<<< Dane tekstu >>>
Autor Mark Twain
Tytuł Yankes na dworze króla Artura
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Artystyczna, Warszawa
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. A Connecticut Yankee in King Arthur’s Court
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VI. ZAĆMIENIE.

Wśród ciszy i półmroku, panującego w podziemiach, pomysł mój wydawał mi się coraz bardziej realny. Fakt nie przemawia do nas, dopóki się o nim tylko wie, lecz z chwilą, gdy się zaczyna ucieleśniać, nabiera jaskrawych i żywych kolorów rzeczywistości. Inaczej się przyjmuje wiadomość o czyjemś zabójstwie, a inaczej się reaguje na widok krwi. W ciszy i ciemności fakt, że się znajduję w śmiertelnem niebezpieczeństwie coraz głębiej przenikał do mojej świadomości, cal za calem przedostawał się do najdalszych zakątków mego jestestwa. Lecz przezorna przyroda zawsze tak wszystko urządza, że w ostatniej chwili, gdy już człowiek pogrąża się ostatecznie w otchłań rozpaczy, zjawia się jakiś promień nadziei, który go budzi do życia. Znowu zjawia się radość życia i energja, która pobudza do przedsięwzięcia wszystkiego, co jest w ludzkiej możliwości, dla ratowania własnego życia. Odżyłem w jednej chwili. Zaćmienie uratuje mnie i uczyni główną osobą w państwie. Ożywienie me wzrastało a wraz z niem wracała beztroska i pewność siebie. Czułem się teraz najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. Z niecierpliwością czekałem na dzień jutrzejszy, chcąc zostać świadkiem własnego tryumfu i stać się przedmiotem szacunku i podziwu całego kraju.
Nie ulega wątpliwości, że człowiek z głową na karku nigdy nie przepadnie.
Tymczasem w głębi mej świadomości powstała nowa myśl. Przecież, kiedy ci zabobonni ludzie dowiedzą się, jakiego rodzaju czynem im zagrażam, zechcą z całą pewnością wejść ze mną w układy.
W tej samej chwili usłyszałem dźwięk zbliżających się kroków i myśl o tranzakcji całkowicie zawładnęła mym umysłem. „Doskonale, powiedziałem sobie, już idą proponować mi swoje warunki“. Jeżeli będą mi odpowiadały, to je przyjmę, jeśli zaś nie, to wszystko postawię na jedną kartę.
Drzwi szeroko się rozwarły, weszło kilku żołnierzy. Dowódca ich powiedział:
— Stos gotów. Chodź za nami!
— Stos!!!
Cała odwaga opuściła mnie w jednej chwili, tchu mi zabrakło, omal nie zemdlałem. Kiedy odzyskałem mowę, zapytałem:
— Ale przecież to pomyłka, egzekucja jest wyznaczona na jutro.
— Rozporządzenie zostało zmienione. Karę śmierci przeniesiono na dziś, spiesz się!
Zginąłem! Nie było ratunku. Straciłem głowę i rzucałem się z kąta w kąt w swej ciemnej klatce. Wreszcie żołnierze schwycili mnie i zaczęli pchać ku wyjściu. Przy pomocy szturchańców przeprowadzili mnie nieskończonym labiryntem korytarzy aż do wyjścia. W pierwszej chwili zostałem oślepiony jaskrawem dziennem światłem. W chwili, gdyśmy weszli na obszerny, ze wszystkich stron ogrodzony, dziedziniec zamku, opanowałem się, widząc stos przygotowany pośrodku dziedzińca. Obok leżał rozrzucony suchy chróst, a w kilku krokach od stosu stał mnich. Z czterech stron dziedzińca wznosiły się amfiteatralnie położone rzędy ław.
Król i królowa, siedzący na tronach, zwracali na siebie powszechną uwagę. Wszystko to spostrzegłem w oka mgnieniu. Bo już po chwili z jakiejś wnęki wyślizgnął się Klarens, podbiegł do mnie i zaczął mi szeptać na ucho mnóstwo nowin. W oczach jego świeciła radość i tryumf.
— To dzięki mnie rozkaz został zmieniony, bardzo trudno było dojść z nimi do ładu, lecz przedstawilem im cały ogrom klęski i udało mi się ich nastraszyć. Wtedy zacząłem ich przekonywać, że twoja władza nad słońcem osiągnie pełnię dopiero jutro, wobec czego, jeżeli chcą ustrzec się przed nieszczęściem, to powinni się ciebie pozbyć dziś dopóki twa czarodziejska moc nie jest w stanie dokonać groźnego czynu. Rzecz jasna, że to wszystko było blagą, moją własną fantazją, lecz żebyś widział, jakie to wywarto na nich wrażenie. Nieżywi ze strachu, gotowi byli uważać mą radę za głos z nieba. W pierwszej chwili pękałem ze śmiechu, że tak łatwo mi przyszło ich nabrać, lecz później zacząłem dziękować Bogu za to, że zechciał powołać mnie, małe mizerne stworzenie do uratowania twego życia. Ach, jak teraz będzie dobrze! już niema potrzeby niszczyć blasku słonecznego. Zrób tylko krótkotrwałą ciemność, tylko na chwilę zaciemnij słońce, a później przywróć je ziemi. To będzie zupełnie dostateczna kara dla nich. Naturalnie spostrzegą, że mówiłem nieprawdę, ale pomyślą, że nic nie wiem, i to mi nie zaszkodzi. Kiedy tylko najmniejszy cień padnie na słońce zaczną warjować ze strachu, uwolnią ciebie i zostaniesz wielkim człowiekiem. Więc spiesz się, przyjacielu, lecz pamiętaj, błagam cię, pamiętaj o mojej prośbie i nie niszcz słońca!
Przybity ogromem własnego nieszczęścia, zaledwie mogłem wymówić kilka słów i pocieszyć go, iż słońce będzie nadal świecić, jak świeci. Jego błagalny wzrok, pełen miłości i trwogi, wzruszył mnie nawet w tej chwili, nie miałem wprost odwagi powiedzieć mu, że jego nierozsądny postępek jest przyczyną mojej śmierci. Dopóki straż prowadziła mnie przez dziedziniec, dookoła panowała tak idealna cisza, że gdybym był ślepy, mógłbym myśleć, że idę przez pustynię, nie zaś przez plac wypełniony kilkoma tysiącami osób. W tym olbrzymim tłumie nie można było spostrzec najmniejszego ruchu, wszyscy byli bladzi i zastygli nieruchomo jak posągi. Przerażenie widniało na każdej twarzy. To samo milczenie trwało, gdy mnie przywiązywano do słupa, gdy skrupulatnie męcząco długo układano chróst wokoło moich nóg, kolan i całego mego ciała. Nastąpiła martwa cisza, jeszcze większa, niż wprzódy, o ile to jest możliwe, — kiedy człowiek schylił się ku moim nogom z płonącą pochodnią. Wszyscy wyciągnęli szyje naprzód i wstali z miejsc zupełnie tego nie spostrzegając. Mnich podniósł ręce nad moją głową, zwrócił oczy ku lazurowemu niebu i zaczął wymawiać jakieś łacińskie słowa. Trwając nadal w tej pozycji nagle zaczął się jąkać coraz bardziej i bardziej aż wkońcu zamilkł. Czekałem przez pewien czas napół omdlały i wreszcie spojrzałem na niego. Stał jak wryty. Tłum cały zerwał się z miejsca i zwrócił wzrok ku niebu. Poszedłem za ogólnym przykładem. Moje zaćmienie się rozpoczęło! To było nie mniej pewne, niż to, że istnieję. Serce znowu mocniej zabiło mi, czułem się jak nowonarodzony. Czarna plama powoli nasuwała się na słoneczny dysk, serce me biło coraz silniej i silniej, a całe zebranie wraz z mnichem wciąż nieruchomo patrzyło w górę. Wiedziałem, że niebawem te osłupiałe spojrzenia skierują się na mnie. Byłem na to przygotowany. Przybrałem majestatyczną pozę i wyciągnąłem rękę ku słońcu. Efekt był zdumiewający. Dreszcz nakształt fali przebiegł po tłumie. Rozdarły się dwa okrzyki, jeden po drugim:
— Podpalić stos!
— Zabraniam!
Pierwszy wydarł się z ust Merlina, drugi z ust króla.
Merlin zerwał się z miejsca, ażeby chwycić pochodnię. Wówczas odezwałem się:
— Niech wszyscy pozostaną na swoich miejscach. Jeżeli choćby jeden człowiek ośmieli się zrobić krok, to zabiję go piorunem i spalę błyskawicą! Tłum pokornie powrócił na swoje miejsca. Zaczekałem jeszcze chwilę. Czułem się, jak na rozżarzonych węglach. Ale Merlin również się wahał. Odetchnąłem. Obecnie byłem panem sytuacji. Król zwrócił się do mnie:
— Zlituj się, bądź miłościw nam, szlachetny sir, dość już tych okrutnych prób, połóż kres klęsce. Powiedziano mi, że twoja potęga osiągnie pełnię dopiero jutro, ale...
— Ale Wasza Wysokość nie pomyślała, że to doniesienie może być kłamliwe? Tak, — ono było kłamliwe!
Oświadczenie moje wywołało ogromne wrażenie. Zewsząd wyciągano ręce do króla, błagając, by nie liczył się z ceną i zażegnał nieszczęście. Król bez sprzeciwu godził się na wszystko.
— Wymień swe warunki, o sir, gotów ci jestem dać choćby połowę swego królestwa, połóż tylko kres swemu gniewowi i zostaw nam słońce!
Los mój został rozstrzygnięty. W jednej chwili udało mi się opanować ten wielotysięczny tłum. Lecz powstrzymać zaćmienia nie mogłem i dlatego poprosiłem o parę chwil namysłu.
— Czy prędko, czy prędko dobry panie? — błagalnie pytał król. — Bądź szlachetny, mrok zgęszcza się z chwili na chwilę. Proszę cię, nie zwlekaj.
— Prędko. Może godzina, może pół godziny.
Ze wszech stron dały się słyszeć protesty, lecz nie mogłem skrócić terminu, gdyż nie pamiętałem, jak długo trwa pełne zaćmienie. Znowu znalazłem się w trudnej sytuacji, wymagającej namysłu.
Było coś dziwnego w tem nieoczekiwanem zaćmieniu, które przyszło mi z pomocą. Jeżeli nie było ono tem, które miało miejsce w VI wieku, to miałożby to wszystko znowu okazać się tylko snem? Mój Boże, gdyby istotnie tak było! Wstąpiła we mnie nowa nadzieja. Jeżeli chłopiec powiedział prawdę, że dziś jest dwudziesty, to teraz nie jest VI stulecie.
Szturchnąłem mnicha i zapytałem, którego dzisiaj mamy? Przekleństwo!!! Odpowiedział, że jest dwudziesty pierwszy! Poczułem, jak cierpnie mi skóra. Zapytałem, czy się nie myli, lecz mnich był pewien swego. Ten lekkomyślny smarkacz wszystko pokręcił! właśnie tego dnia miało być zaćmienie, właśnie teraz się rozpoczynało i było w tej chwili bliskie pełni. A więc, byłem na dworze króla Artura i nic mi nie zostawało innego, jak pogodzić się z tym faktem, wyciągając zeń wszystkie możliwe konsekwencje.
Tymczasem ciemność wzrastała coraz bardziej i bardziej. Wśród zebranych tłumów dawał się odczuwać coraz większy niepokój.
— Wasza Królewska Mość! odezwałem się wreszcie po namyśle. Ażeby dać należytą nauczkę, przeciągnę mrok i ześlę go na całą ziemię, lecz czy wrócę słońce, czy też zgładzę je na wieki, to będzie zależało tylko od Waszej Królewskiej Mości. Oto moje warunki. Królu Arturze, będziesz nadal władał całem państwem i nadal naród będzie obowiązany składać ci hołdy należne twojej godności. Lecz żądam, żebyś mianował mnie swym dożywotnim zarządcą i wykonawcą królewskich rozporządzeń i abyś polecił wypłacać mi 1% z przyrostu wszelkich dochodów państwa, które mam nadzieję ci dostarczyć. W razie, gdyby suma okazała się niedostateczną, obowiązuję się nie żądać podwyżki. Czy przyjmujesz te warunki?
Ryk tłumu i szalony wybuch oklasków były odpowiedzią na moje propozycje. Nad krzykami górował głos króla, mówiącego:
— Zdejmijcie zeń sznury! zwolnijcie go! składajcie mu hołdy możni i ubodzy, gdyż staje się od dziś prawą ręką króla, a miejscem jego będzie najwyższy stopień tronu! Rozpędź teraz ten okropny mrok, zwróć nam światło i radość, a cały świat będzie cię błogosławił!
Lecz na to odpowiedziałem:
— Nic to, jeśli zwykły śmiertelnik zostanie pohańbion przed wszystkimi, lecz hańba temu królowi, którego minister nago stoi przed ludem! Rozkaż więc przedewszystkiem, żeby przyniesiono moje ubranie!
— Ono nie jest godne ciebie — przerwał mi król, — Przynieście mu inną odzież, włóżcie nań książęce szaty.
Przez cały ten czas myśl moja uporczywie pracowała, Musiałem wymyślić szereg przeszkód, gdyż w przeciwnym razie zaczną ponownie mnie prosić, bym powrócił słońce i oczywista nie będę w stanie tego uczynić... Ceremonja ubierania zajęła pewien czas, ale tego było mało. Wymyśliłem nową zwłokę. Powiedziałem, że nie przystoi królowi zmienić dane już raz przezeń rozporządzenie lub żałować obietnicy i dlatego daję mu jeszcze czas do namysłu i z tego powodu przedłużam ciemność. Po upływie pewnego czasu król potwierdzi swoje postanowienie i wówczas mrok zniknie. Wszyscy protestowali przeciwko mojej decyzji, lecz twardo przy niej stałem.
Mrok stawał się coraz gęstszy i czarniejszy, gdy wkładałem na siebie szaty VI stulecia. Nastąpiła zupełna noc, zimny wiatr przeleciał nad tłumem, zabłysły gwiazdy na niebie i dookoła zabrzmiały okrzyki przerażenia i rozpaczy. Zaćmienie już było w pełni i popłoch bez przerwy się wzmagał. Wówczas rzekłem:
— Król milczeniem potwierdza swoje obietnice.
Podniosłem ręce trzymając je przez pewien czas ponad głową, poczem rzekłem przerażająco uroczystym głosem:
— Zdejmuję czary i niech przeminie klęska!
Chwilę jeszcze panował mrok i grobowa cisza. Ale oto po chwili ukazał się złoty brzeżek słońca i tłum zaczął wznosić okrzyki wdzięczności, zachwytu i błogosławieństwa. Należy dodać, że wśród ludzi wznoszących okrzyki na moją cześć, Klarens nie odegrał ostatniej roli.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Samuel Langhorne Clemens i tłumacza: anonimowy.