Noc zapadła; niebiosa jasne i pogodne
Błyszczą się jakby modre zamarzłe jeziora —
Tak dla oka są sine, przejrzyste i chłodne.
Dawno zagasł ostatni rumieniec wieczora,
A biały odblask śniegu, w powietrze odbity,
Dziwną martwością powlókł zmrożone błękity.
Jasność, błękitna w górze, srebrzysta u spodu,
Drżącą a chłodną falą przenika świat cały...
I księżyc po niebiosach jak po tafli lodu
Ślizga się i na pola patrzy, co zbielały.
Gwiazd nieskończoność... wszystkie, zaiskrzone mocno,
Błyskają migotliwem, jaskrawem światełkiem
Nad miastem, co się właśnie budząc porą nocną,
Zawrzało wesołością i ruchliwym zgiełkiem.
Na ulicach dokoła ruch i wrzawa wzrasta,
Snuje się pełno ludzi, a powozy w biegu
Niemiłosiernie skrzypią po przymarzłym śniegu.
Słychać piosnki hulaszcze... tu owdzie wśród miasta
Dolatuje muzyka z oświetlonej sali;
Przez okna widzieć można falujące głowy;
Tłum się tłoczy do wejścia, — bo to bal ludowy,
A taniec już się zaczął. Kilka ulic daléj,
Wśród orszaku ciekawych, do pałacu bramy
Zastawionej kwiatami, szereg karet liczny
Zajeżdża, a z nich strojne wysadzają damy,
Galonowi lokaje... Bal będzie prześliczny!
Gdzieniegdzie po ulicach krzątają się maski,
Zdążając na zabawę — dyabły, arlekiny,
Trzęsą się wprawdzie z zimna, lecz nie tracą miny:
Biegną wesoło — słychać pusty śmiech i wrzaski.
Wszystko się krząta, bawi, albo bawić żąda;
Nawet nędzarz nieśmiało do szynku zagląda,
Patrząc z niemą zazdrością na szczęśliwe pary,
Go się kręcą przy brzęku niestrojnej gitary,
Której pomaga zgrzytem chrapliwa basetla.
Dla niego ta izdebka, duszna, odraźliwa,
I ta lampa dymiąca, która ją oświetla,
Ten hałas i ta kłótnia, co się nagle zrywa —
Ach, tyle ma uroku! — i tyle go nęci
Ten napój, co przynosi ulgę dla pamięci!
Zapusty! — nic dziwnego, że się ludek cieszy:
Prócz chleba, trzeba jeszcze dla łaknącej rzeszy
Zapomnienia o troskach codziennych żywota —
Odurzenia i szału, dla myśli — spoczynku...
A więc wszystkich porwała chwilowa pustota,
Zacząwszy na pałacach, skończywszy na szynku.