderzył więc o skałę, skoro nie mogło być uderzenia, a zatem został wysadzony w powietrze.
Około drugiej po południu koloniści wsiedli do łódki i udali się na miejsce wypadku. W tej chwili pudło statku zaczęło już wychylać się ponad wodą. Speedy nie leżał, jak mniemał Penkroff, na lewym boku, lecz przewrócił się prawie spodem dogóry.
Koloniści opłynęli dokoła pudło i w miarę, jak woda opadała, rozpatrywali straszne skutki. Na przodzie, po dwóch stronach, boki były strasznie potrzaskane, i niepodobna było nawet myśleć o zapchaniu otworów, przepuszczających wodę. Nietylko że z całej tej części znikła miedziana blacha, lecz nadto nie pozostało nawet śladu z klepek i okuć. Wzdłuż całego pudła gwoździe i śruby obluzowały się lub powypadały, a belka, idąca wzdłuż pudła, rozłupała się na dwoje.
— Do licha! — rzekł Penkroff. — Trudno byłoby naprawić taki statek!
— Nietylko trudno, ale i niepodobna — powiedział Ayrton.
— W każdym razie — rzekł Gedeon — wybuch, jeżeli to miał być wybuch, dziwne wydał skutki! Roztrzaskał pudło statku w dolnych jego częściach, zamiast rozsadzić pokład i górne części! Zdawałoby się, że te szerokie otwory możnaby prędzej przypisać uderzeniu o skałę, niż wybuchowi prochu.
— Niema skał w tym kanale — odpowiedział marynarz. — Zgodzę się na wszystkie przypuszczenia z wyjątkiem rozbicia o skałę.
— Starajmy się wejść do wnętrza statku — rzekł inżynier — może tam odnajdziemy powody zniszczenia.
Był to rzeczywiście najpraktyczniejszy sposób, tem więcej, że chodziło także o uratowanie znajdujących się na statku przedmiotów. Wejście do środka było dość łatwe, gdyż balast, składający się z ciężkich kawałków lanego żelaza, spadając na pokład, powybijał w nim duże otwory. Morze obniżało się ciągle, i słychać było, jak woda wypływała szparami z pudła statku.
Koloniści weszli z siekierami w ręku. Znaleźli tam mnóstwo rozmaitych pak, a ponieważ niedługo zostawały pod wodą, możnaby było wnosić, że zawarte w nich przedmioty nie uległy jeszcze zepsuciu.
Pomyślano natychmiast o przeniesieniu ich na ląd. Odpływ morza miał trwać jeszcze kilka godzin, trzeba więc było ten czas zużytkować jak najkorzystniej. Ayrton i Penkroff przymocowali przy jednym otworze rodzaj bloka i z jego pomocą podnosili do góry paki i baryłki, które następnie spuszczano do łodzi i przewożono na ląd. Ażeby nie tracić czasu, zabierano wszystkie bez wyboru, jak stały obok siebie.
W każdym razie koloniści mogli już teraz widzieć, że ładunek brygu składał się z różnych użytecznych przedmiotów, jak naprzykład: narzędzi rolniczych, stolarskich, wyrobów rękodzielniczych i t. p. przedmiotów. Prawdopodobnie znajdą tam wszystkiego potrosze, a tego właśnie było trzeba kolonistom.
Cyrus przekonał się, że nietylko pudło statku, lecz i wszystkie przegrody i przepierzenia były tak potrzaskane, jakgdyby wewnątrz pękła bomba.
To jednak ułatwiło kolonistom przejście do tylnej części statku, gdzie, według zapewnienia Ayrtona, znajdował się skład prochu. Cyrus, wnosząc z tego, co widział, pewny był, że nie wybuch prochu był przyczyną zatonięcia statku, udał się więc tam w nadziei, że będzie można uratować kilka baryłek. Nie omylił się. Pomiędzy znaczną ilością kul, znaleziono dwadzieścia baryłek z prochem, wyłożonych wewnątrz blachą miedzianą, nie przepuszczającą wilgoci. Penkroff przekonał się teraz, że zatonięcia nie można było przypisać wybuchowi prochu; ta część pudła nawet najmniej była uszkodzona.
— Bądź co bądź — powtarzał marynarz — mogę zaręczyć za to, że niema skał w kanale.
— A więc jakimże to stało się sposobem? — zapytał Harbert.
— Tego nie wiem, pan Cyrus także nie wie, nikt nie wie i nigdy wiedzieć nie będzie!
Poszukiwania, wraz z przewożeniem pak, zabrały kilka godzin czasu, i przypływ już się czuć dawał, trzeba więc było zawiesić roboty. Szczęściem woda nie mogła unieść pudła, które już uwięzło w piasku! Przy następnym odpływie można było zabrać resztę pak, a nawet i nieuszkodzone jeszcze części pudła.
Koloniści wrócili na ląd około piątej wieczorem. Zjedli obiad, a następnie, pomimo zmęczenia całodzienną pracą, poszli zobaczyć, co zawierają w sobie uratowane paki. Większa część była napełniona gotowem ubraniem, rozmaitą bielizną i obuwiem i to w takiej ilości, że Penkroff zawołał:
— Doprawdy! teraz mamy tego za wiele!
Wesoły marynarz wydawał radosne okrzyki przy każdej baryłce ratafji (wódki z cukru), przy każdej pace z tytoniem, z bawełną, z bronią palną i sieczną, cieszył się różnemi narzędziami i rozmaitemi nasionami, których nie uszkodziło wcale tak krótkie przebywanie w wodzie. O! gdyby tak dwa lata temu posiadali to wszystko!...
Miejsca nie brakowało w składach Granitowego pałacu, ale jak na teraz, zabrakło czasu do złożenia w nich tylu rzeczy. Koloniści musieli pamiętać o tem, że na wyspie znajdowało się jeszcze sześciu korsarzy i że, jakkolwiek most na Mercy i wszystkie mostki były zwiedzione, rozbójnicy, znajdując się w prawdziwie rozpaczliwem położeniu, mogliby wpław przebyć rzekę, a tem bardziej strumień, i dlatego postanowiono pilnować kolejno pak, złożonych w Kominach. Jednak przez całą noc korsarze nie ukazali się nawet, gdyż Top i Jow, pozostawieni na straży, byliby natychmiast oznajmili o ich przybyciu.
Przez trzy następne dni podczas odpływu morza wydobywano ze statku wszystko, co tylko mogło mieć jakąś wartość, a w czasie przypływu przenoszono do składów uratowane rzeczy. Zdołano jeszcze oderwać znaczną część blachy miedzianej, pokrywającej pudło statku, które coraz bardziej zagłębiało się w piasek. Nadto Ayrton i Penkroff, spuściwszy się aż na dno kanału, wydobyli nietylko łańcuchy i kotwice, ale nawet cztery działa, które zdołano wyciągnąć na brzeg, przywiązawszy do nich dla ulżenia kilka pustych baryłek.
Arsenał wyspy Lincolna wzbogacił się bardzo, a Penkroff marzył już o baterji, panującej nad kanałem i ujściem rzeki, i zobowiązywał się z pomocą tych czterech dział odeprzeć od brzegów wyspy najpotężniejszą nawet flotę.
Pomimo starannych poszukiwań, Cyrus Smith nie znalazł nigdzie papierów, dotyczących statku, widocznie rozbójnicy musieli je zniszczyć, gdy dostały się w ich ręce. Na tablicy ztyłu zatarte było także jego nazwisko, trudno więc było oznaczyć, skąd pochodził, jednak Ayrton i Penkroff domyślali się z kształtów przodu, że zbudowano go w Anglji.
W osiem dni po tej katastrofie wiatr północno-wschodni, połączony z burzą na morzu, zgruchotał doreszty pudło statku, i zapewne tajemnicza przyczyna jego zatonięcia nie zostałaby nigdy wyjaśniona, gdyby Nab nie znalazł na wybrzeżu sporego kawałka grubego, żelaznego cylindra, noszącego na sobie widocznie ślady wybuchu.
— Wszak ciągle obstajesz przy tem, że Speedy nie utonął wskutek uderzenia?
— Tak, panie Cyrusie. Zresztą wiesz pan równie dobrze jak ja, że niema skał w kanale.
— A jeżeli uderzył o ten kawałek żelaza? — rzekł inżynier, wskazując cylinder.
— Co, o ten kawałek rury? — wykrzyknął marynarz z niedowierzaniem.
— Czy przypominacie sobie, towarzysze — zapytał Cyrus — że bryg przed utonięciem wzniósł się do góry na wierzchołku trąby wodnej?
— Tak, panie Cyrusie — odpowiedział Harbert.
— Czy chcecie wiedzieć, co wywołało powstanie tej trąby? Oto ten kawałek żelaznej rury.
— Co — zawołał Penkroff — ten?...
— Tak, są to szczątki, pozostałe z torpedy!
— Torpedy! — krzyknęli wszyscy z zadziwieniem.
— A któż ją tam umieścił, tę torpedę? — zapytał Penkroff z powątpiewaniem.