Rozdział II Z Moskwy do Irkutska • Część I. Rozdział III. • Juliusz Verne Rozdział IV
Rozdział II Z Moskwy do Irkutska
Część I. Rozdział III.
Juliusz Verne
Rozdział IV

Uwaga! Tekst niniejszy w języku polskim został opublikowany w latach 1876-77.
Stosowane słownictwo i ortografia pochodzą z tej epoki, prosimy nie nanosić poprawek niezgodnych ze źródłem!


Michał Strogoff.


Wkrótce drzwi gabinetu otwarły się i oficer służbowy oznajmił pułkownika K*.

– Gdzie kuryer? żywo zapytał jenerał.

– Jest tam jenerale, odpowiedział K*.

– Czy znalazłeś człowieka jakiego nam potrzeba?

– Śmiem ręczyć za niego.

– Czy on liczy się do służby pałacowej?

– Tak jest jenerale.

– Znasz go?

– Osobiście i wiem że kilkakrotnie już wykonywał z pomyślnym skutkiem, bardzo trudne zlecenia.

– Za granicą?

– Na Syberyi.

– Zkąd rodem?

– Z Omska. To Syberyjczyk.

– Czy posiada zimną krew, rozum i odwagę?

– Tak jenerale, posiada on wszystkie warunki do pomyślnego przeprowadzenia missyi tam, gdzie innym niezawodnie nie powiodłoby się.

– W jakim wieku?

– Lat trzydzieści.

– Czy to człowiek silny, wytrwały?

– Jest on zdolnym znieść najstraszniejsze mrozy, głód, pragnienie i niewygody.

– Czy to człowiek żelazny?

– Tak jenerale.

– A serce?

– Z czystego złota.

– Nazywa się?

– Michał Strogoff.

– Czy gotów do drogi?

– Oczekuje Waszych rozkazów.

– Niech wejdzie.

Za chwilę kuryer Michał Strogoff wchodził do gabinetu jenerała.

Michał Strogoff był wysokiego wzrostu, silnie zbudowany, o szerokich barkach i wypukłej piersi. Głowa jego przedstawiała piękny typ rassy kaukazkiej. Członki zdawały się sprężynami mechanicznie ułożonemi do wykonywania pracy wymagającej siły. Pięknego tego chłopca nie łatwo było wbrew jego woli poruszyć, bo skoro stał, nogi jego zdawały się być wrośniętemi w ziemię. Na głowie kształtu kwadratowego, o szerokim czole, wiły się loki z pod kasku żołnierskiego. Kiedy twarz jego zazwyczaj blada mieniła się, to tylko pod wpływem przyspieszonego bicia serca, żywsza cyrkulacya napędzała mu krew do twarzy. Oczy miał szafirowe, wejrzenie prawe, otwarte, niewzruszone, błyszczało mu z pod cokolwiek chmurnej powieki, świadcząc o wysokiej jego odwadze „odwadze bez gniewu, odwadze bohaterskiej”, jak się wyrażają fizyognomiści. Z pod dużego nosa o rozwartych rozdrzach, ukazywały się usta symetryczne, cokolwiek wywinięte, znamionujące istotę wspaniałomyślną i dobrą.

Michał Strogoff był charakteru stanowczego, decydował się prędko, nie zaciskał paznogci w niepewności i nie drapał się w ucho. Zarówno oszczędny w gestach jak w słowach, umiał stać nieruchomie jak żołnierz przed swoim zwierzchnikiem, ale kiedy chodził, ruch jego oznaczał się wielką swobodą i dystynkcyą poruszeń, – co dowodziło ufności i bystrości umysłu zarazem. Był on jednym z ludzi dających się określić jednem pociągnięciem pióra.

Michał Strogoff nosił wytworny wojskowy mundur, podobny cokolwiek do munduru oficerskiego strzelców konnych, podczas wyprawy buty, ostrogi, spodnie prawie obcisłe, kurtka obłożona futrem, szamerowana żółtym sutaszem na tle bronzowem. Na wypukłej piersi błyszczało kilka krzyży i kilka medali.

Michał Strogoff, należał do korpusu kuryerów, był on oficerem pomiędzy tymi wybranymi. Jego ruchy, fizyognomia, chód, malowały człowieka „wykonawcę rozkazów”. Posiadał więc najważniejszy przymiot, jak mówi romansopisarz Turgeniew, do osiągnięcia wysokiego stanowiska.

W istocie, jeżeli człowiek mógł odbyć podróż z Moskwy do Irkutska, przezwyciężając przeszkody, narażając się na nieuniknioną prawie zgubę, to człowiekiem tym mógł być tylko taki Michał Strogoff.

Ważną okolicznością było i to, że Michał Strogoff doskonale znał okolice które miał przebywać, znał rozmaite narzecza, nie dla tego że je już kilkakrotnie przebywał, ale dla tego że był pochodzenia syberyjskiego. Ojciec jego od lat dziesięciu już nieżyjący, stary Piotr Strogoff, mieszkał w Omsku, gdzie matka jego Marta Strogoff dotąd zamieszkiwała. Tamto, w pośród dzikich stepów prowincyi Omska i Tobolska, odważny strzelec syberyjski wychowywał swego Michała, zaprawiając go do wszelkich niewygód. Prawdziwem powołaniem Piotra Strogoff, było myśliwstwo. Tak w lecie jak i w zimie, wśród najwyższych upałów, zarówno jak w najtęższe mrozy, przechodzące czasami pięćdziesiąt stopni niżej zera (Celciusza) przebiegał zamarzłą płaszczyznę, jodłowe lasy, zakładał sidła, czatował ze strzelbą na drobną zwierzynę, z widłami lub nożem na grubego zwierza. Grubą zwierzyną były niedźwiedzie syberyjskie, groźne i dzikie, dorównywające wzrostem, niedźwiedziom morza lodowatego. Piotr Strogoff zabił ich przeszło trzydziestu dziewięciu, to znaczy że i czterdziesty padł pod jego ciosami, a wiadomo, jeżeli mamy wierzyć legendom rossyjskim, jak wielu myśliwych zadało śmiertelny cios trzydziestu dziewięciu niedźwiedziom, czterdziestego zaś sami padali ofiarą!

Piotr Strogoff przekroczył liczbę fatalną, bez najlżejszego zadraśnięcia nawet. Od tej pory, syn jego Michał, wówczas liczący lat jedenaście, towarzyszył mu w jego wyprawach – nosił widły, i miał być pomocą ojcu, nożem tylko uzbrojonemu. W czternastym roku Michał zabił niedźwiedzia sam, – ale to nic jeszcze; – zdjąwszy zeń skórę, zaciągnął ten olbrzymi ciężar do domu rodzicielskiego, oddalonego o wiorst kilka. To wskazywało w dziecku siłę niepospolitą.

Życie takie posłużyło mu; doszedłszy do wieku dojrzałego, był zdolny znieść wszystko, zimno, upał, głód, pragnienie, niewywczas. Był to człowiek z żelaza. Mógł dwadzieścia cztery godzin nic nie jeść, dziesięć nocy nie spać, znaleść sobie schronienie na. stepie, tam gdzie innego powietrze zdusiłoby. Obdarzony nadzwyczaj delikatnemi zmysłami, prowadzony instynktem Delawara wśród białej płaszczyzny, kiedy mgła zaciemniała cały horyzont, nawet kiedy przebywał w okolicach podrównikowych, gdzie noce biegunowe długie dnie trwają, odnajdywał drogę tam, gdzie inny nie umiałby kroku postąpić. Znał wszystkie tajemnice swego ojca. Nauczył się kierować według znaków niedostrzegalnych prawie, układu sopli, gałęzi na drzewach, odbicia ostatnich granic horyzontu, zdeptanej trawy w lesie, niepewnych odgłosów przebijających powietrze, dalekich wystrzałów, ciągnienia ptaków, mgły, słowem z tysiąca wskazówek przemawiających do umiejących je rozpoznać. Wreszcie zahartowany na mrozie i śniegach posiadał zdrowie żelazne i serce złote, jak to prawdziwie objawił pułkownik K*.

Jedyną namiętnością Michała Strogoff była jego matka, stara Marta, która żadną miarą niechciała opuścić Omska i starego domu, gdzie cały wiek swój z mężem przeżyła. Syn porzucał ją z sercem wezbranem, przyrzekając o ile możności jak najczęściej odwiedzać, czego dotrzymywał z religijną sumiennością.

Było postanowione że w dwudziestym roku życia Michał Strogoff wstąpi do korpusu kuryerów. Młody Syberyjczyk odważny, rozumny, gorliwy, dobrego prowadzenia, odznaczył się zaraz w podróży na Kaukaz, podczas buntu kilku sukcessorów Szamyl’a; potem podczas ważnej missyi, która go pociągnęła aż do Petropolowki w Kamczatce, na granicę Rossyi azyatyckiej. Podczas tej podróży rozwinął zadziwiająco przymioty zimnej krwi, przezorności, odwagi, która zjednała mu pochwałę zwierzchników i posunęła szybko na drodze obranego zawodu.

Z urlopów przynależnych mu po tak dalekich drogach, nieomieszkał nigdy korzystać, poświęcając czas ten swojej starej matce, jeżeli nawet tysiące wiorst dzieliło go od niej i zima uczyniła drogi nieprzebytemi. A jednak, wprawdzie poraz to pierwszy dopiero, Marta już trzy lata niewidziała syna, trzy lata, trzy wieki! Za parę dni miał otrzymać urlop i już przygotowywał się w drogę do Omska, kiedy wypadły wiadome nam okoliczności. Tak więc Michał Strogoff został wprowadzonym do jenerała, niewiedząc zupełnie czego odeń żądano.

Jenerał nic nie mówiąc patrzył nań chwil kilka badając okiem przenikliwem; Michał zaś stał nieruchomie.

Potem, jenerał widocznie zadowolony, odwrócił się do biórka, dal znak naczelnikowi policyi aby usiadł i po cichu podyktował list z kilku wierszy się składający.

Po napisaniu, jenerał z całą uwagą list odczytał i podpisał. Włożono go w kopertę i zapieczętowano.

Wtedy jenerał dał znak Michałowi Strogoff aby się przybliżył.

Michał postąpił kilka kroków i znów stanął nieruchomie, gotów odpowiadać.

Jenerał jeszcze raz bacznie się weń wpatrzył. Potem zapytał krótko:

– Nazywasz się?…

– Michał Strogoff.

– Jakie zajmujesz stanowisko?

– Kapitana korpusu kuryerów.

– Znasz Syberyą?

– Jestem Syberyjczyk.

– Urodziłeś się?

– W Omsku.

– Czy masz tam krewnych?

– Mam.

– Kogo?

– Moją starą matkę.

Jenerał umilkł. Potem ukazując mu list trzymany w ręku odezwał się:

– Oto list który rozkazuję ci oddać do własnych rąk dowodzącego, nikomu innemu.

– Wręczę go według rozkazu.

– Głównodowodzący jest w Irkutsku.

– Udam się do Irkutska.

– Ale trzeba będzie przebyć kraj zalany przez Tatarów, którzy usiłować będą ten list ci odebrać.

– Przedrę się.

– Będziesz przejeżdżał przez Omsk?

– Tamtędy droga mi wypada.

– Jeżeli będziesz się widział z matką, narazisz się na odkrycie. Potrzeba abyś jej nie widział!

Michał Strogoff zawahał się.

– Nie będę się z nią widział.

– Przysięgnij mi iż nic cię nie skłoni do odkrycia kto jesteś, i gdzie się udajesz?

– Przysięgam.

– Michale Strogoff, ciągnął dalej jenerał, wręczając list kuryerowi, weź ten list, w nim mieści się ocalenie kraju.

– List ten zostanie wręczonym.

– Więc przedrzesz się bądź co bądź wypadnie?

– Przedostanę się lub zginę.

– Potrzebuję abyś żył.

– Będę żyć i przedostanę się, odpowiedział Michał Strogoff.

Jenerał zdawał się być zadowolonym pewnością i spokojem odpowiedzi Michała.

– Idź więc w imię Boga.

Michał Strogoff skłonił się po wojskowemu, opuścił natychmiast gabinet jenerała, a w kilka chwil później i pałac.

– Zdaje mi się że szczęśliwie wybrałeś pułkowniku.

– I ja tak sądzę, Michał Strogoff wykona wszystko, co tylko człowiek wykonać jest w stanie.

– To w istocie jest człowiek, odpowiedział jenerał.