<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Ząb za ząb...
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 23.3.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ZĄB ZA ZĄB...
Spotkanie w Tower

— Mam ochotę udać się na przechadzkę — rzekł nagle Raffles do swego młodszego przyjaciela, Charleya Branda. — Cudowna pogoda... Prawdziwa wiosna. — dodał ziewając.
Charley Brand siedział przy otwartym oknie i czytał gazetę.
— Przypuszczam, że czytałeś już ową sławną proklamację, skierowaną przez inspektora policji Baxtera do ludności Londynu? Za schwytanie ciebie przeznaczona jest nagroda w wysokości 500 funtów sterlingów!
Raffles zaśmiał się.
— Cóż w tym śmiesznego? — zapytał poważnie Charley.
— Bawi mnie, że policja wyznaczyła cenę za moją głowę. Szacuję ją wyżej niż głowy przeciętnych bandytów i innych złoczyńców...
— Jest to najwyższa cena. Dotychczas podobną cenę wyznaczono tylko za głowę Karola I... Nie należy zapominać, że była to jednak głowa królewska!
— Kiedy dojdę do przekonania, że koniec mój jest już bliski i będę chciał zakończyć życie pięknym uczynkiem, chwycę jakiegoś biedaka za rękę i powiem mu: „Drogi chłopcze, zaprowadź mnie do Baxtera, inspektora policji i uważaj mnie za najcenniejszy skarb. Jestem John C. Raffles! Z rąk inspektora zainkasujesz za mnie płynną gotówkę...
— Uważam cię za zdolnego do dotrzymania tej obietnicy.
Oczywiście... Zapewniam cię, że Baxter musiałby wypłacić przynajmniej cztery tysiące funtów... mnie, lub wskazanemu przezemnie osobnikowi.
— Znając cię, sądzę, że po otrzymaniu pieniędzy zakpiłbyś sobie z policji w twój zwykły sposób.
Lord Lister uderzył go przyjaźnie po ramieniu.
— Może masz i rację... Nie zarzekam się przed wyplataniem tego figla Baxterowi.. Ale tymczasem chodźmy się przejść. Jest stanowczo zbyt pięknie, aby siedzieć w domu...
John Raffles włożył cylinder. W lasce, którą niedbale trzymał w ręku, mieścił się cały arsenał włamywacza. Raffles zabierał ją z sobą na wszelki wypadek, bowiem nigdy nie potrafił przewidzieć, kiedy mu będzie potrzebna.
— Nie wkładasz palta? Nie przebierasz się?
— Oczywiście, że nie... — odparł Raffles ze śmiechem. — Zapamiętaj sobie Charley, że policja najmniej orientuje się, jeżeli chodzi o mój rzeczywisty wygląd. Przypominam sobie, że ostatnio zaaresztowano na Picadilly Street starą, siedemdziesięcioletnią Irlandkę, sprzedającą pomarańcze i zawleczono ją do Scotland Yardu pod zarzutem, że jest przebranym Johnem Rafflesem... Dopiero godzinne przesłuchanie i oględziny lekarskie dały świadectwo prawdzie...
— Niezwykłe! — zaśmiał się Charley. — Gdybyś mi ty tego nie opowiadał, nigdybym w to nie uwierzył. To niesłychane...
— Nadomiar wszystkiego była garbata...
— Chciałbym ci zaproponować, Charley, aby zwiedzić Tower.
— Doskonale.
Raffles skinął na taksówkę.
— Do Tower — rzucił polecenie szoferowi, siadając obok Charleya.
Taksówka zatrzymała się wreszcie przed Tower. Raffles wysiadł, wykupił bilety wejścia i obaj przyjaciele wkroczyli na zwodzony most.
Gdy obaj znaleźli się na samym środku mostu natknęli się na oddział gwardii irlandzkiej udającej się na ćwiczenia.
W Rafflesie odezwał się dawny oficer. Z zainteresowaniem spojrzał na żołnierzy, dobrze zbudowanych i o wspaniałej muskulaturze. Po bokach oddziału maszerowali oficerowie trzymając w rękach leciutkie laski, które są symbolem ich władzy. Jeden z nich, tęgi i niski, kroczył z trudem i spodełba spoglądał na maszerujący oddział żołnierzy. Czerwony kolor jego twarzy zdradzał zamiłowanie do whisky.
Żołnierze spoglądali nań z wyraźnym lękiem. Spojrzenia te nie uszły uwagi Rafflesa. Oficer poruszał swą laską w taki sposób, jak gdyby groził że lada chwila spadnie ona na plecy nieposłusznych.
— Oto postrach pułku! — rzekł Raffles do Charleya. — Znam takich: podczas wojny baczą pilnie, aby nie wysunąć się do pierwszych szeregów... Poczekajmy chwilę. Ciekaw jestem, jak ten człowiek zachowa się wobec swych żołnierzy.
Raffles wraz ze swym sekretarzem oparli się o parapet, oczekując aż żołnierze rozpoczną ćwiczenia.
Oficer wydawał rozkazy. Od czasu do czasu, wywoływał jakiegoś żołnierza z szeregu i obrzucał go stekiem wyzwisk.
Nagle kapitan uderzył jednego z żołnierzy laską w nogę.
— Co za brutal — mruknął Raffles. — Żałuję, że nie mam pod ręką czegoś w rodzaju doniczki z kwiatami... Chętnie rzuciłbym ją w głowę tego pana, który ośmiela się metody pruskie zaszczepiać w armii angielskiej!
— Masz rację — rzekł Charley. — Ale dlaczego się na to pozwala?
— Ten kapitan wrócił, prawdopodobnie z kolonii i nie zdążył jeszcze przyzwyczaić się do naszych obyczajów, — odparł Raffles. — Będę musiał go nauczyć lepszych manier...
— Spójrz... Znów zaczyna...
Istotnie, kapitan uderzył żołnierza po raz wtóry... Tym razem wśród żołnierzy odezwał się pomruk niezadowolenia.
Raffles miał już tego dosyć. Po raz pierwszy w życiu był świadkiem podobnej sceny. Rozejrzał się dokoła: tuż obok stał żołnierz na posterunku. Raffles podszedł do niego:
— Zbliżcie się do mnie. — rzekł tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Żołnierz wyczuł w nim kogoś ze zwierzchności wojskowej. Nie mylił się zresztą gdyż lord Lister służył przez długi czas, jako oficer, w armii brytyjskiej. Zasalutował i stanął na baczność. Raffles rzekł:
— Proszę mi powiedzieć jak się nazywa oficer, który prowadzi tuż obok nas ćwiczenia?
Żołnierz odparł z pewnym wahaniem:
— Kapitan Mac Govern...
— Czy to Irlandczyk?
— Tak... Sądzę, jednak, że jego ojciec był Szkotem. — odparł żołnierz.
— Pięknie... — odparł Raffles. — Czy znacie jego adres?
— Tak... Byłem w jego kompanii. Przyjechał tu przed dwoma miesiącami... Posyłał mnie często do domu, abym pomagał służącej trzepać dywany... Mieszka na Hamilton Street Nr. 16.
— Jeden z moich przyjaciół mieszka w pobliżu niego... Opowiadał mi, że żona kapitana, to prawdziwy dragon. Czy to prawda?
— Tak, to prawda, — odparł żołnierz. — Kapitan, potulny w domu jak owieczka, całą wściekłość wylewa na swych żołnierzy...
Tajemniczy Nieznajomy ujął Charleya pod ramię i skierował się w stronę Tower.
— Hamilton Street 16... Należy zapamiętać ten adres — szepnął do siebie.
Młody człowiek zrozumiał, że lord Lister powziął pewien plan w związku z osobą kapitana.
Zwiedziwszy Tower, obydwaj przyjaciele skierowali się w stronę wyjścia. Na moście znów spotkali ten sam oddział żołnierzy, wracających z ćwiczeń. Mac Govern z butną miną kroczył z boku. Na trotuarze pozostało tak niewiele miejsca, że trudno byłoby się minąć... Mac Govern spodziewał się, że spacerowicze ustąpią mu z drogi. Raffles jednak zadecydował inaczej. Chwycił mocno Charleya za rękę i obaj ostrym krokiem ruszyli naprzeciw Mac Governowi. — Kapitan zawahał się przez chwilę. Ta chwila wahania wystarczyła, Charley i Raffles posunęli się naprzód, przygniatając kapitana formalnie do bariery.
Charley zbladł jak płótno. Mac Govern z groźnym pomrukiem podniósł do góry swą laskę. Raffles zręcznym ruchem udaremnił jeden cios, wyrwał laskę z rąk kapitana i uderzył go w twarz. Wszystko to razem trwało zaledwie kilka sekund. Ani jeden z żołnierzy nie interweniował...
Raffles i jego sekretarz przeszli przez most i zanim kapitan zdążył oprzytomnieć, skoczyli do przejeżdżającej taksówki.
— Do Hyde Parku. Pełnym gazem!... — rzucił Raffles szoferowi.
Po drodze roześmiał się wesoło.
— Piękna pamiątka — rzekł oglądając laseczkę. — Prawdziwy bambus... Patrz: złota gałka! Moje muzeum osobiste wzbogaci się o jeszcze jeden eksponat, zdobyty na wrogu. Mam zamiar dać mu jeszcze drugą lekcję dobrego wychowania.
— Zlituj się, Edwardzie. Co zamierzasz dalej czynić?
— Odwiedzić nocą mego przyjaciela Mac Governa — odparł Raffles poważnie.
— Muszę dostarczyć pracy memu przyjacielowi Baxterowi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.