Zamaskowana miłość czyli Nieostrożność i Szczęście/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zamaskowana miłość czyli Nieostrożność i Szczęście |
Wydawca | E. Wende i S-ka |
Data wyd. | 1911 |
Druk | E. Nicz i S-ka. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Amour masqué imprudence et bonheur |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Kiedy Leon, rozpamiętywał swe troski na smutnem wygnaniu, i liczył niecierpliwie miesiące, które miały upłynąć do chwili nadejścia zapowiedzianego poselstwa, jego nieznajoma spędzała także czas na ustroniu, lecz w ślicznej miejscowości, położonej na drodze z Tours do Bordeaux, oddając się z całym zapałem płomiennej wyobraźni, rozmyślaniom nad słodkiem szczęściem, jakie zdobyła. Wszystko było dla niej nowością, wszystko ją cieszyło w niezależnem życiu, jakie wiodła.
Urodzona na Martynice, wychowana na wsi między niewolnikami, młoda Elinor, w szesnastym roku życia, nie znała żadnego skrępowania, oprócz woli pobłażliwych rodziców surowego prawa towarzyskiego, zbawiennego przymusu, nigdy jej nie hamowały.
Ale jej piękność, zaczynała być głośną i wzbudziła zachwyt w panu de Roselis, najbogatszym plantatorze na Martynice. Oświadczył się o rękę młodziutkiej Elinor, a jego bogactwo tak olśniło ambitnych rodziców, że oddali mu córkę bez wahania.
Pan de Roselis, człowiek czterdziestoletni, był piękny, lecz charakter miał niegodziwy i nikczemny. Dawniej zarządzał plantacyą, która z czasem stała się jego własnością; nigdy z niej nie wyjeżdżał, a nawyknienie do despotycznych rządów, rozwinęło w nim rozmaite wady, towarzyszące zawsze nieograniczonej niczem władzy i życiu pędzonemu w odosobnieniu od ludzi.
Podejrzliwy, gwałtowny, bez żadnych zasad, zepsuty, cieszył się zrazu, że jego żoną została najpiękniejsza w kraju panna, lecz wkrótce, zachował dla niej jedynie uczucie niskiej zazdrości, dręczył ją z całą srogością despotycznego charakteru.
Elinor otoczona niewolnicami, wśród których było dużo ulubienic jej męża, musiała znosić od nich różne ubliżenia; jej dusza wrażliwa i dumna przepoiła się głęboką urazą i powzięła dla wszystkich mężczyzn nienawiść i wzgardę, na którą zasługiwał ten jeden, dobrze jej znany.
Rodzice jej pomarli ze zmartwienia, widząc, że skazali na taką niedolę jedyną córkę, a mąż, przesycony życiem, którego wszystkie rozkosze wyczerpał, wybierał się właśnie do Francji, gdzie już złożył kapitały na nabycie ziemskiej posiadłości, kiedy zaskoczyła go śmierć podczas rozpustnej orgii.
Piękna Elinor de Roselis została w dwudziestym piątym roku wdową, najbogatszą w całej kolonii, lecz obrzydł jej kraj, w którym doznała tylu nieszczęść, i dlatego postanowiła spełnić zamiar męża i osiedlić się we Francji. Przyjaciółka jej z lat dziecinnych, pani de Gernancé, szczęśliwsza w swym związku małżeńskim od Elinory, postanowiła również przenieść się do Francji; wynajęły więc wspólnie statek i pani de Roselis, powtórzywszy na grobie rodziców przysięgę, że żadnemu mężczyźnie nie da nigdy prawa do rozrządzania swoim losem, wsiadła na statek, tworząc tysiące projektów, ciesząc się różowemi nadziejami.
W pierwszych latach swego nieszczęsnego, małżeńskiego pożycia, pani de Roselis martwiła się bardzo brakiem dzieci i dopiero z czasem pogodziła się z tem, skutkiem obawy, jaka się w niej zrodziła, żeby jej dzieci nie odziedziczyły wad męża, które sprawiały jej tyle cierpień.
Ale żal ocknął się z nową siłą, wśród uciech odzyskanej wolności; samotna bez rodziców i rodziny, bez żadnego uczucia w sercu, w chwili wyjazdu do obcego kraju, gdzie nie znała nikogo, zrozumiała, że niezależność nie jest jeszcze pełną szczęścia, i że każdy potrzebuje mieć jakiś cel, wiążący go do życia. Widok dzieci przyjaciółki, otaczających ją podczas podróży, zwrócił jej myśli w danym kierunku, a biorąc udział w ich zabawach, pieszcząc je, pieszczona wzajem przez nie, powzięła poraz pierwszy dziwaczną myśl, którą wprowadziła potem w wykonanie. Długa podróż, dała jej sposobność do obmyślenia całego planu w taki sposób, żeby uniknąć poważnych niebezpieczeństw, jakiemi zagrażał; coraz więcej zachwycona swym projektem, w miarę jak się rozwijał w jej myślach, rozmyślała wyłącznie o nim, wylądowując na ziemię francuską, w Bordeaux.
Po krótkim tam pobycie, pojechała z państwem de Gernancé do Paryża, gdzie mieli spędzić zimę. Wiemy już z jaką nieostrożnością, i z jakiem powodzeniem wykonała szalony zamiar, i jak szczęśliwie los jej posłużył, stawiając na jej drodze Leona de Tréval, którego uczciwość i honor, ocaliły ją od niebezpieczeństwa na jakie się wystawiła.
Nie chcąc przypuścić do tajemnicy nikogo, oprócz wiernego murzyna, poleciła mu w przerwie między jednym balem a drugim wynająć na odległem przedmieściu domek, który urządziła odpowiednio. Ukryta sprężyna do zgaszenia lampy — drzwiczki ułatwiające ucieczkę — wszystko było obmyślone przezornie w tym planie, bynajmniej nie przezornym.
Ponieważ mieszkała w jednym hotelu ze swymi towarzyszami podróży, umiała ich wprowadzić w błąd, zapowiadając, że wyjedzie na wieś nazajutrz po balu. I w oznaczonym dniu, wbrew namowom przyjaciół, pożegnała ich i wyjechała z murzynem, ale tylko do najętego domku na przedmieściu. Całą służbę wysłała na wieś, o kilka godzin wcześniej, i dzięki temu wszystko poszło według jej życzenia.
Po tej schadzce przygotowanej tak starannie, pozostała jeszcze pewien czas w ukryciu, w tym samym domku; ztamtąd napisała ten list, który tak zmartwił Leona i w kilka dni później wyjechała na wieś.
Przybywszy tam, postarała się rozpuścić w okolicy wiadomość, że mąż jej, chory w chwili odjazdu, umarł na statku w czasie przeprawy; żałobne ubranie potwierdzało jej słowa. Dawała też do zrozumienia, że pozostała jej nadzieja posiadania dziecięcia z tego związku; po upływie kilku miesięcy, nadzieja ta zamieniła się w pewność, widoczną dla wszystkich, i pod koniec jesieni, pani de Roselis, ku wielkiemu swemu uszczęśliwieniu, wydała na świat córkę, którą wychowywała w zamku.
Z jakiem uniesieniem radości, przytulała do serca to dziecię, całe swe szczęście, cel wszystkich uczuć!
— Będziesz mnie kochała — mówiła do niego. Tak, będziesz mi wdzięczną za moje starania, za miłość, którą cię otoczę; będę żyła dla ciebie tylko, nie obawiając się opuszczenia i niewdzięczności, za moje poświęcenie... Mam wreszcie na świecie kogoś, z kim mnie łączą najsłodsze, najsilniejsze węzły, mam nadzieję, że twoje niewinne pieszczoty, twoja dziecięca wesołość, wystarczą do mojego szczęścia...
Było też zupełnie naturalnem, że wśród uniesień tej niezaznanej dotąd radości, ożyło wspomnienie tego, któremu ją zawdzięczała: Pani de Roselis myślała jak szczęśliwym czułby się Leon, gdyby mógł ujrzeć to dziecię i przypomniała sobie daną mu obietnicę, zawiadomienia go o przyjściu na świat dziecka.
Wysłała więc murzyna do Paryża, żeby tam kazał zrobić pierścionek według ułożonego planu. Dała mu nakaz wywiedzenia się w ministerjum wojny, gdzie przebywa pułk Leona i pojechania natychmiast do niego z wiadomością. Murzyn miał oddać pierścionek osobiście i odjechać zaraz, nie dając panu de Tréval czasu na pytania. Poseł spełnił dane polecenia roztropnie i dokładnie.