[55]Zamiast przedmowy.
Przedmową długą nudzić was nie będę, —
Powtórzę tylko w Delfcie słyszaną legendę:
W omytem, czystem, ślicznem holenderskiem mieście,
Nie wiem spełna, lat temu trzysta, czy też dwieście,
Wśród zielonych topoli, buków i kasztanów,
Na dachach domów było mnóstwo gniazd bocianów,
Każdy się czuł szczęśliwym, gdy bociany komu
Z gniazdem błogosławieństwo usłały na domu.
Byli to przyjaciele, ludzie żyli z niemi —
Radzi, że im plugastwo oczyszczali z ziemi...
Prawo obywatelstwa zyskali, lat wiele
Żyjąc tak z mieszkańcami, ptacy przyjaciele...
W tem jednej nocy pożar wybuchł, płoną domy,
Ogień straszliwy wszystko pochłania łakomy...
Właśnie w gniazdach bocianich dorastały dzieci...
Lecz piór jeszcze nie miały, co które podleci,
Nazad spada, rodzice dźwignąć ich nie mogą...
Około gniazd klekocą, przerażone, z trwogą...
Co począć? Dla potomstwa ratunku już niema,
Starzy mogą ocaleć — lecz miłość ich trzyma.
[56]
Więc otuliwszy skrzydły dziatwę ukochaną,
Gdy ratować nie mogą — z nią razem zostaną...
Spłonęły... Gdyby dzieci więcej miały siły,
Czyby się dla rodziców osłabłych spaliły,
Nie wiem... a może takie prawo jest na świecie,
Że rodzice ofiarą paść winni — nie dziecię.
Magdeburg 16 lipca.