Z dramatów małżeńskich/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Z dramatów małżeńskich |
Wydawca | Księgarnia nakładowa L. Zonera |
Data wyd. | 1899 |
Druk | Zakłady Drukarskie L. Zonera |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Mari de Marguerite |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Po krótkiej przechadzce w parku, Paweł de Nancey i jego towarzysz powrócili do miasta.
Na wyjezdnem Paweł prosił o pozwolenie odwiedzenia panny Lizely. Blanche chętnie przychyliła się do życzenia swego gościa, zapraszając go na następny piątek.
Gdy minęli bramę wjazdową, Dawid Meyer rzekł:
— Cóż, jakże się panu hrabiemu podobało?
— Ja myślę, że osoba, którą widzieliśmy, jest czarująca.
— Wszak nie przesadziłem? — ciągnął dalej Dawid. — Że ładna, to ładna! Włosy, oczy, usta, nóżki, figura, wszystko zachwycające. Znam ja wiele ładnych kobiet w Paryżu, których fachem jest, zawracanie głów ludziom, ale żadna jej nie dorówna.
— Faktem jest — odparł p. de Nancey śmiejąc się, że dla takiej cudnej istoty chętnieby się człowiek zrujnował. Ona warta milionów!
— A tu prócz tej wartości, ona posiada milion! To kapitalne! Pod szczęśliwą gwiazdą rodziłeś się panie hrabio!
— Myślisz pan, że jej się podobałem?
— Za wiele skromności panie hrabio! Zdobyłeś ją pan. Nie ma wątpliwości. Dawniej już zwróciłeś pan jej uwagę, jak to miałem zaszczyt mówić, a co ona sama dziś powtórzyła, przytaczając okoliczności, o których nie wiedziałem. To jedno za dowód posłużyćby mogło, gdyby innych nie było...
— A są inne dowody?
— Oh! mój Boże! A to pozwolenie tak uprzejmie udzielone, by pan hrabia ją odwiedzał, mimo, że wie, w jakim celu powrócisz... A wzruszenie, pomieszanie, spojrzenie znaczące... Ja się znam! Nabyłem wprawy! — Biedne dziecię, dziś radaby być po weselu... ufam, że p. hrabia nie będziesz tak okrutny, by jej kazać długo czekać... Czy bym się mylił?...
— Kto wie, może się i pobierzemy...
— Ależ na pewno, jeśli pan zechcesz. Tu wszystko zależy tylko od pana hrabiego. Ona daje: pieniądze, wdzięk, inteligencyę, piękne ułożenie, wszystko! Lepiej chyba trudno i marzyć...
Po chwili milczenia Paweł zagadnął:
— Kto to taki ten lord Sudley, którego w karecie z panną Lizely widziałem.
— Stary przyjaciel, sama to mówiła hrabiemu.
— Gdzie ona poznała tego anglika?
— Nie wiem.
— Czy on zawsze jeszcze u niej bywa?
— Co to, to nie! — zawołał śmiejąc się Dawid — i to dla bardzo prostej przyczyny!
— Jakaż to przyczyna?
— Umarł.
— Czy to po nim odziedziczyła panna Blanche?
— Miałem zaszczyt mówić panu hrabiemu onegdaj, iż nic nie wiem, zkąd pochodzi, majątek panny Lizeli. Dziś raz jeszcze to powtarzam.;
Paweł przestał pytać i rozmowa upadła. mimo usiłowań Dawida, by podtrzymać takową. Widząc, że hrabia pogrążył się w myślach, handlarz zwrócił całą swą uwagę na konie.
Pan de Nancey był zaniepokojony. Za bardzo znał świat i ludzi, by nie spostrzedz, iż dokoła panny Lizely roztaczała się jakaś tajemnica. Co to być mogło?
Różne przypuszczenia nasuwały mu się. Nie wątpił już, że majątek Blanche pochodził od lorda Sudley, lecz dla jakich powodów magnat ten obdarzył tak hojnie młodą kobietę?
Można to różnie tłomaczyć.
Może kiedyś w przeszłości, lord Sudley znał i kochał żonę pułkownika. Może był ojcem panny Lizely, i dlatego zapisał jej część swego olbrzymiego majątku?
To by było możebnem, ale też i bardzo romantycznem.
Inne rozwiązanie tej zagadki nasuwało się uparcie do myśli Pawła i wzniecało w nim dziwny niespokój... A nóż ten stary anglik zaciągnął sam na swój rachunek dług wdzięczności u tej czarodziejki i zapłacił takowy przed śmiercią?...
Przypuszczenie to prawdopodobne samo przez się, potwierdzało to coś nieokreślonego, w osobie panny Lizely, co odróżnia młode dziewczęta od młodych kobiet.
— Jeśli się przekonam, że tak jest w istocie — myślał Paweł — co czynić? Mimo mego upadku, mimo jej wdzięków, czyż znajdę odwagę na podobny związek? Miłość przecież usprawiedliwia wszystko. W naszych czasach nie raz widzimy książąt krwi, biorących za żony baletnice i aktorki, ale to niczego nie dowodzi, gdyż żeniąc się, wzbogacają sami swoje żony. Cóż o mnie pomyślą, co powiedzą w świecie, jeśli ja, zrujnowany szlachcic, sprzedam się bogatej kochance lorda Sudley? Każdy chyba rzuci na mnie kamieniem. Jeśli tak jest, nie mogę się żenić... Szkoda!
Gdy faeton Dawida zatrzymał się u bramy pałacu na ulicy Boulogne, Paweł de Nancey tak był smutny i zadumany, że handlarz patrząc na niego, przeraził się i wątpił o dalszym powodzeniu interesu.
— Co u licha — myślał? — coś w tem jest. Był pod urokiem, zapalił się i nagle ostygł! Coś w tem jest, muszę dojść co... Kiedy jest się zrujnowanym i znajduje się nagle, srokę w gnieździe i to taką upajającą fizycznie, a wyładowaną po brzegi kabzą, nie ma się prawa wahać!...
Nazajutrz o wpół do trzeciej, gdy Lebel-Girard stanął u bramy pałacyku na ulicy Boulogne, został olśniony wspaniałością ekwipażu, zaprzężonego a la Daumont, który już oczekiwał na dziedzińcu.
Woźnica ubrany w obcisłe spodnie ze skóry śnieżnej białości, w kurtkę atłasową, na głowie miał aksamitne kepi oszyte szczero-złotą torsadą. Siedział już na siodle, starając się uspokajać niecierpliwość rumaków, które parę miesięcy temu, wyszły ze stajni Dawida Meyera.
Dwóch lokai, którzy mieli zasiąść kozioł z tyłu, czekało teraz w bramie. Przybrani byli w świetną liberyę, stosownie do polecenia ostrożnego tapicera. Atłasowe niebieskie surduty, naszyte galonami, akselbanty z herbami na lewem ramieniu, spodnie z żółtej skóry, białe jedwabne pończochy i pantofle ze sprzączkami. Na głowie wielkie pudrowane peruki i kalusze niebieskie ze złotem, odpowiednie do liberyi, odpowiadającej tarczy herbowej, która widniała na drzwiczkach karety: na niebieskiem polu, złote gwiazdy.
Herby. widać było na guzikach liberyi, na lśniących zaprzęgach.
Paweł oczekiwał przybycia pana Girard, ujrzawszy idącego, ukazał się na ganku.
— Widzisz pan, żem usłuchał twej rady! — zawołał śmiejąc się. — Czy tak dobrze będzie?
— Ah! panie hrabio! mój przyjaciel Mikołaj Bouchard, straci do resztę głowę — odparł zagadnięty.
— Oto też i chodzi. Więc wsiadajmy.
— Służę panu hrabiemu.
Obaj mężczyźni wsiedli i kareta wytoczyła się na ulicę, ścigana olśnionym jej świetnością wzrokiem przechodników, którzy stawali na chodnikach by lepiej się przypatrzeć.
Podczas drogi hrabiemu błysła myśl.
— Pan, który znasz wszystkich w Paryżu, musiałeś też słyszeć o lordzie Sudley? — zagadnął towarzysza..
— Lord Sudley! — zawołał Lebel-Girard — ależ nie tylko słyszałem o nim, lecz znałem go doskonale. Był moim klientem... Mówię był, bo umarł nagle przed kilku miesiącami. Ja to urządzałem dla niego mieszkanie przy ulicy Tronchet i dostarczałem mu wiele, bardzo cennych przedmiotów.
— Cóż to był za człowiek?
— Był to stary gentleman, bogatszy sam przez się, niż dziesięciu amerykańskich milionerów razem wziętych. Nieco sztywny, nieco dumny, jak zwykle znakomici lordowie angielscy, lecz w gruncie, najsympatyczniejszy z ludzi... znał się bardzo na pięknych meblach... nie targował się nigdy i choć suma wynosiła i 100.000 fr., płacił natychmiast, wystawiając czek na którykolwiek bank. Ah! był to piękny starzec... mina księcia! Miał przeszło siedmdziesiąt lat, a jednak mimo siwych włosów i faworytów, nie wyglądał jak na sześćdziesiąt. Nie dziwiłbym się, gdyby mimo wieku podeszłego, ten człowiek był wzniecił miłość w kobiecie!
— Czyś pan nie słyszał, że lord Sudley miał tu w Paryżu nieprawą córkę? — zapytał pan de Nancey.
— Nigdy! Miał żonę i dwie córki w Anglii. Mówił mi to lokaj lorda. Żonę piękną jeszcze, a córki młodziutkie, gdyż ożenił się mając przeszło lat pięćdziesiąt.
— W Anglii, mówisz pan? Więc rodzina lorda Sudley nie zamieszkiwała w Paryżu z nim razem?
— Owszem, żyli razem tu w Paryżu przed pięciu czy sześciu laty, gdy małżeństwo było jeszcze z sobą szczęśliwe. Lecz później, lady Sudley mieszkała stale w zimie w swym pałacu w Londynie, lato spędzała w swej majętności w hrabstwie York, odmawiając stanowczo powrotu do Paryża od czasu, jak lord miał tu kochankę, którą zdawał się chwalić całemu światu, jak jaki młodzieniec.
— Ah! lord Sudley miał kochankę!
— Ależ miał! — tęgi to był człowiek, mimo swego wieku.
— Pewnie była to jaka aktorka, będąca w modzie lub piękność z półświatka?
— Ani jedno, ani drugie panie hrabio, lecz młode dziewczę zdumiewającej piękności, które uwiódł i o które dbał bardzo, do końca.
— Czy to była angielka?
— Nie. Angielki mimo swej urody, nigdy nie będą tak piękne, jak nią była owa francuzka, paryżanka.
— Gdzież lord Sudley wynalazł to cudo?
— W własnym swym domu. Była towarzyszką, lektorką, czy nauczycielką, coś w tym guście, przy lady Sudley, czy przy jej córkach. Lokaj lorda mówił mi, że straszne sceny miały miejsce między małżeństwem z powodu tej młodej osoby. Milady groziła procesem, skandalem, rozwodem, Bóg wie czem! Lecz milord nie ustąpił. Cóż pan chcesz, był jak zwykle stary, szalenie rozmiłowany w swej kochance.
— Czy ją pan znałeś?
— Naturalnie że ją znałem. Dostarczyłem jej umeblowanie do dwóch mieszkań. Jedno tu w Paryżu, drugie na wieś, gdyż lord Sudley darował jej posiadłość pod miastem. Podobno w testamencie zapisał jej milion, czy dwa nawet, jak mówią. Jest to jeden sposób więcej, by zachęcać do cnoty — kończył mówiący śmiejąc się.
— Jakież nazwisko nosiła, ta cnota, tak skutecznie zachęcana? — zapytał Paweł, śmiejąc się także.
— Nazywała się wtedy, a może i dziś jeszcze nazywa się Blanche Lizely, lecz tego pewien nie jestem. Pan hrabia wie równie dobrze jak ja, że te ładne osóbki zmieniają chętnie nazwiska, przy zmianie opiekuna.
Od początku rozmowy Paweł zrozumiał, że piękna właścicielka willi w Ville-d’Avray, była właśnie niegdyś kochanką lorda Sudley. Potwierdzenie więc przypuszczenia, nie zdziwiło go, lecz mimo to, dreszcz przebiegł po nerwach młodzieńca.
— Niezawodnie szlachetny lord, jak zwykle starzy kochankowie, był oszukiwany przez swą młodą przyjaciołkę... Musiała go ośmieszać, zwodzić, podczas gdy on wierzył jej ślepo.
— Myli się pan. Panna Lizely była wyjątkiem w tej regule... i
— No, no! — zawołał pan de Nancey.
— Czy była wierną staremu kochankowi, tego nie wiem i za to nie ręczę. Lecz jeśli nią nie była, umiała w każdym razie z niesłychanym taktem i sprytem zachowywać pozory, do tego stopnia, że nawet jej własna służba, nie znalazła nic do powiedzenia na niekorzyść swej pani... I trzeba to przyznać, że umiała się postawić! Przyjmowała u siebie tylko lorda Sudley, nigdzie się nie pokazywała bez niego i dla mężatek mogła być przykładem. Może marzyła o zostaniu lady Sudley, gdyby żona teraźniejsza, zmarła przed mężem... W każdym razie, musiała mieć na względzie testament i dobrze na tem wyszła... Dziś jest wolną i milionerką, może używać, a nawet i znależć męża... Bogata, młoda i piękna, niech tylko zechce przejechać się do kancelaryi mera, a znajdzie się nie jeden amator, który się tam z nią uda najchętniej i z radosnem uniesieniem, błogosławić będzie pamięci lorda Sudley’a, jako najlepszego z opiekunów. Amen!
Lebel-Girard kończąc swe zdanie, śmiał się serdecznie wielce zadowolony ze swej wymowy, która ufał, że mu się przyda kiedyś, gdy wybrany wójtem w Enghien lub co najmniej starszym ławnikiem. siłą słowa przeważać będzie szalą losów gminy.
— A pan hrabia — kończył po chwili — nigdy nie słyszał o pannie Lizely?
— Nigdy kochany panie. Lecz pańskie opowiadanie zaostrzyło tak moją ciekawość, że chętniebym pochwycił okazyę spotkania jej...
— Już to nie ja przedstawię jej pana hrabiego...
— Czemu?
— Gdyż będąc w przeddzień zawarcia związków małżeńskich, nie powinieneś pan wystawiać się na próbę, a tem samem narażać na szwank przyszłego spokoju i szczęścia mojej małej przyjaciółki Małgosi Bouchard.
— De Montmorency..., dodał Paweł z usmiechem.
— De Montmorency... powtórzył poważnie Lebel-Girard.