<<< Dane tekstu >>>
Autor Mark Twain
Tytuł Yankes na dworze króla Artura
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Artystyczna, Warszawa
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. A Connecticut Yankee in King Arthur’s Court
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V. NATCHNIENIE.

Byłem tak znużony, że nawet strach, który przeżyłem, nie przeszkodził mi z miejsca zasnąć.
Obudziłem się z wrażeniem, że spałem bardzo długo. „Jaki dziwaczny sen mi się przyśnił“ przemknęło mi przez głowę. Wydaje się, że obudziłem się w porę zanim zdecydowano czy mnie należy powiesić, utopić, spalić, czy coś w tym rodzaju... Utnę sobie jeszcze małą drzemkę aż do gwizdka, potem pójdę do fabryki i biada Herkulesowi!“
Lecz w tej samej chwili usłyszałem przykrą muzykę zardzewiałych kajdanów i ciężkich zasuw, nagle oślepiło mnie światło kagańca i Klarens stanął przede mną. Patrzałem nań ze zdumieniem, oddech sparło mi w piersiach.
— Jakto! — zawołałem — jeszcze jesteś tu! zniknij wreszcie z resztkami snu! rozpłyń się!
Lecz paź tylko śmiał się swym lekkomyślnym śmiechem i wyraźnie się szykował do kpin z mej rozpaczliwej sytuacji.
— Więc dobrze — wyrzekłem głośno — niech sen trwa dalej, nie będę się śpieszył.
— Ależ na Boga, jaki sen?
Jaki sen! Dobre sobie, czyż nie jest snem, że jestem na dworze Króla Artura — osoby, która nigdy nie istniała i że rozmawiam z tobą, który również nie jesteś niczem innem, jak tylko płodem mej wyobraźni.
— Oho! tak sądzisz!? A to że cię spalą, — to według ciebie też jest snem? Odpowiedzno na to!
Wstrząs, którego doznałem, był zbyt wielki. Teraz dopiero zacząłem rozumieć, jak poważne jest moje położenie bez względu na to, czy ma ono miejsce we śnie czy na jawie. Wiedziałem z doświadczenia i ze swego tak łudząco podobnego do rzeczywistości snu, że być spalonym nawet we śnie nie jest bynajmniej żartem i z tego względu należy się starać tego uniknąć wszelkiemi możliwemi sposobami,
— O, Klarensie — zwróciłem się błagalnie do swego gościa — drogi chłopcze jedyny mój przyjacielu, przecież nie mylę się myśląc, że jesteś moim przyjacielem? Nie porzucaj mnie, dopomóż mi uciec stąd, uratować się!
— No nareszcie oprzytomniałeś! uciec? Ale jakże to zrobić, kiedy wszystkie wyjścia są strzeżone przez straż?
— To prawda, to prawda, Klarensie, ale czy tych strażników jest tak wielu, — może damy sobie z nimi radę?
— Jest ich dwudziestu, o ucieczce niema mowy!
I po chwili milczenia dodał z wahaniem: Widzisz są jeszcze inne przeszkody i to bardzo poważne.
— Jeszcze inne, ale jakie?
— Widzisz, mówią że... Ale nie, ja nie śmiem, doprawdy nie śmiem tego powiedzieć!
— Ale o co chodzi wreszcie, mój biedny chłopcze? dlaczego się wahasz, dlaczego tak drżysz?
— O, doprawdy postanowiłem ci odkryć tę tajemnicę, powinienem ci to powiedzieć, ale...
— „Ale“, mówże, mów, bądź wreszcie mężczyzną! Powiedz!
Paź wahał się i zwlekał, walcząc pomiędzy strachem a chęcią wyspowiadania się przede mną z tajemnicy. Następnie podszedł na palcach do drzwi, wysunął głowę i nadsłuchiwał. Wkońcu wrócił, przycisnął się do mnie i zaczął opowiadać swoje okropne nowiny, czyniąc to z taką obawą i przestrachem, jakby samo mówienie o tych rzeczach groziło śmiercią.
— Otóż wiedz, że Merlin, będąc ci niechętnym, oczarował to podziemie i teraz w całem państwie nie znajdzie się człowiek, któryby się ośmielił przestąpić jego progi wraz z tobą.
Teraz, zlituj się, Panie Boże, nade mną, powiedziałem ci wszystko! Ale bądź dobry dla mnie, zlituj się nad biednym chłopcem, który ci dobrze życzy. Jeżeli mnie zdradzisz, zginąłem!
Kamień spadł mi z serca. Dawno się już nie śmiałem tak serdecznie, jak w tej chwili. Wreszcie, ulżywszy sobie, zawołałem:
— Merlin oczarował podziemie! Merlin to zrobił!
Ten nikczemny stary szarlatan, ten stary mamroczący osioł!? Paradne! Doprawdy z niczem bardziej idjotycznem od tej historji nie spotkałem się jeszcze w życiu...! O, przeklęty Merlin...
Ale Klarens nie dał mi skończyć, padł na kolana i zdawało się, że ze strachu gotów jest dostać pomieszania zmysłów.
— O zlituj się wymawiasz straszne słowa! mury mogą przywalić nas za nie, cofnij je, dopóki nie za późno, cofnij te bluźnierstwa, bo zginiemy!
Ten dziwaczny incydent naprowadził mnie na dobrą myśl i skłonił do zastanowienia się. Jeżeli wszyscy tutaj tak szczerze i do głębi duszy, jak Klarens, boją się Merlina, uważając go za wszechmocnego czarodzieja, to czy nie możnaby z tego wyciągnąć pewnych korzyści? Idąc dalej w tym kierunku, wyrobiłem sobie pewien plan.
— Wstań, rzekłem do Klarensa, przyjdź do siebie i spójrz mi w oczy. Czy wiesz, z czego się śmiałem?
— Nie, lecz na najświętszą Marję Pannę zaklinam cię, byś tego więcej nie czynił!
— Dobrze, powiem ci jednak dlaczego się śmiałem. Dlatego, że sam jestem czarnoksiężnikiem.
— Ty?! — chłopiec cofnął się, oszołomiony mem oświadczeniem, drżąc na całem ciele. Lecz zarazem spoglądał na mnie z coraz większym szacunkiem. Zanotowałem to sobie. Widocznie szarlatan odrazu mógł się stać sławny w tem państwie kretynów. Ten naród był gotów wierzyć wszystkiemu na słowo. Ciągnąłem dalej:
— Znałem Merlina siedemset lat temu i wtedy on...
— Siedemset?...
— Nie przerywaj mi! Umierał i zmartwychwstawał od tego czasu trzynaście razy i podróżował coraz to pod nowem imieniem: Emith, Jehn, Robinson, Jakobson, Peters, Gaskin, Merlin — za każdym razem nowe zmyślone imię.
Znałem go trzysta lat temu w Egipcie, pięćset lat temu w Indjach, spotykałem go wszędzie na swej drodze, był on wszędzie, gdzie tylko się zjawiłem i przyznam się, że mi się już mocno naprzykrzył. Operuje on tylko kilkoma staremi od dawien dawna wszystkim znanemi sztuczkami i już od setek lat nie jest w stanie zdobyć się na coś nowego; słowem, jako czarownik nie wart jest moich podeszew. Nadawałby się może dla występów na prowincji, lecz nie jest w stanie wytrzymać konkurencji z prawdziwym czarownikiem. A teraz, Klarensie, bądź oddanym mi przyjacielem, a nie pożałujesz tego. Musisz mi teraz oddać przysługę; chciałbym, żebyś powiedział Królowi, iż jestem wielkim magiem, że imię me brzmi Chaj - Ju - Mukamuk. Że jestem wodzem plemienia czarodziejów i sprowadzę na kraj wasz straszne klęski, jeżeli stanie się zadość woli sir Keya, t. j. jeżeli choć jeden włos spadnie mi z głowy. Czy zgadzasz się donieść o tem Królowi?
Biedny chłopak był w takim stanie, że z trudem tylko mógł się zdobyć na odpowiedź. Żal było poprostu patrzeć na to biedne stworzenie — wystraszone, rozstrojone i zupełnie zdezorjentowane. Klarens solennie przyrzekł wypełnić moje polecenie, ja zaś ze swej strony musiałem mu kilkakrotnie przyobiecać, że pozostanę jego przyjacielem, że nigdy przeciw niemu nic złego nie powezmę i nie skieruję nigdy przeciw niemu swych czarów. Potem podreptał ku wyjściu, słaniając się jak chory.
Teraz dopiero zrozumiałem, jaki byłem nieostrożny! Kiedy chłopiec oprzytomnieje, przedewszystkiem musi mu przyjść do głowy, jakim sposobem tak wielki czarodziej mógł prosić taką istotę bez znaczenia, jak paź, o dopomożenie mu w wydostaniu się z lochu. Zestawiwszy me słowa z rzeczywistością zobaczy, jak na dłoni, że jestem zwykłym szarlatanem.
Około godziny rozpaczałem z powodu swej nieostrożności i obsypywałem siebie samego krociami najordynarniejszych wymysłów. Lecz później w padło mi przypadkowo na myśl, że przecież te bydlęta, nie posiadające najmniejszej inteligencji, nie potrafią rozumować. Nigdy nic nie zestawiają ze sobą i nielogiczności nie istnieją dla nich, widać to ze wszystkiego, com dotąd zaobserwował i słyszał.
Wobec tego uspokoiłem się i czekałem. Lecz ten spokój natychmiast zmąciła nowa troska. Toż popełniłem jeszcze jeden błąd nie do naprawienia. Przekonałem chłopca o swojej wszechmocy i poleciłem mu obwieścić o mym zamiarze zesłania klęski na kraj. Przypuśćmy, że zaczną ze mną pertraktować i zapytają jaką klęską im grożę? Tak, bezwzględnie popełniłem niewybaczalny błąd. Co należało zrobić przedewszystkiem, to wymyśleć tę klęskę!
Co teraz począć? czy będę w stanie wymyśleć coś w ciągu tak krótkiego czasu? Byłem okropnie wzburzony... Lecz oto słychać kroki! Idą. Boże mój, jeśliby mi w tej chwili udało się coś wymyśleć...
Eureka! Mam! wymyśliłem! teraz wszystko jest w porządku... Zaćmienie, Myśl o niem przyszła mi do głowy w ostatecznym momencie. W ten sam sposób, w jaki uratowało ono Kolumba, Korteza i innych ludzi w podobnem do mojego położeniu, podobnie ocali i mnie. I pomysł mój wyzyskania zaćmienia nie będzie nawet plagjatem, ponieważ skorzystam zeń o tysiąc lat przed nimi. Klarens wrócił smutny i przygnębiony.
— Pośpieszyłem ze zleceniem twem do króla i zostałem przyjęty przez niego natychmiast.
Król przeląkł się ogromnie i chciał cię uwolnić i ubrać w najlepsze szaty, jakie przystoi nosić tak wielkiemu człowiekowi, lecz przyszedł Merlin i wszystko popsuł. Zapewniał on króla, że jesteś obłąkany i że słowa twoje są bredniami szaleńca. Król i Merlin długo się sprzeczali, dopóki ten ostatni nie powiedział drwiąco: „Czy przynajmniej wymienił on tę klęskę, którą nas straszy? Najwidoczniej nie jest w stanie tego uczynić!“ To powiedzenie odrazu zamknęłokrólow i usta, gdyż nie mógł się nie zgodzić ze słusznością jego słów. A więc król nie chce ciebie rozgniewać, lecz prosi, byś nie odmówił mu i odkrył jakiego rodzaju będzie to nieszczęście i kiedy się zdarzy. O, błagam cię nie zwlekaj! Zwlekać w obecnej chwili, to znaczy utysiąckrotnić niebezpieczeństwo, które ci i tak grozi! Bądź że miłosierny i nazwij tę klęskę!
Milczałem przez pewien czas, by wrażenie się jeszcze wzmogło:
— Kiedy zostałem w rzucony do tego lochu?
— Wczoraj o zmierzchu, teraz jest dziesiąta rano.
— Nie może być! To znaczy, że niezgorzej spałem. Dziesiąta rano. Do północy może zajść jeszcze wiele komplikacyj. Czy dziś jest dwudziesty?
— Tak, dwudziesty.
— A jutro mam być spalony żywcem?
Chłopiec milcząco skinął głową.
— O której?
— W samo południe.
— Więc teraz słuchaj uważnie, co masz powiedzieć.
Przez długą chwilę zachowywałem złowróżbne milczenie. Potem zacząłem mówić głębokim, miarowym głosem sędziego, odczytującego wyrok, stopniowo podnosząc głos do najbardziej patetycznego i uroczystego napięcia. Słowo daję, grałem swą rolę tak, jakgdybym przez całe życie się niczem innem nie zajmował.
— Pójdź i donieś królowi, że w chwili, gdy wydam ostatnie tchnienie, zniknie słońce i świat się pogrąży w głębokim czarnym mroku.
Zaćmię słońce i ono już nigdy nie będzie wam świecić. Wszystkie płody ziemi zgniją z braku ciepła i światła, a ludzie wymrą co do jednego z głodu i chłodu!
Zmuszony byłem na rękach wynieść zemdlonego chłopca.
Oddałem go straży i wróciłem do siebie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Samuel Langhorne Clemens i tłumacza: anonimowy.