Z pamiętników autora
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Z pamiętników autora |
Pochodzenie | Drobiazgi |
Wydawca | Redakcja „Muchy” |
Data wyd. | 1898 |
Druk | A. Michalski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Los innym ludziom dał chatę lub futor,
A innym szczęście według swego gustu,
Przedemną rzucił okseft inkaustu,
I rzekł mi: bazgraj kiedyś jest autor.
Kopę mi gęsi dał na oskubanie,
Ryzę papieru z zabrudzonej szmaty...
I zdało mu się, żem już jest bogaty
Kiedy na wieczne skazał mnie pisanie.
Zanim się jeszcze moja myśl rozproszy,
Zanim dostanę się tam, w światy szersze,
Cóż biedny pocznę? muszę pisać wiersze...
Wierz mi czytelniku, że autorstwo jest to śliczny zawód, już dla tego, że najczęściej bywa — zawodem. Nie przynosi ono wielkich materyalnych korzyści, ale za to daje rozgłos i niezwykłe zadowolenie moralne. Rozgłos tak dalece wielki, że nawet po śmierci jeszcze nawymyśla ci poczciwy kolega, a nie zadawalając się poszarpaniem twej pracy, tendencyi i zamiarów, wyszykanuje cię jeszcze jako ojca rodziny, jako prywatnego człowieka. O zwykłych ludziach tego mu pisać nie wolno — o autorze można — bo autor, jak się rzekło wyżej — rozgłos ma... Zadowolenie moralne czerpie się z wielu źródeł: 1) z częstych odwiedzin wierzycieli; 2) z kłopotów życia; 3) z trosk o chleb powszedni; 4) ze wspaniałomyślności wydawców, którzy uważają autora za inwentarz roboczy, taki mianowicie — który powinien bardzo mało jadać a bardzo wiele za to pracować; dalej jeszcze pociesza go rozkoszna perspektywa przyszłości czekającej wdowę i sieroty, jeżeli niebo da mu umrzeć o lat dziesięć przynajmniej zawcześnie.
Jest to naprawdę wysokie zadowolenie moralne, wielkie szczęście in folio na chińskim papierze z floresami i z figielkami.
Całkowicie ładny interes! Nieraz chciałem zapytać ojca, czy życie moje nie było edycyą za zbytkowną, czyli ściślej mówiąc zbyteczną, ale żal mi było staruszka, tembardziej, że o ile wiem, nie wypił on ze starym Malthusem ani jednej butelki porteru; a powtóre... i ja też niegdyś byłem Farysem! i ja mam syna, a kto wie czy mu kiedy podobne pytanie nie przyjdzie do głowy... jest to bowiem „bardzo delikatne dziecko,” jak mówi żona jednego z moich znajomych, wyznania finansowego.
To tylko jest w tym ciągłym zawodzie pocieszającem, że się żyje życiem podwójnem, czyli o połowę krótszem, jeżeli uważać je będziemy co do czasu; że się dochodzi do niezwykłego wyrobienia nerwów i żółci i że przyczynia się do wzrostu fantazji przez nadmierne używanie czarnej kawy, nie przedłużającej życia, ale za to skutecznie leczącej z chęci do snu, tak zresztą właściwej organizmom normalnym. Straty poniesione w życiu łatwo i bez wielkiego kosztu można sobie wynagrodzić w fantazyi. Jestem naprzykład głodny a w trakcie tego piszę: wprowadzam więc na papier pyszny bankiet, stół w podkowę, nakrycie srebrne, prześliczne kobiety, menu zaś jakiegoby nawet nie ułożył pewien znany i zasłużony członek warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności, który jakkolwiek działalność swą ograniczył tylko do... zupy rumfordzkiej, niemniej jednak umie zjeść i wypić nie gorzej od Lukullusa, który, jak historya uczy, zjadł raz salaterkę pawich języków z rodzynkami...
Smutno mi, sam jestem — któż mi zabroni sprowadzić na papier najpiękniejszą damę, choćby naprzykład jaką margrabinę de Saint-Cliquot, albo baronową von Szwarzwalderoberförstertöchterlein, rozpatrywać się szczegółowo w jej wdziękach, w szczegółach toalety, od trenu wlokącego się za nią, aż do koronek i batystów okrywających jej białe, zaokrąglone ramiona. A pieniędzy żądam! któż mi zabroni udać się myślą do kalifornijskich kopalni, lub do domu jakiego europejskiego bankiera? Mogę mu nawet bezkarnie wykraść jedyną córkę i ofiarować ją pierwszemu lepszemu mazgajowi, którego podoba mi się wynieść do godności bohatera...
Powiedziałbym, że autor to król... in partibus infidelium (bo mu nikt nie wierzy); w krainie fantazyi panuje samowładnie i co dziwna, nie stacza walk o terytoryum z innemi podobnemi mu kacykami, chociaż się tam z nimi częstokroć spotyka.
Kiedy czasem robię w cichości ducha obrachunek sumienia, to widzę, żem bardzo dużo w życiu swojem uczynił. Ożeniłem kilkanaście par zacnych, kochających się, poczciwych. Pewnej babie żyjącej z wsparć pozwoliłem wygrać na loteryi los główny. Fircykowi, któremu już zbrakło na serdelki, dałem sukcesyę, kilku guwernantkom dałem młodych i bogatych mężów, karałem występki, nagradzałem cnoty, stawałem w obronie uciśnionej niewinności. Zabijałem, nie jak zwykły zbrodzień nożem, albo siekierą, ale uśmiercałem ludzi na tyfus, apopleksyę a najczęściej na suchoty.
Czyż to małe zasługi?!