Szarak, co nieraz bywał w kłopotach i trwogach, Nie tracąc serca póki czuł się rączy, Teraz podupadł na nogach, Poczuł, że się źle z nim skończy.
Więc jęknął z głębi serca: «Ach! niemasz pod słońcem
Lichszego powołania, jak zostać Zającem! Co mię w dzień pies, lis, konik, kania, I wrona,
Nawet i ona, Jak chce tak gania! A w noc, gdy drzemię, oko się nie zmruża,
Bo lada komar bzyknie przez siatki pajęcze, Wnet drży me serce zajęcze, Tchórząc tchórzliwiej od tchórza.
Zbrzydło mi życie, co jest wiecznym niepokojem:
Postanowiłem dziś je skończyć samobojem.
Żegnaj więc miedzo, lat mych wiośnianych kolebko!
Wy, kochanki młodości, kapusto i rzepko,
Pożegnalnemi łzami dozwólcie się skropić!
Oznajmuję wszem w obec, że idę się topić!»
Tak z płaczem gdy do stawu zwraca kroki słabe, Po drodze stąpił na Żabę. Ta mu, jak raca, drgnąwszy z pod nóg szusła I z góry na łeb w staw plusła.
A Zając rzekł do siebie: «Niech nikt nie narzeka
Że jest tchórzem, bo cały świat na tchórzu stoi:
Każdy ma swoją żabę, co przed nim ucieka,
I swojego zająca, którego się boi.»