<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Ząb za ząb...
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 23.3.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Bohater

Po swej niefortunnej przygodzie w Tower, kapitan Mac Govern ruszył do domu. Zazwyczaj wracał o godzinie siódmej, lecz spuchnięty policzek zmusił go do przerwania zwykłych zajęć.
Żona kapitana była szczupłą blondynką. Złoty odcień jej włosów zawdzięczała zabiegom pobliskiego fryzjera.
Mac Govern zbliżając się do domu mimowoli zwolnił kroku. Z twarzy jego łatwo można było wyczytać obawę. Bał się bowiem swej żony, jak ognia. Jedną ręką przytrzymywał chusteczkę, zamoczoną w wodzie, drugą otworzył drzwi swej willi. Do uszu jego dobiegł już podniecony głos żony, kłócącej się ze służącą. Biedna dziewczyna zajęta była drutowaniem posadzki w wielkim salonie. Klęcząc na podłodze pracowała w pocie czoła, podczas gdy jej pani siedziała wygodnie w fotelu, nie spuszczając wzroku ze swej białej niewolnicy.
Kapitan Mac Govern otworzył dyskretnie drzwi, wiodące do salonu i słodkim głosikiem szepnął:
— Dobry wieczór, Eulalio...
Dama wyprostowała się w fotelu i przekładając swoje face-a-main do oczu, obrzuciła go krytycznym spojrzeniem:
— To ty, o ile się nie mylę?...
Wielki, zakrzywiony nos czynił ją podobną do sowy.
— Tak, to ja, droga Eulalio, — odparł kapitan.
Wstała, zbliżyła się do kapitana i zawołała:
— Skąd się bierzesz w domu o tej porze?... Przeszkadzasz mi w robieniu porządków... Czyś skończył już ćwiczenia w Tower?
— Jestem ranny, Eulalio...
Pani Eulalia spojrzała nań z niedowierzaniem.
— Zbliż się... Uważaj, nie depcz mi po drutach! Jak ty wyglądasz? Co ci się stało. Gadaj u licha...
— Wydarzyła mi się przykra historia — odparł Mac Govern. — Napadło na mnie dwunastu drabów i zaatakowało w pobliżu portu. Czterech unieszkodliwiłem za pomocą mej laski, resztę zatrzymałem i zaprowadziłem na najbliższy posterunek policji. Pomimo obrony, nie zdołałem uniknąć ciosu. Jeden z napastników przeciął mi policzek... O, droga Eulalio... Gdybyś wiedziała, co to była za walka! Spieszyłem się do domu, jak tylko mogłem. Czuję się podle... Musisz wezwać natychmiast doktora, Gruffina.
Z głębokim westchnieniem osunął się na fotel. „Przemiła“ żona przyglądała mu się tymczasem poprzez szkła.
— Słuchaj, mój chłopcze — rzekła. — Czy przypadkiem nie kpisz sobie ze mnie? Czy możesz przysiąc, że wszystko co mówisz, to szczera prawda?
Podniósł uroczyście rękę do góry.
— Przysięgam. Walczyłem mężnie... Zasłużyłem na to, abyś mnie czule pielęgnowała.
— Dobrze odparła. — Dzienniki zamieszczą pewnie jutro wzmianki o tym bohaterskim wyczynie. Jestem z ciebie dumna... Natychmiast wezwę doktora Gruffina. Zrobi ci opatrunek... A gdzie twoja laska?
— Złamałem ją na plecach jednego z tych łotrów. — odparł Mac Govern jęcząc. — Zadzwoń po lekarza.
Pani kapitanowa przeszła do drugiego pokoju, gdzie znajdował się aparat telefoniczny. Wróciła po chwili.
— I czegóż jeszcze sterczysz w tym fotelu? — zawołała, biorąc się pod boki i spoglądając na męża z niewysłowioną pogardą. — Czy nie potrafisz nawet wydać rozkazu służącej, która korzysta z pierwszej lepszej okazji, aby próżnować? Czy poto wyszłam zamąż, aby mój mąż demoralizował mi służbę?
Uczyniła ręką ruch tak groźny, że kapitan trwożliwie wtulił głowę w ramiona.
— Wybacz mi, Eulalio... Jestem ranny i chory...
— Co takiego? — zawołała. — Grasz rolę bohatera a skarżysz się na rany? Wynoś się, nie mogę znieść twego widoku! Uważaj tylko, abyś nie zabrudził posadzki, bo trzeba będzie wszystko zaczynać od początku.
Ostrożnie, jak gdyby stąpał po skorupkach od jajek, kapitan wysunął się z salonu i schronił w sąsiednim pokoju.

Tymczasem Raffles i Charley udali się na ulicę Hamiltona i zatrzymali przed domem kapitana Mac Governa.
Tajemniczy Nieznajomy uważnie obserwował siedzibę swego wroga. Z mieszkania kapitana dochodziły wrzaski kobiece.
— Miłe małżeństwo — szepnął do siebie lord Lister.
W tej samej chwili jakaś taksówka zatrzymała się przed domem. Wysiadł z niej czarno ubrany jegomość.
— Nasz Mac Govern wezwał lekarza, aby go pielęgnował... Widocznie buzia mu spuchła!
— Skąd wiesz, że to lekarz?
— Trzymał w ręku pudło z opatrunkami a na twarzy jego malowała się zawodowa powaga. Ciekaw jestem, jak długo potrwa badanie?
Weszli do pobliskiego baru. Znajdował się on tuż obok mieszkania Mac Governów. Z okien mogli spokojnie obserwować ulicę. Po upływie pół godziny, z sieni domu wyszła powoli dziewczyna, trzymając w ręku kawałek papieru.
— Posyłają służąca do apteki — zaśmiał się Raffles. — Chciałbym wiedzieć, czy lekarz zaaplikował maść na odciski, czy też plaster? Poczekaj chwileczkę. Muszę za wszelką cenę rzucić okiem na tę receptę...
Wyszedł z baru, zostawiając Charleya samego. Po chwili zrównał się z dziewczyną i wyprzedzi ją o kilka kroków.
— Na Boga — mruknął rzuciwszy okiem na jej zbiedzoną twarz. — Ta mała robi wrażenie męczennicy... Widać, że jest głodna i zmęczona. Wyobrażam sobie, jaki żywot wieść musi u tej sekutnicy!
W tej samej chwili dziewczyna chwyciła się ręką za głowę i zemdlona, osunęła się na chodnik.
Tajemniczy Nieznajomy schylił się, wziął ją na ręce i skierował się w stronę najbliższego domu. Zawołał dozorcę. Wsunąwszy mu w rękę suty napiwek, polecił postarać się o wodę i sole trzeźwiące.
Dziewczyna otworzyła oczy, gdy wlano jej do ust kilka kropel lekarstwa.
— Gdzie jestem? — szepnęła, rozglądając się dokoła ze zdziwieniem.
— Niech pani się nie rusza — odparł łagodnie Raffles. — Ja sam udam się do apteki i kupię lekarstwo, po które panią posłano. Przyniosę pani coś do jedzenia. Czy jeszcze czuje się pani słabo?
— Tak — szepnęła dziewczyna.
— Jak pani na imię? — zapytał Lord Lister.
— Anna Maria — odparła, usiłując się podnieść.
— Proszę leżeć spokojnie... Zaraz wrócę...
Wyszedł i po chwili był już z powrotem. Wręczył dziewczynie słoik z jakąś maścią, pudełeczko oraz butelkę.
— Dziś wieczorem zażyje pani dwie łyżeczki proszku, który znajduje się w tym pudełku, — następnie łyknie pani trochę czerwonego wina z butelki. Po powrocie do domu, proszę schować to przed okiem swych pryncypałów. Będę się panią opiekował tak długo, dopóki będzie tam pani pozostawała. A teraz wracajmy do domu....
Auto lekarza odjechało już, gdy dziewczyna znalazła się przed domem swych państwa. Raffles pożegnał się z nią i wrócił do baru, gdzie oczekiwał go Charley Brand.
— Co się stało? — zapytał Charley, na widok zmienionej twarzy swego przyjaciela.
— Odkryłem rzecz straszną — odparł Raffles marszcząc brwi. — Spotkałem nieszczęsną istotę, która pracuje, jak niewolnica u tych niegodziwych ludzi... Za karę za to, kazałem sporządzić Mac Governowi lekarstwo, które ozdobi jego twarz lepiej, niż to uczynił mój cios.
— Jakie lekarstwo? O czym mówisz? — zapytał Charley.
— Dzięki przypadkowi dostał się do moich rąk przepis lekarza. Okazało się, że zacny konsyliarz zapisał mu po prostu maść uśmierzającą ból. Mam jeszcze tę receptę w kieszeni. Udałem się do aptekarza i kazałem mu sporządzić maść według mojego przepisu. Szkoda tylko, że nie mogę zobaczyć, jaki wywoła ona efekt na twarzy mego pacjenta... Ta lekcja powinna mu wystarczyć. Nigdy już chyba nie podniesie ręki na swych podwładnych.
Raffles zerwał się nagle od stolika i przyjaźnie uderzył swego sekretarza po ramieniu:
— Doskonała myśl, mój drogi!... Będziemy asystowali przy odegraniu wspaniałej komedii!
Lister zapłacił rachunek i przeszedłszy przez jezdnię, skierował się w stronę domu oznaczonego numerem 26. Jednym ruchem doprawił sobie długie faworyty i zadzwonił. Otworzyła mu ta sama dziewczyna.
— Czego panowie sobie życzą? — zapytała.
— Jestem doktór Halfart. — Przed chwilą spotkałem mego kolegę, który leczył kpt. Governa. Został on wezwany do nagłego wypadku i prosił mnie, abym w jego zastępstwie czuwał nad stosowaniem przepisanego leku.
— Zaraz zawiadomię panią — rzekła służąca.
— To niepotrzebne — dał się słyszeć głos z salonu.
Pani kapitanowa zbliżyła się ciekawie do nowoprzybyłych:
— Jak się czuje kapitan? — zapytał Raffles, kłaniając się uprzejmie.
— Pielęgnuję go, jak mogę, doktorze... Czy nie słyszy pan jego krzyku?... Możnaby sądzić, że drą z niego pasy... Nie rozumiem, jak człowiek, który sam jeden dał rady dwunastu opryszkom, może być tak wrażliwym na ból...
W tej chwili rozdarł powietrze dziki krzyk:
— Pali mnie!... pali mnie!... To ta przeklęta maść!... Chcą mnie zabić!... Boję się, że oszaleję... Na pomoc!...
Pani Mac Govern skoczyła do pokoju męża.
— Czy przyłożyłeś maść?
— Nie krzycz tak głośno... Obcy ludzie są w naszym domu... To koledzy doktora Griffina... Gotowi nie wiem co o tobie pomyśleć...
Kapitan jęczał coraz głośniej.
— Zabili mnie!... Zamordowali! Szybko wezwijcie doktora!
— Dureń! — odezwała się żona z pogardą. — Cóż z ciebie za mężczyzna? Patrz, oto twoja maść. Nasmaruję nią sobie twarz: zobaczysz, że nie będę krzyczała.
Raffles z zadowoleniem szturchnął Charleya w bok.
Przez kilka minut w pokoju kapitana panował spokój. Wreszcie ciszę przerwały dzikie wycia. Tym razem prym wiodła pani kapitanowa, która krzyczała, jak gdyby ktoś obdzierał ją ze skóry. Maść działała w sposób przerażający:
— Na pomoc, Harry!... Na pomoc!...
Raffles ujął Charleya pod ramię.
— Wystąpimy teraz w roli zbawców. Żałuję tylko, że nie mogę przepisać tej maści naszemu kapitanowi Baxterowi ze Scotland Yardu...
Gdy pani kapitanowa, trawiona gorączką wybiegła po lekarza, którego zostawiła w korytarzu, zastała drzwi od ulicy szeroko otwarte... W korytarzu nie było już nikogo.
Oszalała z bólu, postanowiła zatelefonować do doktora Griffina.
Uprzedził ją jednak Raffles. Po wyjściu z mieszkania kapitana, natychmiast połączył się telefonicznie z doktorem.
— Hallo, tu doktór Griffin. Kto mówi?
— Dzień dobry, doktorze — zabrzmiał wesoły głos. — Tu Raffles.
Słuchawka omal nie wypadła z rąk zdumionego lekarza.
— Co takiego?... Kto mówi?
— John C. Raffles... Czy nie mówię wyraźnie?
— Tak... Czego pan sobie życzy?
— Zdradziłem pana, doktorze. Znalazłem receptę która zapisał pan kapitanowi Mac Governovi. Uznałem, że jest ona niewłaściwa i pozwoliłem sobie zapisać mu coś innego. Maść zalecona przez pana, byłaby naprawdę zbyt łagodna... Zechce pan pozdrowić ode mnie tę niemiłą parkę. Do widzenia, doktorze!...
Doktór odłożył machinalnie słuchawkę... Przez pewien czas spoglądał w zdumieniu na aparat telefoniczny. Z zamyślenia wyrwał go dopiero dźwięk dzwonka. Doktór drgnął:
— Nieszczęście, doktorze... Proszę natychmiast przyjść do nas — zabrzmiał głos kapitanowej.
W kilka chwil później, znalazł się przed domem Mac Governa. Krzyki obydwu ofiar słychać było aż na ulicy... Przed domem stał tłum ciekawych, wesoło komentujących tajemnicze zachowanie się małżeńskiej pary...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.