[17]
ZŁA GODZINA
A czasem w wieczór listopadowy,
gdy wichr zukosa zacina dżdżem
idziesz ulicą, jak bezpański pies — —
Nie mając złożyć gdzie głowy
idziesz — i okiem podejrzliwem, złem
spoglądasz w twarz przechodni — —
Gryzłbyś ich, szarpał jak pies — —
W mózg ci się wampir wpił
jakowejś głuchej zbrodni:
Krew komuś wypruć z żył!
Idziesz w zaułki, hen — po miasta kres,
gdzie już ścichają życia tętna — —
Gdybyś mógł
wtarasiłbyś własne serce
w błoto, w rynsztoki, w śmietniska — —
Środkiem rozmokłych dróg
zachodzisz nad rzekę: woda mętna,
cicha i czarna jak trumienne wieko
szeroko — daleko — —
Na garbach fal iskierka po iskierce:
światło latarni omglonej
[18]
w krwi krople się rozpryska — —
Łomoce w piersiach serce
jak za topielców dzwon — —
Stajesz, patrzysz: fal ogrom daleki,
męty, wiry otchłanne i — cisza na dnie,
i wielka, wieczna tajemnica rzeki — —
Most się żelazny pod stopami gnie — —
Patrzysz we wodę — kilka stóp
zaledwie — — Mróz wparł ci się w kości — —
Na falach wirów oka —
pobłyski mgliwe latarni — —
Wstrętny, nabrzękły trup
na wodach nieskończoności — —
Rzeka daleka, szeroka — —
Patrzą topielce: oczy wypłukał piach —
sini, potworni i czarni
na fali — — lice spłukane w łzach,
których wypłakać im nie było komu — —
psy, psy bezpańskie, bez domu — —
Na garbach fal iskierka po iskierce:
światło latarni omglonej
w krwi krople się rozpryska:
pęknięte krwawi serce — —
[19]
Są przy kościołach dzwony,
co się za one topielce
bez grobu i nazwiska
modlą jękliwie: Odpoczywanie
wieczne racz im dać Panie — —
Fal ogrom daleki,
męty, wiry otchłanne i cisza na dnie — —
Gdyby tak poprostu
z mostu — —