Z dramatów małżeńskich/XVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Z dramatów małżeńskich |
Wydawca | Księgarnia nakładowa L. Zonera |
Data wyd. | 1899 |
Druk | Zakłady Drukarskie L. Zonera |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Mari de Marguerite |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Słowa wyrzeczone przez pannę Lizely objaśnią czytelnika, co do jej planów na przyszłość.
Chciała się zemścić, nie przebierając w środkach. Była okrutną... taką ją zrobiły okoliczności życia... Wcześnie dotknięta została nieszczęściem, które złamało całą jej przyszłość.
Opowiadanie jej, dotyczące pobytu w Anglji, zawierało prawdę jedynie... Była niewinną ofiarą zbrodni...
Łatwo zrozumieć, jaka gorycz przepełniała to młode serce, jęczące pod brzemieniem niepowetowanego nieszczęścia...
Nagle, wspomnienie tej wstrętnej przeszłości zaczęło się zacierać pod wpływem uczucia i nadziei...
Blanche kochała miłością wielką, namiętną, niepospolitą, jak cała jej istota. Paweł stał się dla niej bóstwem, ufała mu bez granic.
Wszystko zdawało się do niej uśmiechać... Miała zostać żoną człowieka, noszącego historyczne nazwisko. Wejść w ten świat arystokratyczny, w którym jej piękność, majątek, rozum postawi ją pewnie na pierwszym planie... marzyła o tem i wierzyła ślepo w prawdziwość swoich złudzeń.
Wiemy, jak się skończyły projekta panny Lizely... Człowiek, którego kochała do szaleństwa, uważając się już za żonę jego, człowiek, któremu ufała bez granic, rzucił jej w oczy straszną pogardę, zmiażdżył ją bez litości.
Podszedłszy ją, opuścił nikczemnie, nie racząc uprzedzić o nieszczęściu, które na nią spadło. Rzucił ją na pastwę wstydu i rozpaczy.
Oprzytomniawszy nieco, Blanche postanowiła się zemścić, na tym, którego dziś nienawidziła tyle, ile kochała go wczoraj. Cel wytknięty pociągał ją, dodawał sił do życia, tak srodze złamanego po dwa razy.
Plan miała przygotowany. Byliśmy świadkami pierwszej sceny komedji, której akcje ścigać nadal zamierzamy.
Zaraz na wstępie Blanche podnieciła żar namiętności, pożerający p. de Nancey, była zalotną i okrutną razem.
Ciągnęła go urokiem, postępowanie jej było ujmujące, serdeczne, czułe. Witała Pawła radośnie, uprzyjemnić mu się starała każdą chwilę spędzoną pod swym dachem. Lecz gdy rozszalały młodzieniec ośmielił się wyrzec słowo czulsze, dotknąć jej ręki, natychmiast piorunowała go wzrokiem, obiecując wypędzić go bez litości.
Paweł męczył się, jak potępieniec. Co dzień przybywał do Ville-d’Avray zrana i do późnej nocy pozostawał w szalecie. Gorączka go trawiła, nikł widocznie, choroba nerwowa podkopywała organizm silny niegdyś.
Tak upłynęły dwa miesiące. Blanche promieniała zadowoleniem. P. de Nancey stał się jej niewolnikiem, był na jej łasce... Wiedziała, że spełni każde jej życzenie, że jej rozkaz był prawem dla niego.
— Sprobuję jutro — pomyślała zostawszy sama pewnego wieczoru.
Nazajutrz o zwykłej godzinie, Paweł wszedł do salonu. Był bledszy niż kiedykolwiek, oczy jego błyszczały ogniem gorączkowym.
— Co ci jest Pawle? — zawołała Blanche, patrząc na niego czule — ty cierpisz?..
— Ty się pytasz, czy ja cierpię? odparł Paweł z goryczą.
— Tak, pytam cię o to, jak siostra kochająca pytałaby najlepszego brata... Co ci jest?..
— Co mi jest... odparł głucho — to, to że muszę raz skończyć te męki. — Stokroć lepsza śmierć, niż te cierpienia, które mi zadajesz!! — Dość tej roli, którą mi narzuciłaś, a którą ja przyjąłem w chwili słabości... Przysiągłem, że będę milczał!! — dziś odbieram słowo, niech się co chce dzieje!!...
— Nie rozumiem — szepnęła Blanche.
— Naprawdę!!! — mówił dalej Paweł z goryczą — a jednak to bardzo proste! — Kocham cię jak szaleniec. — Nie ma komórki w moim mózgu, któraby tobą przepełniona nie była!
— Tyś dla mnie życiem, i więcej, niż życiem... i wiesz o tem dobrze, a milczeć mi każesz! — Otóż nie będę milczał, musisz mnie wysłuchać.
— Jeśliś pan zapomniał o swej obietnicy — rzekła chłodno panna Lizely — ja pamiętam o mojej... Złamałeś słowo, mówiąc do mnie o miłości, o której ja wiedzieć nie chcę, zatem wszystko między nami skończone... Dom mój od dziś zamyka się dla ciebie panie hrabio, proszę zechciej go opuścić niezwłocznie!!!
— Tak sądzisz? zapytał Paweł.
— Tego wymagam!
— Myślisz, że ja posłucham rozkazu?
— Jesteś nadto gentlemanem, by tu pozostać mimo mej woli... zresztą jestem tu panią...
— Każesz mnie wyrzucić służbie?...
— Z wielką przykrością, z boleścią nawet — lecz jeśli mnie do tego znaglisz — odwołam się do tej ostateczności...
— Nie zadam ci tego trudu — rzekł Paweł z ironją, dobywając z kieszeni rewolwer, oprawny w kość słoniową.
— Chcesz mnie zabić? — zapytała Blanche z odcieniem niepokoju, lecz na pozór chłodno.
P. de Nancey wzruszył ramionami,
— Co za myśl! — wiesz, że nie dałbym ci zrobić najmniejszej krzywdy...
— Więc ty chcesz umrzeć?...
— Chcę zasnąć snem głębokim u twoich stóp...
— Ty byś to uczynił? — zawołała panna Lizely usiłując ukryć wzruszenie.
— Przysięgam ci na honor! — i tym razem dotrzymam słowa.
— Więc to prawda, ty mnie kochasz? — szepnęła „młoda kobieta — udając silne wzruszenie.
— Oh! gdybym mógł przykuć cię do siebie nierozerwalnym związkiem. Oddałbym połowę życia...
— Wierzę ci...
— Więc czemu się wahasz zostać moją kochanką? — Boję się nowych cierpień — dość już przebolałam. Wierz mi..
— To nakłonił nie zadaje się cierpień ukochanym istotom.
— Przeciwnie, często dręczymy najbliższych... Jeślibym ci uległa, czuję, że wkrótce zadałbyś mi cios najsroższy — od któregobym umarła... Nie, nigdy nie narażę się na to...
— Błagam cię Blanche, wytłomacz mi znaczenie tej zagadki?
— A więc dowiedz się — jestem zazdrośną...
— Więc wyjedziemy ztąd, opuścimy kraj, udajmy się gdzie chcesz, ukryjmy przed światem miłość i szczęście nasze..
— Nigdy!
— Czemu?
— Nie chcę być podobną do tych kobiet, które porywają bogatych mężów nieszczęśliwym żonom i ukrywszy się z nimi przed oczami ludzi, tuczą się ich pieniędzmi...
— Więc pozostańmy tu... Nie opuszczę cię ani na chwilę, a widząc mnie zawsze, nie znajdziesz powodów do zazdrości...
— Sądzisz, że na to pozwolę? — coby świat o tobie powiedział, gdybyś zamieszkał w domu swej kochanki?...
— Nikt się nie dowie, okryjemy się tajemnicą...
— Świat wie wszystko... szczególniej zaś to, co się tajemnicą okrywa!... Twoje zniknięcie samo zwróciłoby ogólną uwagę, staranoby się odkryć kryjówkę i w tydzień czasu, cały Paryż dowiedziałby się, że panna Lizely przywłaszczyła sobie hrabiego de Nancey... Zresztą za długo już mówiono o mnie: „kochanka lorda Sudleya.“ Jestem córką barona Lizely i nie chcę by* mówili o mnie teraz:, kochanka hrabiego de Nancey.“ Dość już wstydu zniosłam!...
— Więc czego żądasz? — jęknął Paweł.
— Powtarzam ci, dość już cierpiałam...
— Lecz poszukajmy sposobu, aby wszystko pogodzić...
— Dobrze, poszukajmy...
Pan de Nancey wsparł głowę na dłoni i myślał przez chwilę, lecz nic nie znalazł.
— Ja mam projekt! — zawołała Blanche po namyśle. — Pozory zostaną zachowane...
— Mów prędko — przerwał Paweł.
— Musisz zmienić obecny tryb życia, tak niegodny człowieka, noszącego twoje nazwisko... Musisz powrócić do domu i zbliżyć się do żony...
— Zbliżyć się do żony? — powtórzył Paweł.
— Dla formy jedynie — odparła Blanche z uśmiechem. — Mówiłam, że trzeba zachować pozory... Wszystko co przekracza granice przyzwoitości, wstręt we mnie budzi... Zdobywszy w oczach świata miano wzorowego męża, przedstawisz mnie żonie i zostaniemy przyjaciółkami... Będę jej powiernicą, wtedy o zazdrości nie będzie mogło być mowy, ona mi się będzie zwierzała, a jeśli mnie zdradzisz, to choć zamilczy o tem, ja na jej twarzy wyczytam radość, i będę wiedziała czego się trzymać... Oto mój plan... cóż ty na to?
P. de Nancey zadrżał. Resztki poczucia honoru i delikatności, które zachował w duszy, wstrętną mu czyniły tę komedję. Oburzył się na myśl, że Małgorzata zostaćby mogła przyjaciółką panny Lizely.
— Wahasz się! — krzyknęła Blanche, marszcząc czoło, a oczy jej rzuciły błyskawice gniewu. — Bywaj zdrów — nigdy nie ujrzysz mnie więcej!... Powstała i podeszła do drzwi pewnym krokiem. To wystarczyło, by uśmierzyć chwilowy bunt w umyśle Pawła.
— Nie waham się! — zawołał — stanie się jak zechcesz!...
— Więc zgoda! — odparła panna Lizely... A teraz, daj mi dowód przywiązania, działając szybko... Jeszcze dziś wieczór powrócisz do Montmorency... Co do naszego poznania z hrabiną, obmyśl sposób... Mogę jej być przedstawioną jako wdowa i twoja krewna...
— Dobrze, wdowa, moja krewna — rzekł hrabia — tak będzie najlepiej... Podejmuję się reszty...
W godzinę potem p. de Nancey opuszczał Ville-d’Avray, a panna Lizely zostawszy sama, zawołała z uśmiechem na ustach:
— Zdaje mi się, że zostanę pomszczoną!...