Wyznania (Augustyn z Hippony, 1847)/Księga Piąta/Rozdział X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Augustyn z Hippony
Tytuł Wyznania
Część Księga Piąta
Rozdział Rozdział X.
Wydawca Piotr Franciszek Pękalski
Data wyd. 1847
Druk Drukarnia Uniwersytecka
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Piotr Franciszek Pękalski
Tytuł orygin. Confessiones
Źródło Skany na Commons
Inne Cała Księga Piąta
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii

ROZDZIAŁ X.
Odłącza się od Manicheuszów, niektóre ich błędy jeszcze zatrzymuje.

Dźwignąłeś mnie z téj choroby, i tym czasem uzdrowiłeś ciało syna twéj służebnicy, abyś go droższém i trwalszém obdarzył duszy zdrowiem. Niemniéj w Rzymie zachowałem związki z owymi zwiedzionymi i zwodzącymi świętymi. Nie tylko ze słuchaczami, do których liczby należał i mój gospodarz domu, gdziem chorował i pozdrowiał, lecz także i z ich wybranymi.
Jeszczem tak z nimi mniemał, że to nie my grzészymy, ale niewiedzieć jakaś inna w nas grzészy natura; i podobało się to mojéj dumie być bez winy, i gdym co złego popełnił nie uznawać się winnym przed tobą „abyś, z miłosierdzia twego, uzdrowił duszę moję, bom zgrzészył tobie[1],“ ale uniewinniać ją lubiłem, oskarżając nie wiem co innego, co było we mnie, a czém ja nie byłem. Wszelako tém wszystkiém ja to byłem, i własna tylko bezbożność moja oddzielała mnie od siebie samego, a grzéch we mnie był tém trudniéjszy do uleczenia, ilem się nie mniemał być grzésznikiem; a przeklęta nieprawość moja, o Boże wszechmocny! raczéj ciebie zwyciężonym we mnie, na zgubę moją, niżeli twoje zwycięstwo nade mną, na zbawienie moje, uważać wolała.
Jeszcześ ty wtedy „nie postawił straży ustom moim, ani drzwi wstrzemięźliwości nie osadziłeś w około warg moich, aby serce moje nie nachylało się ku słowom złośliwym, ku wymawianiu wymówek w grzéchach, z ludźmi nieprawość brojącemi, dla tego jeszcze spółkowałem z wybranymi ich[2];“ ale już nie miałem nadziei, abym w téj fałszywéj nauce postąpił; a co lepszego oczekując, umyśliłem jeszcze trzymać się dla méj spokojności tych samych zasad, ale z większą już odtąd oziębłością i swobodą. Przyszło mi wreszcie na myśl, że filozofowie, których Akademikami zowią, roztropniejsi od innych byli, utrzymując, że o wszystkiém wątpić należy, że człowiek żadnéj prawdy pojąć nie jest zdolny. Tak mniemałem według powszechnéj opinii, że taka była ich nauka, któréj wtedy prawdziwego sensu jeszcze nie zrozumiałem.
Nie wahałem się pohamować nawet gospodarza mojego od zbytecznéj ufności w rzeczach bajecznych, któremi księgi Manichejskie były napełnione; przyjaźń jednak z tymi kacerzami z większą zachowałem zażyłością niźli z innymi ludźmi, którzy do téj sekty nie należeli. I aczkolwiek z mniejszym zapałem broniłem ich opinii, moja wszelako z nimi zażyłość, (bardzo wiele ich w sobie Rzym ukrywał), ostudzała mój zapał w badaniu lepszych rzeczy, zwłaszcza wtedy, gdym już zwątpił, o Boże nieba i ziemi, Stwórco wszech rzeczy widzialnych i niewidzialnych, że w twoim kościele mogę znaleść prawdę, od któréj mnie oni odwodzili.
Sromotném bardzo zdawało mi się przypisanie ci kształtu naszego ciała, niemniéj żeś układem członków naszych okréślony. A kiedym chciał wyobrazić sobie Boga mojego, myśl moja zawsze wiązała się do pewnéj massy cielesnéj, (i nic nie wydawało się moim oczom, coby takiém nie było), ta była główna i prawie sama jedna przyczyna nieuchronnego mojego błędu. Stąd nierozumnie utrzymywałem, że złe ma pewną istotę, jednę cielesną massę ziemi, niekształtną czyli gęstą, którą oni ziemią nazwali; drugą cieniutką i subtelną jaką jest ciało powietrza, którą sobie, jako ducha złośliwości po téj massie ziemi rozciągającego się, wyobrażają. A ponieważ jakiéjkolwiek méj pobożności i religii szczątek, przymuszał mnie wierzyć, że Bóg dobry nie mógł utworzyć żadnéj natury złéj, ustanowiłem przeto dwie natury sobie przeciwne i nieprzyjazne, obiedwie nieskończone; lecz naturę dobrego więcéj nieskończoną niżeli złego.
Z tego zaraźliwego początku skażenia wypływały wszystkie moje bluźnierstwa. Ilekroć umysł mój usiłował udać się do wiary katolickiéj, zawszem był odepchnięty, nie była to bowiem taka katolicka wiara jaką sobie wystawiałem, i uważałem się być religijniejszym, o mój Boże! bo nawet same zmiłowania twoje nade mną wysławiają cię we mnie; gdym wierzył, że ze wszystkich stron jesteś nieograniczony, z warunkiem tylko punktu, w którym zły początek, tobie przeciwny, zmuszał mnie wyznać cię ograniczonym: aniżeli, gdybym uważał cię ze wszystkich stron w postaci ludzkiego ciała określonym.
Więcéj, według mnie, wierzyć ważyło, żeś nie stworzył żadnego zupełnie złego, (z którego moja niewiadomość nie tylko udziałała istotę, ale istotę cielesną; bo i ducha inaczéj wyobrazić sobie nie umiałem, jedynie jak ciało subtelne, jednak po rozciągłości miejsca rozlane) niżeli, abym wierzył żeś tego sprawcą, co mi się naturą złego zdawało. Samego nawet Zbawiciela naszego jednorodzonego syna twojego uważałem jakby rozciągłość jaką z najświetniejszéj wielkości twojéj wypłynioną dla naszego zbawienia; abym nic innego o nim nie wierzył, jedynie co sobie próżność moja wyobrażała. Taką więc przyznając mu naturę, upewniony byłem, że nie mogła narodzić się z Maryi Dziewicy, jedynie za wspólném zmieszaniem się z ciałem, a zmieszania bez skazy wyobraźnia moja objąć nie zdołała. Bałem się przeto wierzyć, że się w ciele urodził, bym wierzyć nie był zmuszony, że przez to ciało był skazą dotknięty. Wierni twoi w duchu, łagodnie i z miłością naśmieją się zapewne ze mnie, jeżeli te moje wyznania czytać będą: takim atoli byłem wtedy prawdziwie.







  1. Ps. 45, 5.
  2. Ps. 140, 3-4.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Augustyn z Hippony i tłumacza: Piotr Franciszek Pękalski.