<<< Dane tekstu >>>
Autor Władysław Tarnowski
Tytuł Złote Kaczę
Pochodzenie Poezye Studenta Tom I
Wydawca F. A. Brockhaus
Data wyd. 1863
Miejsce wyd. Lipsk
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ZŁOTE KACZĘ.
BALLADA GMINNA.


«Pójdźmy, pójdźmy siostro miła!
Już zapada chłód wieczora;
Pójdźmy razem do jeziora.» —
Tak bratowa raz mówiła —
I pobiegły do jeziora
Tylko zapadł chłód wieczora,
Wraz z bratową, siostra miła,
Bo jej słowom uwierzyła. —
«Ej bratowo! ja się boję,
Tam głębina — coś mi mówi:
Nie chodź, nie chodź dziecię moje,
Bo topielec cię ułowi!»
I na stromy brzeg wysoko,
Bieży patrzeć jak głęboko —
«Ej idź pierwsza, idź bratowo
Patrz — zielone dno — kamienie
Przeglądają tam bezdenie —
A na falach tam — jak płowo.» —
«Ej strach marny, siostro miła —
Patrz tam rybki się pluskają
I łastówki przeglądają;
Idź, idź śmiało siostro miła!»
«A cóż pocznie ma dziecina,
Gdy utonę ja nieboga?
Pójdź ty pierwsza, moja droga,
Bo mi straszna coś godzina.
Biedna — luba ma dziecina!»
Siostra bieży znów wysoko,
Z brzegu patrzeć czy głęboko —
«Nie! nie pójdę — tam bezdenie
Jak Bóg miły, miłe życie —

W głąb się chylą skał kamienie
Gdy trwożne — moje dziecię.»
W tem się nagle czuje pchnięta
Już — na brzeżku uwiśnięta,
Drgnęła, jękła, i strącona
Leci z skały w wirów Pona —
«Ach! ach! Boże! Mocny Boże —!»
«Leć tam! skryj się w wodne loże.
Bylem ciebie nie widziała
Bo pierś moja zemstą, pała.» —
Zaszumiało, buchły piany
I błysnęły dwa ramiona,
Potem warkocz roztargany —
A na niego rozjuszona
Ciężki kamień miotła z brzegu
W ślepym gniewie swym bratowa.
Fale krwawią się w przebiegu
A na dno się postać chowa —
Wód zwierciadło się zamknęło
Wszystko znikło — umilknęło.
Pustych rybek swawolnicze
Kółko igra, się pluskając,
W fal łóżeczkach kołysając,
Co czyste jak łzy dziewicze —
A bratowa zapłakana,
Wichrem pędzi tam do chatki,
I do męża i do matki
Woła, jęczy pomięszana,
I tak blada i tak drżąca,
Jak gasnąca twarz miesiąca.
Załamuje drżące dłonie,
Targnie warkocz, twarz jej spłonie:
«Siostra, siostra w wodne łoże
Spać już poszła — matko — Boże!
Jej dziecina oj, nieboga!
Nie wydadzą jej już tonie!»
W biednej chatce łzy i trwoga —

Ale w chatce był baranek —
A gdy ciemna noc zapadła,
Cała chata spać się kładła —
On był czuły jak kochanek.
O północy cichuteńko,
Gdy nów błysnął strzechą chatki,
Nad dzieciną stał maleńką,
Co nie ssało piersi matki —
I z kołyski wziął dzieciątko,
Wziął na różki niewiniątko
I z sierotką w nocnej ciszy
Bieży — bieży — nikt nie słyszy —
Tylko szumią stare drzewa,
Gdzieś ukryty słowik śpiewa —
Nad jeziorem z skał wysoko
Stanął, patrząc jak głęboko —
Bolejąc nad dziecka głosem,
Tak jagnięcym jęknął głosem:
«Wypłyń, wypłyń, złote kaczę!
Twoje dziecko rzewnie płacze!
Wypłyń, piersi daj dziecinie
Bo dziecina marnie zginie!
Wypłyń z głębi wywołana,
Wypłyń ty zamordowana!» —
Pękły fale kryształowe
W staje z fal niewiasta biała:
Pługi czarny warkocz miała
I krwią pokażoną głowę —
I wypływa złote kaczę,
I dzieciątko już nie płacze.
Wzięła dziecię — piersi dała,
Popieściła — całowała
«Głos twój doleciał w głębiny —
Ucho matki go słyszało —
Już muszę — w moje krainy!» —
Znowu w falach zaszumiało
Postać zapada w głębiny,
Znów jezioro cicho grało —

Pustych rybek swawolnicze
Błyszczą wianki, się pluskając,
Fal łóżeczka kołysając,
Co czyste jak łzy dziewicze —
On niemowlę wziął na rogi
I przeplata rącze nogi
I układa w kolebeczkę
Becząc na noc snu piosneczkę:
«Spij dziecinko, spij bez matki:
W śnie na łąki leć na kwiatki,
Kołysz się na tęczach strojnie —
Śpij sieroto, śpij spokojnie!»
Tak co dnia, w ciszy wieczora
Niósł niemowlę do jeziora —
Aż raz poszedł brat za śladem,
W noc miesięczną, z licem bladem
A baranek stał z dzieciątkiem
I tak wołał z niemowlątkiem:
« Wypłyń, wypłyń złote kaczę!
Twoje dziecko rzewnie płacze,
Wypłyń, piersi daj dziecinie!
Bo dziecina marnie zginie!
Wypłyń z głębi wywołana
Wypłyń ty — zamordowana!» —
Wypłynęła — piersi dała,
I znów w głębie zapadała.
Wtedy porwał się jak wściekły,
Wpadł do chaty, stracił mowę,
Lecz zgrzytając bił bratowę.
Za pierś porwał i za włosy
Przykrępował do ogona
Konia swego — klnąc niebiosy —
I gdy jękła zatrwożona
Rzekł: «Leć, leć na wsze losy,
Byleś tutaj nie wracała!»
I koń zniknął zapieniony —
Porwał zbrodnię, przestraszony,
Ale pamięć pozostała.

I co północ gnan wichrami
Kary rumak z nad wieczora,
Przelatuje brzeg jeziora,
Wlokąc z sobą gdzieś światami
Kobietę bladą, znękaną,
W twardy powróz skrępowaną:
Co po ziemi wlokąc włosy,
Próżno klnie swe straszne losy —
A gdy leci koń nad skałą,
To się targa siłą całą:
«Wypłyń, wypłyń, złote kaczę —
Nędzna kuma, jęczy, płacze.» —
Próżno jęczy, darmo płacze,
Nie wypływa złote kaczę.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Tarnowski.