Żona Djabła
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żona Djabła |
Pochodzenie | Poezye Studenta Tom I |
Wydawca | F. A. Brockhaus |
Data wyd. | 1863 |
Miejsce wyd. | Lipsk |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I |
Indeks stron |
Odkąd urosła Zosia czarnobrewa
Za lasem w chacie ubogiej Kuliny,
Każdy jej ptaszek nad okienkiem śpiewa,
Boć cudo z pięknej dziewczyny.
W całej już wiosce chłopcy poszalały;
Dziewki choć milczą, to patrzą zazdrośnie,
Bo Zosia nito róży kwiat wspaniały
Gładkością równa się wiośnie.
Nad wszystkie dziewy, ta wiejska dziewica —
A gdy pocholę raz spojrzy w jej oko,
To iście przepadł — dziewa czarolica
Jak nóż, tkwi w sercu głęboko.
Ze wszech stron bieżą, oblubieńców tłumy
U nóg jej ścielą się przemożna pany;
Lecz żaden Zosi nie poruszył dumy,
Choć sercom kładła kajdany.
I pan za panem do chaty śle gońca —
Próżno nakłania ją stara Kulina:
«Moje ty dziecko, piękniejsze od słońca —
Młodość — to tylko godzina. — »
Lecz darmo kuma z kumą nakłania:
Kumy wymowne, Zosi serce skała,
Każdemu wdzięcznie i nizko się kłania,
Żadnemu serca nie dała. —
Niejeden chłopiec przemarnił swe latka
Że nań spojrzała luba niełaskawie —
Jeden przywiedzion, pono, do ostatka,
W blizkim utopił się stawie. —
Aż zbuntowani wreszcie kochankowie
Zwarli przymierze naprzeciw kochance,
Że żaden słówka już więcej nie powie,
Nogą nie stanie w lepiance.
Wszak z każdą wiosną, ziemia zda się młodnie,
Lecz Zosia z każdą, starsza, mniej powabna,
I jakoś zapał u chłopców już chłodnie:
W tańcu już bywa mniej zgrabna. —
Aż tu Zosieńka ta cudna, wspaniała
Opada jak róża, ku ziemi się chyli,
Wyśmiana do koła, próżno się dąsała:
Ze starej dziewki szydzili. —
I raz gdy wieczór pod chatą siedziała
Wrzasła: na starość bardzo rozdąsana,
«A już bym poszła za djabła bez mała
Bym starą nie była zwana. — »
A właśnie djabeł przechodził tamtędy,
I gdy nów blady przez chmurki przyświeca
Pomyślał — «Zyskam może u niej względy
To będzie dobra — djablica!»
«Gdzie już mój rozum, pazur, nie pomoże,
Tam ona pewnie dojedzie wielmożna,
Będzie panować w djabelskiej komorze
Gdy już w pałacu nie można.» —
I on już stary, nieco szpakowaty,
Czas jemu srogi, a i pannie śpieszno,
Więc nuż w zaloty, i pod płaszcz skrzydlaty
Porwał starą dziewkę grzeszną. —
Lecą daleko — on jej rozpowiada
Jakie mieć będzie ogrody, pałace
Jaka usłużna djablików gromada
U nóg jej złoży swe prace.
Jak to tam będzie hucznie i wesoło
Nie jak w jej ziemi, bez głodu, drożyzny,
Klął się, że w piekle, na swe twarde czoło,
Nie zniesie nigdy pańszczyzny. —
Ona się cieszy, i dumna i rada,
I tylko patrzy w obiecaną stronę,
Boć stara Panna, dobrze świat powiada,
W sam raz dla djabła na żonę. —
Wtem kogut zapiał, oświtło na dworze,
Co tchu szatan w piekło gonił. —
Lecz dzwon poranny w Mogilskim klasztorze
Na Pozdrowienie — zadzwonił
Na ten głos jego pazury już słabną —
Padł z nią, i w wierzbę ją zmienia garbatą,
I pokutuje postacią niezgrabną
W długi mech tylko kudłatą. —
Wichry targają jej liści warkocze,
Robaki toczą przepruchniałe łono,
I w niej nietoperz co wieczór łopoce,
W mrowisku korzenie toną.
Chłopcy z niej robią fujarki żałośne
Za tych co niegdyś tak sercem dręczyła,
I grają na nich piosenki miłosne —
Kochankom piosnka ta miła —
I odtąd biedna wierzba po nad drogą
Choć wciąż próchnieje, rozpruchnąć nie może,
Każdy się dziwi i uchodzi z trwogą,
Kształty jej dziwne, nie boże.
Dotąd litują się na biedną Zosią:
W niej djabeł siedzi, a nie zjeźć go w kaszy
I lud ją nazwał djabelską gosposią
Bo z niej co nocy on straszy. —