Rozdział IV Z Moskwy do Irkutska • Część I. Rozdział V. • Juliusz Verne Rozdział VI
Rozdział IV Z Moskwy do Irkutska
Część I. Rozdział V.
Juliusz Verne
Rozdział VI

Uwaga! Tekst niniejszy w języku polskim został opublikowany w latach 1876-77.
Stosowane słownictwo i ortografia pochodzą z tej epoki, prosimy nie nanosić poprawek niezgodnych ze źródłem!


Rozporządzenie w dwóch artykułach.


Niżnyj-Nowgorod położony przy zbiegu Wołgi i Oki, jest stolicą guberni tegoż nazwiska. Tam to Michał miał porzucić drogę żelazną, w owej epoce w tym punkcie się kończącą. Tak więc, w miarę jak posuwał się dalej, droga stawała się mniej bezpieczną i mniej szybką.

Niżnyj-Nowgorod liczący zazwyczaj trzydzieści do trzydziestu pięciu tysięcy mieszkańców, mieścił w sobie podówczas przeszło trzykroć sto tysięcy, Napływ ten ludności był wynikiem sławnego jarmarku, trwającego trzy tygodnie. Niegdyś odbywał się on w Makarewie, dopiero w roku 1817 został przeniesionym do Niżnego-Nowgorodu. Miasto spokojne zazwyczaj, dziwnie było ożywione. Dziesięć różnorodnych plemion kupców europejskich i azyatyckich, bratało się z sobą pod wpływem zamiany handlowej.

Chociaż późno już było kiedy Michał opuścił kolej, liczni przechodnie krążyli jeszcze w obydwóch miastach rozdzielonych korytem Wołgi, z których wyższe, zbudowane na stromej skale, bronione jest warownią zwaną „kreml” w Rossyi.

Gdyby Michał potrzebował był zabawić czas jakiś w Niżnym-Nowgorodzie, z trudnością mógłby znaleść pomieszczenie nietylko w hotelu, ale w oberży nawet. Było przepełnienie. Jednak ponieważ nie mógł wyjechać natychmiast, bo musiał czekać na statek odpływający Wołgą, potrzebował koniecznie jakiegoś schronienia. Ale poprzednio chciał dowiedzieć się dokładnie o której godzinie statek wychodzi, – w tym celu udał się do bióra Stowarzyszenia, którego statki kursowały pomiędzy Niżnym-Nowgorodem a Permą.

Tam, ku wielkiemu jego niezadowoleniu powiedziano mu że Kaukaz, taka była nazwa statku, udawał się do Permy dopiero nazajutrz w południe. Siedmnaście godzin oczekiwania! Nieprzyjemne to dla człowieka, któremu pilno, ale cóż robić, trzeba się zrezygnować. Tak też i uczynił, bo nie upierał się nigdy napróżno. Zresztą w obecnych okolicznościach żaden powóz, żadna telega, żaden kabryolet pocztowy, żaden koń nie byłby go zawiózł pospieszniej do Permy lub Kazania. Korzystniej więc było zaczekać na statek, ponieważ była to najpospieszniejsza droga komunikacyi.

Michał udaje się więc do miasta, w celu wynalezienia jakiejkolwiek oberży, dla przenocowania w niej. Prawdopodobnie gdyby nie dokuczający mu głód, nie byłby o tem pomyślał, a raczej błąkał się aż do rana po ulicach Niżnego-Nowgorodu. Starał się raczej o kolacyę, aniżeli o łóżko. Jedno i drugie znalazł pod znakiem Miasto Konstantynopol.

Oberżysta ofiarował mu pokój dosyć przyzwoity; niewiele było w nim mebli, ale nie brakowało ani obrazu Matki Boskiej, ani wizerunków kilku świętych, oprawnych w złotą materyę. Kaczka faszerowana kwaśnym bigosem, sosem gęstym oblana, chleb żytni, zsiadłe mleko, cukier w proszku i kwas, rodzaj piwa bardzo pospolitego w Rossyi, zostały mu natychmiast podane; a było to więcej aniżeli potrzebował dla zasycenia się. Posilił się więc doskonale, o wiele lepiej od swego sąsiada przy stole, który jako „starowina” sekty Raskolników, uczyniwszy ślub wstrzemięźliwości, odrzucał z talerza kartofle i pił herbatę bez cukru.

Po ukończeniu kolacyi Michał zamiast pójść do swego pokoju, machinalnie udał się na przechadzkę do miasta. Ale chociaż nie zupełnie zmierzchło jeszcze, tłum rozproszył się, ulice pustoszały, każdy powracał do mieszkania.

Dla czego Michał nie położył się od razu do łóżka, jak to należałoby uczynić po dniu przepędzonym na kolei żelaznej? Czyż myślałby o pięknej Inflantce, będącej przed kilku godzinami jego towarzyszką podróży? Nie mając żadnego zajęcia, w istocie myślał o niej. Czyżby się obawiał aby w tym tłumie nie była wystawiona na jaką zniewagę? Lękał się tego i miał słuszność lękać się. Czy miał nadzieję spotkać ją, a w razie potrzeby zostać jej opiekunem. Nie. Spotkać ją trudno było. Zaopiekować się… jakiem prawem?

„Sama, powtarzał, sama wśród tych koczowników! A niebezpieczeństwo obecne niczem jest jeszcze z niebezpieczeństwami czekającemi ją w przyszłości! Syberya! Irkutsk! To co ja przedsiębiorę dla kraju, ona czyni dla… Dla kogo? Dla czego? Ma upoważnienie przebycia granicy! A tam kraj jest wzburzony! Bandy tatarów uwijają się po stepach!…”

Chwilami Michał zatrzymywał się i rozmyślał.

„Bezwątpienia myśl tej podróży przyszła jej przed najściem tatarów! Może ona nie wie co się dzieje!… Ale nie, wszak kupcy zupełnie swobodnie przy niej mówili… nie wydawała się jednak być zadziwioną… Nawet nie żądała najmniejszego objaśnienia. A więc wiedziała, a wiedząc, idzie!… Biedna dziewczyna!… Powód skłaniający ją do tego musi być bardzo ważny! Ale jakkolwiek byłaby odważną, – a jest nią bezwątpienia, – siły zawiodą ją w drodze, a nie mówiąc już o niebezpieczeństwach i przeszkodach, nie będzie mogła znieść trudów takiej podróży!… Nigdy nie będzie mogła dostać się do Irkutska!”

I Michał wciąż szedł bez celu, ale znając doskonale miasto, nie lękał się zabłądzenia.

Pochodziwszy tak z godzinę, usiadł na ławce przed drewnianą chałupą, stojącą między innemi na wielkim placu.

Siedział tam od pięciu minut, kiedy ktoś silnie oparł rękę na jego ramieniu.

– Co tu robisz, zapytał głosem szorstkim mężczyzna wysokiego wzrostu.

– Odpoczywam, odrzekł Michał.

– Czy masz zamiar noc przepędzić na tej ławce?

– Tak, jeżeli mi się podoba, odparł Michał, tonem cokolwiek za wyrazistym jak na kupca.

– Przybliż się, niech cię zobaczę!

Michał przypomniawszy sobie iż przedewszystkiem powinien być ostrożnym, instynktowo odsunął się.

– Niema potrzeby aby mnie oglądano, odpowiedział.

I z zimną krwią cofnął się na jakie dziesięć kroków od zapytującego.

Wtedy przyglądając się uważnie, zdało mu się iż ma do czynienia z cyganem, z rodzaju tych których się spotyka na wszystkich jarmarkach, a w zetknięciu tak moralnem jak i fizycznem zawsze nieprzyjemnymi. Potem rozpatrując się w ciemności, dojrzał przy chacie długi wóz w jakim zazwyczaj mieszkają cyganie, włóczący się po Rossyi.

Jednak Cygan o dwa lub trzy kroki postąpił ku Michałowi chcąc go wyraźniej zapytać, kiedy w tem drzwi chaty otwarły się. Kobieta zaledwo widzialna, postąpiła żywo i w narzeczu pospolitem, w którem Michał poznał mięszaninę syberyjską, powiedziała:

– Zostaw go i chodź na kolacyę.

Ale w tym samym języku, chociaż z odmiennym akcentem, cygan odpowiedział kilka wyrazów znaczących:

– Masz słuszność, Sangarro! Wreszcie, jutro wyjeżdżamy!

– Jutro? odparła półgłosem kobieta zadziwiona.

– Tak Sangarro, i to Ojciec sam posyła nas… tam gdzie się udajemy!

Przy tych słowach mężczyzna i kobieta weszli do chaty, zamykając za sobą drzwi starannie.

– Jeżeli cyganie chcą abym ich nie rozumiał, dobrze się wybrali, powiedział do siebie Michał, bądź co bądź radziłbym im przy mnie mówić innym językiem!

Jako Syberyjczyk, spędziwszy wiek dziecinny w stepach, Michał znał prawie wszystkie narzecza używane od Tataryi aż do morza Lodowatego, Co do znaczenia słów zamienionych między cyganami, nie interesowało go ono wcale. I cóż go to mogło obchodzić?

Ponieważ było już bardzo późno, postanowił wrócić do oberży dla wypoczynku. Odchodząc szedł z biegiem Wołgi, której wody ginęły pod ciemnemi massami niezliczonych statków. Zoryentowawszy się podług wody, poznał tylko co opuszczone przez siebie miejsce. Że nagromadzone wozy i chaty, zajmowały właśnie plac przeznaczony co roku na główny targ Niżnego-Nowgorodu, – to wytłómaczyło mu zebranie tam cyganów ze wszystkich stron świata.

Michał, w godzinę potem, spał snem cokolwiek niespokojnym na jednym z tych łóżek, wydających się twardemi cudzoziemcom, i nazajutrz 11 lipca już był wielki dzień, kiedy się przebudził.

Pięć godzin przebyć jeszcze w Niżnym-Nowgorodzie; wydało mu się wiekiem. Cóż innego mógł uczynić dla zabicia czasu, jeżeli nie chodzić po mieście? Zjadłszy śniadanie, zapiąwszy worek, zawizowawszy podorożną w policyi, gotów był do drogi. Ale nie będąc człowiekiem wstającym później niż słońce, podniósł się, ubrał, list z pieczęciami cesarstwa schował starannie do kieszeni, umieszczonej między wierzchem a podszewką, spiął się pasem: potem zamknął worek i przewiesił go przez plecy. To zrobiwszy, nie chcąc już powracać do oberży pod znakiem „Miasto Konstantynopol”, mając zamiar zjeść śniadanie na wybrzeżu Wołgi, zapłacił rachunek i opuścił domostwo.

Skutkiem nadmiaru przezorności, Michał jeszcze raz udał się do bióra statków i upewnił, że „Kaukaz” odpływa o naznaczonej godzinie. Wtedy poraz pierwszy przyszła mu myśl, że ponieważ młoda Inflantka miała jechać do Permy, prawdopodobnie zajmie także miejsce na pokładzie „Kaukazu”, a w takim razie, Michał razem z mą będzie podróż odbywał.

Wyższe miasto z swoim kremlinem, obwodu dwóch wiorst, podobne do Moskwy, było wtedy bardzo opuszczone. Ale o ile wyższe miasto było milczące, o tyle niższe było ożywione!

Michał Strogoff przeszedłszy Wołgę po moście ze statków, strzeżonym przez konnych kozaków, przybył na to samo miejsce, gdzie poprzedniego dnia widział obozy cygańskie. Jarmark Niżnij-Nowgorodzki, z którym nie mógłby rywalizować nawet jarmark Lipski, odbywał się w niejakiem oddaleniu od miasta. Na obszernej płaszczyźnie leżącej za Wołgą, wznosił się tymczasowy pałac gubernatora, i tamto rezyduje znaczny ten urzędnik, przez cały czas trwania jarmarku, czas wymagający ciągłej baczności i czuwania.

Wtedy płaszczyzna ta cała była zabudowana drewniane mi domkami symetrycznie pobudowanemi, w taki sposób, że między jednym a drugim pozostawiona była dość szeroka aleja, aby zapewnić swobodę ruchu. Pewne nagromadzenie chałup rozmaitej wielkości i kształtów, tworzyło wyłączny cyrkuł handlujących. Był tam cyrkuł żelaza, cyrkuł futer, cyrkuł wełny, drzewa, tkanin, suszonych ryb, etc. Niektóre domy były pobudowane nawet z materyałów dość fantastycznych; jedne z herbaty w cegiełkach, inne z kwadratów mięsa solonego, to jest z próbek towarów pokazywanych przez właścicieli nabywcom. Szczególna reklama, na wzór amerykański!

W alejach tych słońce było wysoko na horyzoncie, ponieważ tego poranku wstało przed czwartą godziną, – napływ zaś ludzi już był wielki. Rosyanie, Syberyjczycy, Niemcy, Kozacy, Turcy, Persowie, Georgianie, Grecy, Ottomani, Chińczycy, różnorodna mięszanina plemion europejskich i azyatyckich, rozmawiali, rozprawiali, targowali się. Wszystko cokolwiek do sprzedania i nabycia zdawało się być zgromadzone na tym placu. Posługacze, konie, wielbłądy, osły, statki, wozy, wszystko co służy do przewozu towarów, zgromadzone było na placu jarmarcznym. Futra, drogie kamienie, materye jedwabne, kaszmiry indyjskie, tureckie dywany, zbroje kaukazkie, tkaniny ze Smyrny albo Ispahanu, herbata karawanowa, bronzy europejskie, zegary szwajcarskie, aksamity i materye ljońskie, bawełny angielskie, owoce, leguminy, ruda uralska, malachity, wonności, perfumy, medyczne rośliny, drzewo, powrozy, rogi etc. wszystkie produkta Indyi, Chin, Persyi, morza Kaspijskiego i morza Czarnego, zostały zgromadzone na tym punkcie globu.

Był to ruch, wrzawa, ścisk przechodzący wszelkie wyobrażenie, krajowcy pochodzący z gminu byli bardzo wymowni, cudzoziemcy nie ustępowali im kroku. Byli tam kupcy z Azyi Środkowej, którzy potrzebowali roku na przebycie tych długich płaszczyzn, eskortując towary i którzy dopiero za rok znów mieli zobaczyć swoje sklepy i rodziny. Nakoniec jarmark w Niżnym-Nowgorodzie jest tak ważny, że zamiany dochodzą do stu milionów rubli.

Dalej, na placach między cyrkułami tego improwizowanego miasta, mnóstwo kuglarzy wszelkiego rodzaju, szarlatanów, akrobatów, ogłuszających wyciem swojej orkiestry; cyganów przybyłych z gór, bawiących się wróżbą, – śpiewających najdziwaczniejsze arye, tańczących najoryginalniejsze tańce; komedyantów jarmarcznych teatrów, przedstawiających dramaty Shakespeare'a, przystosowane do gustu widzów, tłumnie tam przybywających. Dalej, w długich alejach przewodnicy niedźwiedzi, swobodnie prowadzili swoich czworonożnych sztukmistrzów, z menażeryi rozlegały się przeraźliwe ryki zwierząt, podbudzanych, zmuszanych batem lub czerwoną pałeczką do posłuszeństwa; nakoniec w środku obszernego centralnego placu, poczwórny rzęd widzów otaczał chór „marynarzów Wołgi”; siedzieli oni na ziemi tak jak na pomoście, naśladując wiosłowanie pod przewodnictwem naczelnika orkiestry, prawdziwego sternika tego imaginacyjnego statku!

Kostiumy dziwne i prześliczne! Nad tłumem tym wznosiła się chmura ptaków uciekających z klatek, w których je przywieziono. Według zwyczaju przyjętego na jarmarku w Niżnym-Nowgorodzie, za kilka kopiejek miłosiernie ofiarowanych, dozorcy otwierali drzwi więźniom swoim, a ci setkami biegali wydając okrzyki radosne.

Taki widok przedstawiała płaszczyzna, taki miała przedstawiać przez tygodni sześć, to jest przez czas trwania sławnego jarmarku w Niżnym-Nowgorodzie. Po tej ogłuszającej epoce, wrzawa, jak na zaklęcie ucichnie, miasto znów przybierze swój charakter urzędowy, zapadnie w swą zwykłą monotonność, i z pomiędzy tego olbrzymiego napływu kupców, ze wszystkich stron Azyi i Europy, nie pozostanie ani jeden kupiec mający coś do sprzedania jeszcze, ani jeden nabywca potrzebujący coś kupić.

Należy nadmienić tutaj, że tym razem przynajmniej Francya i Anglia były reprezentowane na wielkim jarmarku w Niżnym-Nowgorodzie, przez dwa najznakomitsze okazy cywilizacyi nowożytnej: P.P. Harry Blount i Alcydesa Jolivet.

W istocie, dwaj korrespondenci przybyli szukać wrażeń na korzyść swoich czytelników, i korzystali jak umieli najlepiej z kiku pozostalych im wolnych godzin, bo i oni także mieli odpłynąć na „Kaukazie”.

Spotkali się z sobą właśnie na polu jarmarcznem; zdziwienie ich nie było wielkie, ponieważ jednakowy instynkt prowadził ich ku jednemu celowi; tym razem jednak nic z sobą nie mówili, ograniczając się na zimnym ukłonie.

Alcydesowi Jolivet, optymiście z natury, zdawało się iż wszystko idzie jak należy, a że szczęśliwy przypadek dostarczył mu posiłek i schronienie, zapisał w swej książeczce kilka uwag bardzo pochlebnych dla miasta Niżnego-Nowgorodu.

Harry Blount przeciwnie, próżno szukał kolacyi i musiał spać pod gołem niebem. Patrzył więc na wszystko z zupełnie innego punktu widzenia i myślał o piorunującym artykule przeciwko miastu, gdzie właściciele hotelów nie chcieli przyjmować podróżnych, którzy chętnie daliby się obedrzeć „tak moralnie jak i fizycznie!”

Michał włożywszy jedną rękę w kieszeń, w drugiej trzymając fajkę na długim cybuchu, zdawał się być człowiekiem najobojętniejszym i najcierpliwszym na świecie. Jednak znać było po pewnem ściągnięciu muskułów, że ciążyło mu to wędzidło, że radby je zerwać.

Od dwóch godzin nieustannie przebiegał miasto i niezmiennie powracał na pole jarmarczne. Przebiegając między gromadami zauważył, iż pewien niepokój malował się na twarzach kupców przybyłych z Azyi. Zamiana cierpiała na tem widocznie. Że kuglarze, ekwilibryści robili wielką wrzawę przed szopami, łatwo to było zrozumieć, bo ci biedacy nie mieli nic do stracenia w przedsiębierstwie handlowem, ale kupcy wahali się zawierać umowy z kupcami Azyi środkowej, których kraj był wzburzony najściem tatarów.

Był też inny symptomat, który koniecznie musiał zwrócić uwagę. W Rossyi zawsze widać mundur wojskowy. Żołnierze chętnie mięszają się z tłumem, szczególniej zaś w Niżnym-Nowgorodzie, podczas jarmarku, ajentom policyjnym zazwyczaj przychodzą w pomoc liczni kozacy z włóczniami na; ramieniu, mający rozkaz utrzymania porządku w tym tłumie trzechkroć stu tysięcznym.

Otóż tego dnia wojskowi, kozacy i inni, nie pokazywali się wcale. Niewątpliwie w przewidywaniu spiesznego wymarszu, zatrzymano ich w koszarach.

Jeżeli nie było żołnierzy, za to oficerowie co chwila się ukazywali. Od dnia poprzedniego adjutanci, wyjeżdżając z pałacu jenerał-gubernatora, we wszystkich kierunkach się rozbiegali. Tworzyło to niezwykły ruch, który tylko ważność wypadków mogła usprawiedliwić. Sztafety snuły się na drogach prowincyi, tak od strony Włodzimierza jak i gór Uralskich. Zamiana depeszy telegraficznych między Moskwą a Petersburgiem była nieustanna. Położenie Niżnego-Nowgorodu, niedaleko od granicy Syberyjskiej, wymagało wszelkiej przezorności.

Dostojnikiem nie mniej zajętym od jenerał-gubernatora był naczelnik policyi. On i inspektorzy jego, mając polecenie utrzymania porządku, przyjmowania reklamacyi, czuwania nad wykonaniem przepisów, chwili nie wypoczywali. Bióro administracyi dniem i nocą otwarte, było wciąż oblegane, to też dowiedziano się niebawem, iż naczelnik policyi został wezwany sztafetą do pałacu jenerał-gubernatora.

Naczelnik policyi udał się tam i natychmiast jakby przeczuciem wiedziona, rozbiegła się wieść, iż jakieś środki ostrożności przewyższające wszelkie oczekiwania, zostaną przedsięwzięte.

Michał przysłuchiwał się wszystkiemu, aby w danym razie skorzystać z tego.

– Zamkną jarmark, wołał jeden.

– Pułk Niżnyj-Nowgorodzki dostał rozkaz wymarszu! odpowiadał drugi.

– Oto naczelnik policyi! zewsząd wołano.

Wielki szmer powstał w tłumie, lecz stopniowo uciszył się i nastało głębokie milczenie. Wszyscy przeczuwali ważne jakieś zawiadomienie ze strony rządu.

Naczelnik policyi poprzedzony dozorcami, opuścił pałac. Oddział kozaków towarzyszył mu, robiąc miejsce przejścia między tłumem.

Skoro naczelnik policyi przybył na środek placu, wszyscy zobaczyli że trzymał depeszę w ręku.

Wtedy głosem podniesionym przeczytał rozkaz następujący:

1º Zabrania się wszystkim podanym opuszczenia prowincyi z jakiegokolwiek bądź powodu;

2º Cudzoziemcom pochodzenia azyatyckiego, rozkazuje się opuścić miasto w ciągu dwudziestu czterech godzin.