Karnawałowy lament poety


Piosnka pijaka Karnawałowy lament poety • Mozaika • Adam Asnyk Zapustny obrazek
Piosnka pijaka Karnawałowy lament poety
Mozaika
Adam Asnyk
Zapustny obrazek
ze zbioru Poezye T. 3 (Adam Asnyk)

O, poezyo, ty nie grzejesz:
A tu takie ciężkie mrozy!
Dobrze jeszcze tym, co mają
Ciepłe futra i powozy;
Lecz nam, dzieciom Apollina,
Strasznie zimno być zaczyna.

Poezyami palić trzeba,
Drzewo bowiem podrożało,
A te dużo dają dymu,
Ale za to ciepła mało:
Najognistszą paląc odę,
Zamroziłem w piecu wodę.

O, szczęśliwy ten śmiertelnik,
Co się zrodził milionerem,
Co przy cyfrze swego mienia
Jest ostatniem wielkiem zerem!
Bo on właśnie o tej porze
Jest u hrabstwa na wieczorze.


W salonowej dam cieplarni,
Pośród kwiatów egzotycznych
Sam zakwita purpurowo
Przy libacyach ustawicznych
I podziwia dziewic gracyę,
Oczekując na kolacyę.

Tak mu dobrze, tak mu ciepło!
Hrabia jemu rękę ściska,
A hrabina — ta z nim tańczy;
Panny chcą go widzieć zblizka,
Robiąc przytem spostrzeżenie,
Że ma piękne ułożenie.

Blaskiem spojrzeń czarujących
On się pieści i ogrzewa:
A ja z domu uciec muszę,
Bo mi całkiem brakło drzewa;
Poetyczna wena skrzepła —
Trza u ludzi szukać ciepła!

Pędzę szybko przez ulicę,
Palto wiatrem mam podszyte...
Jest to smutna ostateczność
Iść się ogrzać na wizytę;
Ale cel uświęca środki:
A więc idę grzeczny, słodki...


W jednym domu, w drugim domu
Odpowiada mi służący,
Że dziś państwo są na mieście
Na herbacie tańcującéj:
Na to tylko ten karnawał,
Żebym ludzi nie zastawał!

Aż nareszcie gdy skostniałem,
O, radości! o, rozkoszo!
W jakiem czwartem, piątem miejscu
Lokaj mówi: — „Państwo proszą.”
Gdybym był, ach, demokratą,
Uściskałbym jego za to.

Wchodzę śpiesznie do salonu:
Cieplej niby niż na dworze;
Ale pani jakaś kwaśna,
Panna także nie w humorze,
I chłód wieje nieustanny
Z twarzy pana, pani, panny.

A rozmowa jak po grudzie:
To podskoczy, to ustanie,
Choć dom cały błyszczy w świecie
Przez wykwintne wychowanie
I w ogólnem tu pojęciu
Jest przybytkiem muz dziewięciu.


Rozmawiamy więc o wszystkiem:
O Bulwerze i Kaulbachu,
O muzycznem towarzystwie,
O Mozarcie, Glucku, Bachu,
O Alhambrze i Walhalli —
I tam daléj, i tam daléj.

Panna bowiem co minuta
Z ust wyrzuca wielkie imię;
Ja powtarzam, ale widzę —
Na fotelu pan już drzémie...
Chcę odchodzić, gdy wtem matka
Mówi do mnie: „Jest herbatka.”

Ach, herbata, ta herbata!
Co podają nam we Lwowie, —
Ta nikomu wyjść nie może
Na pożytek i na zdrowie:
Biedny jesteś, nieboraku,
Co ją pijesz bez araku!

Trzeba było jednak spełnić
Ocukrzoną czarę do dna.
Szczęście jeszcze, że na drugą
Prosić tutaj — rzecz nie modna;
Nie odniosłem zatem szwanku:
Cieplej było po rumianku.


Aż tu, widzę, panna idzie
Z miną dziwnie zamyśloną
I przynosi wielką księgę
Bardzo ładnie oprawioną.
Z trwogą patrzę się tajemną,
Że ją kładzie tuż przede mną.

I, wspierając się o stolik,
Z wielkim wdziękiem się kołysze,
Mówiąc do mnie: „Ja słyszałam,
„Że pan zdolnie wiersze pisze:
„Do albumu więc mojego
„Pan wymyśli co ładnego.

„Jest tu dużo wielkich ludzi,
„Gapczykiewicz, Totumfacki,
„I ten Gucio, co-to robi
„Lepsze wiersze niż Słowacki!
„Tylko brak mi jeszcze pana,
„Ale jego grzeczność znana...”

Ha, co robić! za herbatę
Trzeba album wziąść przez grzeczność
I powracać z niem do domu —
Smutna, smutna ostateczność!
Tak więc dźwigam wielką księgę,
Klnąc te mrozy na potęgę.


Spać zawcześnie; to mię zmusza
Do miejskiego wejść kasyna —
I spotykam mego krawca,
Co o dług się upomina;
A tam krawcy znaczą tyle,
Co w Egipcie krokodyle...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adam Asnyk.