Z komedyi śmierci/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Théophile Gautier
Tytuł Z komedyi śmierci
Pochodzenie Antologia poetów obcych
Wydawca H. Altenberg
Data wyd. 1882
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Józef Szczepan Chamiec
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała antologia
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Z KOMEDYI ŚMIERCI.
(TEOFILA GAUTIER)
1808 † 1872.
I.
Do moich strof.

Strofy me dźwięczne! Wyście mogiły!
W was ja me wiary co się zużyły,
Na wieczne składam spokoje;
Strofy me dźwięczne! Wyście kurhany!
W was ja mych uczuć wianek stargany,
I dum mych grzebię w was roje!

Wiele ich było, tych uśmiechniętych.
Od Boga danych, przez Boga wziętych,
Serca mojego pieszczochów?
Wiele ich było, snów poronionych,
Tak śmiało niegdyś w niebo wpatrzonych,
Gwiazd wczoraj — a dzisiaj prochów?


Wiele ich było, a wiele niéma?
Ocean życia co wciąż się wzdyma,
Bezdenne szczerząc otchłanie;
Wiele ich połknął i połknie jeszcze?
Ot, z tych ostatnich, co w sercu mieszczę.
Wiele już jutro niestanie?

Dla mych więc zmarłych, niepogrzebionych,
Moich Ikarów z góry strąconych,
Kwiatów uwiędłych przed czasem:
Ścielcie się wiersze trumną bronzową,
I poduszeczką miękką pod głową,
Białym pokrytą atłasem!

Dla mych więc zmarłych, dla nieboszczyków,
Strójcie się wiersze szyki do szyków,
W krzyże się kujcie, w filary;
W posąg anioła, który przy grobie,
Stoi schylony w niemej żałobie,
Roniąc łzy ciche do czary!


II.
Życie w śmierci.

Dzień był to zaduszny, jak zwykle, w jesieni,
Po niebie wystygłem z słonecznych promieni,
Leniwie ciągnęły się chmury:

Wiatr świstał północny, z pól nagiej krzewiny,
Ostatnie jej liście, dni ciepłych dzieciny,
Pożółkłe, unosił do góry.

Lud spieszył na cmentarz, ot zwyczaj tak każe,
Co roku tam idą bogaci, nędzarze,
Nad swoich uklęknąć grobami;
Pomodlić się nieco, zapłakać kto czuły,
I wianki, uwiędłe, co w proch się rozsuły,
Świeżemi zastąpić wiankami.

Ja, którym szczęśliwy, nie chował nikogo
Pod chłodnym kamieniem: ni dziewy, co drogą,
Ni ojca, ni matki, ni brata;
Poszedłem więc sobie, jak czyni to wielu,
Popatrzyć, pomarzyć, pobłądzić bez celu, —
Mój żywot z tych włóczęg się splata...

I kiedym tam stanął pomiędzy grobami,
I ujrzał ich dużo zarosłych chwastami
I pleśnią, tą mogił pieczęcią:
To żal mię zdjął jakiś, żal ciężki, markotny,
Nad tymi, co idąc na sen ten samotny,
Z swych blizkich zerwali pamięcią.


Myśl o nich w mej duszy, co szpera po grobach
Co we łzach się kocha, lubuje w żałobach,
Straszliwe zrodziła pytanie:
Raz jeden tam, w głębi, pod darnią, pod głazem,
Czyż wszystko dla trupa przerywa się razem,
Na wieczneż on pada drzemanie?

Czyż same zewnętrzne, widome oznaki,
Czyż tętno li serca, puls taki lub taki,
Jedynym żywota są świadkiem?
Czyż brak ich jest wszystkiem? Czyż bez nich, mój Boże!
Iskierka uczucia tleć jeszcze nie może,
Gdzieś w głębiach piersiowych, przypadkiem?

Kto powie, pytamy, czy grób jest przystanią,
Gdzie z życia troskami, co serce tu ranią,
Na zawsze się zrywa już zgoła?
Kto powie, kto zgadnie, tak li jest, inaczéj?
I jaki nam mędrzec punkt zgonu oznaczy?
„Tu koniec!“ na pewno zawoła?!

Kto zgadnie, czy w trupie, co znika pod ziemią,
Pierwiastki żywotne ukryte nie drzemią,
By wskrzesnąć za chwilkę, ot — potem?
I słyszeć, mój Boże! (Myśl sama przeraża.)
Jak piasek na trumnę, z motyki grabarza
Z straszliwym upada łoskotem?


I sercem, co może śni jeszcze, co marzy,
O jakiejś za grobem przedrogiej mu twarzy:
Rodziców, dziecięcia, lub żony;
I sercem, co ku nim miłośnie się zrywa:
Jak grudka za grudką do kopca przybywa —
Przez kiru przeczuwać opony?

J. S. Chamiec.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Théophile Gautier i tłumacza: Józef Szczepan Chamiec.