Z Moskwy do Irkutska/Cz.1/04
←Rozdział III | Z Moskwy do Irkutska Część I. Rozdział IV. Juliusz Verne |
Rozdział V→ |
Uwaga! Tekst niniejszy w języku polskim został opublikowany w latach 1876-77.
|
Przestrzeń którą miał przebyć Michał Strogoff między Moskwą a Irkutskiem, wynosiła pięć tysięcy dwieście werst (5,523 kilometry). Kiedy drut telegraficzny nie był jeszcze przeprowadzony między górami Uralskiemi a granicą wschodniej Syberyi, depesze przesyłano za pośrednictwem kuryerów, a najpospieszniej nawet odbywając podróż, potrzeba było ośmnastu dni na przebycie przestrzeni z Moskwy do Irkutska. Ale stanowiło to wyjątek, a droga Rossyi azyatyckiej trwała zazwyczaj od czterech do pięciu tygodni, chociaż czyniono wszelkie możliwe ułatwienia dla gońców cesarskich.
Jako człowiek nie lękający się ani zimna ani śniegów, Michał Strogoff byłby wolał podróż w czasie zimy, dozwalającej całą przestrzeń przebyć sankami. Wtedy niedogodność jej zmniejsza się zrównaniem stepów śniegami. Wtedy niema strumieni do przebycia. Wszędzie powierzchnia lodowa ułatwia podróż sankami. Może wówczas pewne zjawiska natury stają się groźnemi, jako to ustawiczne mgły, niezmierne mrozy, zawieruchy, zasypujące nieraz całe karawany. Często także, wilki zmuszone głodem, tysiącami zalegają płaszczyznę. Dogodniej byłoby jednak, narażać się na niewygody zimy, bo wtedy Tatarzy byliby rozlokowali się w miastach, nie zaś włóczyli po stepach. Ale nie od niego zależał wybór czasu i chwili. Jakiekolwiek były warunki, musiał zgodzić się na nie i jechać.
W takich to okolicznościach, Michał Strogoff miał odbywać podróż.
Naprzód nie jechał już jako kuryer. Należało nawet pozory zajmowanego przezeń stanowiska usunąć. Gdyby go odkryto, missya jego przepadła. To też wręczając mu znaczną sumę potrzebną na podróż i pewne ułatwienia, pułkownik K* nie dał mu żadnego otwartego rozkazu, poprzestał na wydaniu „podorożnej”.
Podorożna była wystawiona na imię Mikołaja Korpanoff, negocyanta, mieszkającego w Irkutsku. Upoważniała ona do przybrania w danym razie eskorty złożonej z kilku osób.
Podorożna, było to poprostu pozwolenie używania koni pocztowych; ale Michał Strogoff wtedy tylko miał z niej korzystać, jeśli nie podawała w podejrzenie jego stanowiska, to jest, tylko na terrytoryum europejskiem. Ztąd wynikało że w Syberyi, nie mógł już rozkazywać na stacyach pocztowych, wybierać koni, ani też robić żadnych wyjątków na swój pożytek osobisty. Michał Strogoff powinien był pamiętać, że już nie jest kuryerem, a prostym kupcem Mikołajem Korpanoff, podróżującym z Moskwy do Irkutska, i jako taki musiał się podać wszelkim niedogodnościom zwykłego podróżnika.
Przebyć z mniejszą lub większą szybkością, ale przebyć niepostrzeżonym, taki był program jego.
Przed trzydziestu laty eskortę dostojnego podróżnika, składało najmniej dwustu kozaków konnych, dwustu piechurów, dwudziestu pięciu kawalerzystów, trzysta wielbłądów, czterysta koni, dwadzieścia pięć wozów, dwa statki przenośne i dwie armaty… Takie materyały były potrzebne dla odbycia podróży przez Syberyą.
Michał Strogoff nie miał ani armat, ani kawalerzystów, ani piechurów, ani żadnych zwierząt w ogóle. Miał jechać powozem lub konno – w razie potrzeby odbywać podróż piechotą.
Pierwsze tysiąc czterysta werst, to jest odległość między Moskwą a granicą nie przedstawiały żadnych trudności. Droga żelazna, powozy pocztowe, parowe statki, konie na rozmaitych stacyach, były przeznaczone do użytku wszystkich a tem samem i do użytku Michała Strogoff.
Tak więc szesnastego lipca rano, bez śladu munduru, z podróżnym workiem na plecach, odziany w zwykle szaty, w obcisłą kurtkę spiętą pasem i szerokie spodnie w buty wpuszczone, Michał Strogoff szedł na kolej, aby wsiąść na pierwszy pociąg. Na pozór był zupełnie bezbronny, ale pod pasem krył się rewolwer, a w kieszeni szeroki jatagan, służący myśliwcowi syberyjskiemu do zakłócia niedźwiedzia bez nadwerężania drogocennego jego futra.
Na kolei moskiewskiej wielu zebrało się pasażerów. Koleje rossyjskie są miejscem bardzo licznych zgromadzeń, składających się zarówno z odjeżdżających jak z przyglądających się tym ostatnim. Jest to pewien rodzaj giełdy na wiadomości.
Michał zastał pociąg mający go zawieść do Niżnego Nowgorodu, Tam, w owej epoce, kończyła się droga żelazna, która łącząc Moskwę z Petersburgiem, ma być doprowadzoną aż do granicy rossyjskiej. Była to przestrzeń czterystu werst. Pociąg przebywał ją w ciągu dziesięciu godzin. Michał Strogoff przybywszy do Niżnego Nowgorodu: w miarę okoliczności, miał podróżować dalej bądź parowym statkiem po Wołdze, albo też dostać się przez góry Uralskie.
Michał Strogoff oparł się w kącie, jak zamożny mieszczanin niezbyt zajmujący się swemi interesami i usiłujący czas snem sobie skrócić.
Ale ponieważ nie był sam jeden w całym przedziale, spał tylko jednem okiem i słuchał obydwoma uszami.
Podróżni byli to po większej części kupcy udający się na sławny jarmark do Niżnego Nowgorodu. Ma się rozumieć była to mięszanina Żydów, Turków, Kozaków, Rossyan, Georgianów, Kałmuków i innych, ale prawie wszyscy prowadzili rozmowę w języku rossyjskim.
Rozmawiano więc o ważnych wypadkach odbywających się za Uralem.
Egoiści zapatrywali się na wojnę, tylko z punktu widzenia handlowego. W Michale Strogoff nikt niedomyślał się wojskowego, brano go za kupca i rozmawiano swobodnie, on zaś słuchał.
– Mówią że cena herbaty wznosi się, rzekł Pers dający się łatwo poznać po futrzanej astrachańskiej czapce i ciemnej fałdowanej sukni, wytartej czyszczeniem.
– Oh! ceny herbaty nigdy nie spadną, odparł stary żyd o pomarszczonej twarzy. Prowadzący handel z Niżnym Nowgorodem, łatwo ją będą mogli przesłać przez zachód, ale co do dywanów z Bukhara, inaczej się rzeczy mają.
– Jaktol Więc wy oczekujecie transportu z Bukhara? Pers zapytał.
– Nie, ale transportu z Samarkandy, a ten jeszcze więcej jest narażonym.
– Jeżeli dywany nie przybywają, to i handel zapewne ustanie.
– A stracone korzyści, Boże Izraela, wykrzyknął żydek, czy to za nic rachujesz?
– Masz słuszność, odrzekł inny podróżny, produkta Azyi mogą niedopisać na jarmarku, tak dywany z Samarkandy, jako też wełna, łój, szale wschodnie.
– Strzeż się więc, odezwał się jakiś dowcipny Rossyanin. Potłuścisz szale jeżeli je z łojem pomieszasz.
– Was to śmieszy! odparł zgryźliwie kupiec, którego nie bawiły żarty tego rodzaju.
– Czy darcie się za włosy, posypanie popiołem nawet, zmieni co w wypadkach? Nie! tak samo jak i w przewozie towarów.
– Znać że nie jesteście kupcem, zauważył żydek.
– Na honor, nie, zacny potomku Abrahama! Nie handluję ani chmielem, ani pierzami, ani miodem, ani woskiem, ani solonem mięsem, ani kawiorem, ani drzewem, ani wełną, ani wstążkami, ani lnem, ani safianem, ani futrami!…
– Ale czy kupujecie? zapytał Pers, przerywając wyliczanie podróżnika.
– O ile można jak najmniej, i tylko na swój własny użytek, odpowiedział tenże przymrużając oczy.
– To jakiś żartowniś.
– To niebezpieczny człowiek, odpowiedziano po cichu. Strzeżmy się!
W drugim rogu przedziału zajmowano się więcej polityką, aniżeli sprawami handlowemi.
– Słyszałem o skoncentrowaniu wojsk na granicy.
– W istocie kupcy ci mają słuszność, niepokojąc się o handel i przewóz.
– Lękam się iż jarmark Niżnego Nowgorodu nie ukończy się tak świetnie jak rozpoczął!
Jeżeli w tym przedziale przedmiot rozmowy nie był urozmaiconym, nie był różnorodniejszym i w innych wagonach tego pociągu; ale wszędzie można było spostrzedz zachowywanie pewnych ostrożności.
To zauważył jakiś podróżny siedzący w pierwszynn wagonie pociągu. Podróżny ten – widocznie cudzoziemiec – wszystkim zaglądał w oczy i zadawał naraz dwadzieścia pytań, na które otrzymywał bardzo dwuznaczne odpowiedzi. Co chwila wychylający się przez otwarte okno, z wielką nieprzyjemnością swoich towarzyszów podróży, bacznie przyglądał się horyzontowi z prawej strony. Pytał o nazwę najdrobniejszych nawet miejscowości, jakim trudniły się handlem, jakie posiadały rękodzielnie, wiele liczyły mieszkańców, jak dalece były moralnemi etc., i wszystko to zapisywał w książeczce przepełnionej już notatkami.
Podróżnikiem tym był Alcyd Jolivet, a jeżeli zadawał tyle pytań, to jedynie w nadziei iż z tylu różnorodnych odpowiedzi, pochwyci jaki fakt interesujący dla „swojej kuzynki”. Skutkiem tego wydał się podejrzanym i odbierał odpowiedzi bez znaczenia. Zapisał więc w książeczce:
„Podróżni niewypowiedzianej ostrożności”.
Kiedy Alcyd Jolivet w ten sposób zapisywał swoje wrażenia z podróży, jego kolega, jadący tym samym pociągiem, w jednakim celu, takiemu samemu oddawał się zajęciu, takie same obserwacye robił w drugim przedziale. Nie widzieli się tego dnia na pociągu moskiewskim i obydwaj nie wiedzieli że jadą na teatr wojny.
Tylko Harry Blount małomówiący, a słuchający dużo nie natchnął swych towarzyszów taką nieufnością jak Alcydes Jolivet. To też nie wzięto go za niebezpiecznego człowieka i rozmawiano przy nim aż nazbyt swobodnie. Tak więc korrespondent z Daily Telegraph mógł badać wypadki zajmujące kupców udających się do Niżnego Nowgorodu i jak dalece handel Azyi środkowej był zachwiany.
To też bez najmniejszego wahania zapisał rezultaty swoich spostrzeżeń.
„Podróżnicy niezmiernie zaniepokojeni, mówią tylko o wojnie, a mówią tak swobodnie jak nigdy”.
Czytelnicy Daily Telegraph byli narażeni na mniej pewne objaśnienia, aniżeli „kuzynka” Alcydesa Jolivet.
Oprócz tego, ponieważ Harry Blount siedział po lewej stronie pociągu, widział tylko część okolicy dość urozmaiconej, nie zadając sobie trudu patrzenia na prawo, gdzie były długie płaszczyzny, dodał więc z zupełną pewnością.
„Kraj górzysty między Moskwą a Włodzimirem”.
Widocznem jednak było, że rząd rossyjski wśród tych ważnych wydarzeń, przedsiębrał środki odpowiednie.
W istocie, cesarstwo liczące dwanaście milionów kilometrów kwadratowych, nie może pozostawać w bezustannym spokoju. Pomiędzy tylu różnorodnemi ludami muszą być koniecznie pewne odcienia. Terrytoryum rossyjskie w Europie, Azyi i Ameryce, rozciąga się od piętnastego do sto trzydziestego stopnia długości zachodniej. Liczy przeszło siedmdziesiąt milionów mieszkańców mówiących trzydziestoma różnorodnemi językami. Rassa słowiańska jest naturalnie przeważną, ale wliczają się w nią Rossyanie, Polacy, Litwini. Dodawszy do tego Finlandyę, Estonię, Lapończyków, Czeremissów, Czuwaszów, Niemców, Greków, Tatarów, pokolenia kaukazkie, hordy Mongolskie, Kałmuków, Samojedów, a łatwo zrozumiemy że w tak obszernem państwie trudno utrzymać jedność i że może ona dopiero być wynikiem czasu.
Michał Strogoff był zupełnie w porządku, a tem samem nie miał powodu obawiać się policyi.
Na stacyi Włodzimierz pociąg stał kilka minut, co pozwoliło korespondentowi Daily Telegraph zdjąć podwójny szkic, fizyczny i moralny, tej dawnej stolicy rossyjskiej.
Na tej stacyi przybyło podróżnych. Między innemi, młoda dziewczyna stanęła przy drzwiczkach przedziału, zajmowanego przez Michała Strogoff.
Naprzeciw kuryera było puste miejsce. Dziewczyna zajęła je, kładąc przy sobie mały worek podróżny z czerwonej skóry, stanowiący jak się zdawało cały jej pakunek podróżny. Potem nie podniósłszy nawet oczu na swych przypadkowych towarzyszów podróży, rozpoczynała drogę mającą trwać kilka godzin jeszcze.
Michał mimowoli bacznie spoglądał na nową swą sąsiadkę. Ponieważ siedziała tak iż miała jechać obrócona tyłem, Michał ofiarował jej swoje miejsce, podziękowała mu za to lekkiem skinieniem głowy.
Dziewczyna ta liczyła szesnaście do siedemnastu lat najwyżej. Głowa jej prześliczna, przedstawiała w całej czystości typ słowiański, – typ cokolwiek surowy, przeznaczony raczej aby być pięknym, aniżeli ładnym, skoro kilka lat jeszcze stale ukształtuje jej rysy. Z pod chusteczki wymykały się bogate blond włosy. Oczy ciemne, wejrzenie powłóczyste nieopisanej słodyczy, nos prosty, szczupły i blady. Usta zarysowane cienko, jak zdawało się, już dawno zapomniały uśmiechu.
Młoda podróżna była wysoka, smagła, o ile o tem można było wnosić z pod obszernego okrycia pozoru bardzo skromnego. Chociaż byłato jeszcze „bardzo młoda dziewica” w całem znaczeniu tego wyrazu, wysokie czoło, kształty czyste niższej części twarzy, wskazywały wielką energię moralną, co wcale nie uszło uwagi Michała Strogoff. Widocznie dziewczyna ta cierpiała już w przeszłości i spodziewała się cierpienia w przyszłości – widząc ją w niezbyt wesołych kolorach; ale niemniej było pewnem, że umiała walczyć i postanowiła zwalczać trudności życia. Wola jej musiała być żywa i silna, pokój niewzruszony, nawet w okolicznościach gdy mężczyzna musiałby się ugiąć i wzruszyć koniecznie.
Takie wrażenie na pierwszy rzut oka budziła młoda dziewczyna. Michał. Strogoff sam silny i niewzruszony, musiał zauważyć cechy tej fizyognomii, i ostrożnie aby ją nie niepokoić, ale bezustannie obserwował swoją sąsiadkę.
Ubiór młodej podróżnej odznaczał się nadzwyczajną prostotą i czystością zarazem. Nie była bogatą, łatwo to było odgadnąć, ale napróżno szukanoby najmniejszego zaniedbania w jej ubiorze. Cały jej pakunek składał worek podróżny, który dla braku miejsca umieściła na kolanach.
Miała na sobie długie futro ciemnego koloru, bez rękawów, przystające wdzięcznie do szyi. Pod tem okryciem, tiunika ciemna także, spadała na suknię długą po kostki, ozdobioną u dołu skromnym haftem. Buciki skórkowe o grubych podeszwach zdawały się wybrane mi w przewidywaniu długiej podróży, okrywały jej małe nogi.
Michał Strogoff po pewnych szczegółach i kroju jej ubrania, wnosił że sąsiadka jego jest Inflantką i pochodzi z prowincyi baltyckich.
Ale dokąd udawała się dziewczyna, sama, w tak młodym wieku, bez opieki ojca, matki lub brata, tak koniecznej dla niej? Czy przybywała z daleka, z prowincyi Rossyi zachodniej? Czy tylko do Niżnego Nowgorodu jechała, czy też cel jej podróży był aż za granicą Rossyi zachodniej? Czy jaki przyjaciel lub krewny czekał na pociągu jej przybycia? Czy niebyło raczej prawdopodobniejszem, że wysiadłszy z wagonu znajdzie się tak samotna w mieście, jak w tym przedziale, gdzie nikt – tak mogła sądzić – nie zdawał się o nią troszczyć? To było prawdopodobne.
W istocie, przyzwyczajenia jakich się nabywa w osamotnieniu, bardzo widocznie malowały się w całem zachowaniu podróżnej. Sposób wsiadania do wagonu, gotowania się do podróży, starania się aby nie zawadzać nikomu, wszystko to wskazywało przyzwyczajenie do samotności i rachowania na siebie samą tylko.
Michał Strogoff obserwował ją z zajęciem, sam zamknięty w sobie, nie szukał zręczności rozpoczęcia rozmowy, chciaż dopiero za kilka godzin mieli przybyć do Niżnego Nowgorodu.
Jeden raz tylko, kiedy sąsiad tej młodej osoby – kupiec co tak nierozważnie układał łój z szalami – zasnął grożąc sąsiadce swoją wielką głową, kiwającą się na wszystkie strony, Michał Strogoff zbudził go, dając do zrozumienia aby siedział prosto i przyzwoicie.
Kupiec dość ordynarny z natury, pomruknął kilka słów przeciwko „ludziom mięszającym się w to co do nich nie należy”; ale Michał spojrzał nań tak groźnie, że podróżny oparł się o stronę przeciwną, a tym sposobem uwolnił dziewczynę od swego niemiłego sąsiedztwa.
Ta spojrzała na młodego człowieka, a w wejrzeniu jej malowało się milczące dziękczynienie.
Ale wkrótce zaszła okoliczność, dająca Michałowi prawdziwe wyobrażenie o charakterze tej dziewicy.
Dwanaście wiorst od stacyi Niżnego-Nowgorodu, przy raptownym spadku drogi żelaznej, pociąg zatrząsł się gwałtownie. Potem przez kilka chwil leciał po pochyłości.
Upadanie podróżnych, krzyki, zamięszanie w wagonach, ogólny rozruch, takie było pierwsze wrażenie. Lękano się jakiego ważnego wypadku. To też przed zatrzymaniem jeszcze pociągu, otwierano drzwiczki, a przerażeni podróżnicy jedną tylko myśl mieli: opuszczać wagony i szukać schronienia na drodze.
Michał Strogoff natychmiast pomyślał o sąsiadce, ale podczas kiedy wszyscy wyskakiwali z wagonów krzycząc i rozbijając się, dziewica siedziała spokojnie na miejscu, z twarzą zaledwie pobladłą cokolwiek.
Czekała. Michał czekał także.
Ona nie ruszała się aby wyjść z wagonu, on nie poruszył się także.
Oboje byli niewzruszeni.
„Energiczna natura,” pomyślał Michał.
Niebezpieczeństwo szybko minęło. Zerwanie łańcucha wagonowego sprawiło wstrząśnienie, potem wstrzymanie pociągu, ale niewiele brakowało aby wagony z szyn wysadzone, zaryły się w ziemię lub wpadły w trzęsawiska. To sprawiło całą godzinę opóźnienia. Nakoniec pociąg ruszył i o wpół do dziewiątej wieczorem przybył na stacyę Niżnego-Nowgorodu.
Za nim ktokolwiek wysiadł z wagonu, inspektorzy policyi ukazali się przy drzwiach i zażądali papierów.
Michał pokazał swoją podorożnę wydaną na imię Mikołaja Korpanoff, i nie robiono mu żadnych trudności.
Inni podróżni tego przedziału wydali się także niepodejrzanymi.
Młoda dziewczyna, przedstawiła nie pasport, bo ten już nie jest wymaganym w Rossyi, ale pozwolenie potwierdzone pieczęcią, wyjątkowego pozoru.
Inspektor przeczytał je uważnie. Potem popatrzywszy bacznie na właścicielkę i rysopis, zapytał:
– Czy pochodzisz pani z Rygi?
– Tak jest.
– Udajesz się do Irkutska?
– Tak.
– Jaką drogą?
– Przez Permę.
– Dobrze, powiedział inspektor. Każ przyłożyć wizę w policyi Niżnego-Nowgorodu. Dziewica na znak podziękowania ukłoniła się.
Słysząc że pytania i odpowiedzi, Michał Strogoff doznał zdziwienia i litości zarazem. Jakto, ta młoda dziewczyna sama, w drodze na tak oddaloną Syberyą, w okolicznościach tak groźnych jak obecne. Jak się tam dostanie? co z nią będzie?
Po skończonym przeglądzie otworzono drzwiczki wagonów; ale za nim Michał zdołał jeden krok postąpić, młoda Inflantka zginęła w tłumie na stacyi.