Zastój czasu
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zastój czasu |
Pochodzenie | Boża męka |
Wydawca | Księgarnia F. Hoesicka |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia Ludowa |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Stanisław Alberti |
Tytuł orygin. | Utkvění času |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Wszystkie rzeczy wokół niego, są czemś, do czego się już przyzwyczaił, czemś co jest osłonięte melancholją.
Tylko przeciwległa ściana ulicy ma — w bezkształtnej ciszy — wyraz niezwykle głupi i tak nieprzyjemny, że cierpiąc z radością podchwytuje turkot dorożki na bruku, jako punkt wyjścia z tej sekundy w przyszłość.
Klap, klap. Stukot kopyta, turkot kół, długi, rytmiczny łańcuch łoskotu na skręcie i szybkie grzechotanie po kamieniach: to jest coś, co się rozwija jak kłębek i dąży w oddalenie.
A teraz — w odległości — coraz bardziej się ucisza ten tykot długi jak cienka, naciągnięta nić, tak cienka, że może już jej nawet niema, że może już nie jest niczem więcej jak tylko oddaleniem niesłychanie długiem i cichem.
Cisza z wnętrza i cisza z zewnątrz zlewają się jak dwie płaszczyzny niepostrzępione i niczem się od siebie nie różniące.
Wszystko jest zupełnie podobne do równiny nieporuszonej i rozciągniętej.
Człowiek przy biurku taji oddech, a serce jego rozciąga się jak równina.
Cisza jest napięta jak płótno a wszystkie rzeczy są kęsami tej ciszy, wprasowanymi w gładką równinę bez ruchu.
Biurko i ściany i wszystkie rzeczy dokoła przypominają rysunek na wygładzonej powierzchni, jasny, bez skrótów i cieni.
Są częściami napiętej powierzchni płaszczyzny, na której niema ani fałdu, ani szorstkości. Są umieszczone w tej niematerialnej równinie, jak źdźbła zamarznięte w lodzie.
Ani nawet człowiek przy biurku nie jest poza tą płaszczyzną. Tkwi właśnie w niej bez ruchu — w tej niezmierzonej płaszczyźnie rzeczy i nie może się z niej wyrwać.
Człowiek czuje, że gdyby się poruszył — ta całość wywichnęłaby się i wypaczyła a napięta powierzchnia skotłowałaby się strasznie.
I nastąpiłaby chwila bez zdziwienia, bez głębi, bez czasu.
Lęk, że to jest może śmierć, odejście, zagłada.
Nie czuć — to znaczy pozytywnie czuć niebyt i jego silne cierpienie; nie czuć to: zapasy bez ruchu, które stacza myśl z nieświadomością; to cieśń w granicach próżni. A wokół równina o smutnej martwej przestrzeni. A to, co przystanęło jest czasem. Gdyby nim można było poruszyć, rozsypałby się na tysiące sekund, które opadłyby martwe, jak proch.
Lecz człowiek przy biurku boi się poruszyć.
W ciszy tej podobny jest do zamkniętego owada w przeźroczystym bursztynie. Taki skrępowany zupełnie.
I nagle kroki na chodniku głośne, piękne i regularne.
Świat nieruchomej płaszczyzny rozpadł się w bezgłośnej eksplozji.
Rzeczy graniaste i bryłowate wznosiły się pękając. A człowiek popłynął we wszystkich kierunkach przestworu, czując swe bogate rozgałęzienia i swoje ruchy, obejmujące cały świat.
Krawędzie i kąty wszystkich rzeczy odrywały się z szorstkim szumem i szybko leciały w przestwór w swoistych kierunkach, z pewnością siebie i uporem.
Serce człowieka podchwyciło stare swe bole silnem, silnem tętnem.
Ten, o którym myślę, podniósł się, aby wziąć na się brzemię smutku.
A wielkie koło bytu potoczyło się w krzywiznach coraz szerszych i szybszych.