Zegarek (Twain, 1925)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zegarek |
Pochodzenie | Pamiętnik Adama w raju |
Wydawca | L. Wolnicki |
Data wyd. | 1925 |
Druk | L. Wolnicki |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | J. M. |
Tytuł orygin. | My watch |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Mój prześliczny nowy zegarek szedł dobrze przez całe półtora roku, nie późniąc się, ani też nie spiesząc; przez cały ten czas nie zepsuła się w nim żadna część mechanizmu, a nawet ani razu nie stanął. Zacząłem już nawet uważać jego wskazywanie godzin i minut za nieomylne, a jego mechanizm i budowę za wieczną...
Aż raz wieczór zapomniałem nakręcić go. Smutno mi się zrobiło naraz, co wyglądało jak zapowiedź niechybnego nieszczęścia. Ale powoli rozweseliłem się, nastawiłem zegarek na chybił trafił, i odpędziłem jakoś od siebie wszelkie złe przeczucia.
Nazajutrz zaszedłem do pierwszego z brzegu zegarmistrza, by nastawić właściwie zegarek. Właściciel sklepu wziął do rąk mój chronometr i nastawił za mnie. Poczem rzekł:
— Późni się o cztery minuty — trzeba posunąć regulator!
Chciałem go powstrzymać od tego, usiłowałem wytłomaczyć mu, że zegarek idzie zupełnie dobrze... Ale nic nie mogłem poradzić: ten głąb kapuściany w ludzkiej postaci widział tylko jedno, a mianowicie, że zegarek późni się o cztery minuty i że regulator należy trochę posunąć! I podczas, gdy ja z niepokojem krążyłem koło niego, błagając go, by zostawił w spokoju zegarek, ten ze spokojem okrucieństwa dokonał swego zbrodniczego czynu!
Zegarek mój począł pędzić naprzód. Z każdym dniem spieszył się coraz bardziej. Zaraz w pierwszym tygodniu dostał wysokiej febry, tak że puls począł mu dochodzić do stu pięćdziesięciu uderzeń w cieniu. Po dwuch miesiącach przegnał dalece wszystkie zegarki w mieście i wyprzedził kalendarz o trzydzieści dni. Zegarek mój dogonił już listopad i rozkoszował się białym śniegiem, podczas gdy na dworze jeszcze październikowe liście szumiały na wietrze. Pozatem z tak groźną szybkością przybliżał mi czas płacenia komornego oraz wszystkich rachunków, że począłem nie na żarty tracić spokój.
Zaniosłem go do zegarmistrza, aby uregulować chód zegarka. Zegarmistrz zapytał mnie przedewszystkiem, czy był on już kiedykolwiek oddawany do reperacji? Nie, nigdy nie zaszła ta smętna konieczność! Wówczas oczy zegarmistrza błysnęły złowrogo, otworzył czemprędzej kopertę, przystawił do oczu jakąś szklaneczkę i jął badać mechanizm.
Poczem oświadczył, że trzeba zegarek oczyścić, naoliwić i przewietrzyć — za tydzień mogę przyjść po niego.
Po oczyszczeniu, naoliwieniu i przewietrzeniu — zegarek mój począł chodzić tak wolno, że tykanie jego stało się podobnem do tykania zegaru na wieży miejskiej. Począłem się późnić na pociągi, nie przychodzić na umówione godziny i opuszczać godziny obiadowe. Zegarek przemienił mi trzy dni ulgowe na cztery, skutkiem czego dopuścił do protestu mój weksel. Stopniowo począłem żyć w dniu wczorajszym, następnie w onegdajszym; poczem w zeszłym tygodniu, a pomału utrwaliło się we mnie przekonanie, że ja jeden tylko grzebię się w pozaprzeszłym tygodniu, podczas gdy cały świat znikł już z mych oczu...
Począłem teraz czuć, że doznaję jakdyby sympatji do mumji muzealnych; jąłem się przyłapywać na chęci podzielenia się z niemi nowinami ze świata... Udałem się tedy znowu do zegarmistrza.
Podczas gdy stałem wyczekująco koło warsztatu, mistrz rozłożył cały mechanizm i oświadczył, że cylinder „spuchł“. Upewnił mnie, że za trzy dni doprowadzi go do normalnego rozmiaru. Po tej operacji zegarek szedł stosunkowo dobrze, ale na tem nie dość. Przez pół dnia zegarek szedł, jak uosobienie złości, to jest tak szczekał, chrapał, kasłał i kichał, że od tego hałasu nie mogłem słyszeć nawet własnych myśli. A w czasie gdy to trwało, w całym kraju nie było zegarka, który pod tym względem mógłby memu dorównać.
Przez resztę zato dnia zegarek znowu się późnił, idąc tak wolno, że wszystkie zegarki, które mój zegarek wyprzedził, poczęły go znowu doganiać. W ten sposób po upływie dwudziestu czterech godzin, doszedł wreszcie do właściwego miejsca i wskazywał czas prawidłowo. Naogół zegarek wskazywał czas przybliżony, i nikt nie mógł mu teraz zarzucić, że nie spełnia swego obowiązku.
Ale czas przybliżony — jest bądź co bądź wątpliwą zaletą dla zegarka, to też znowu poniosłem ów przedziwny aparat do zegarmistrza... Ten oświadczył, że oberwał się włosek. Wyraziłem zadowolenie, że nie stało się nic gorszego. Prawdę powiedziawszy, to nie miałem najmniejszego pojęcia o tem, co to za włosek, ale nie chciałem zdradzić się ze swą ignorancją wobec obcego człowieka. Zegarmistrz poprawił „włosek”; to jednak, co mój zegarek wygrał pod pewnym względem, — stracił pod innym. Przez pewien czas szedł, poczem zatrzymywał się, następnie znowu szedł, i znowu zatrzymywał się, i tak dalej, przyczem przerwy podczas tych czynności robił sobie według swego widzimisię. I każdym razem, gdy zatrzymywał się — uderzał mnie w pierś, jak jaka fuzja, która odbija po strzale. Przez kilka dni kładłem watę na pierś, wreszcie nie wytrzymałem i zaniosłem zegarek znów do zegarmistrza.
Mistrz rozłożył go na najmniejsze części, poczem jął badać ruiny przez lupę; po tej ceremonji oświadczył, że „cały sęk tkwi w walcu“. Poprawił go, złożył zegarek, puścił w ruch. Teraz już mój chronometr spełniał swe zadanie dobrze, z tym wyjątkiem, że co każde dziesięć minut przed godziną dziesiątą, wskazówki szczepiały się z sobą, jak nożyce, i poruszały razem. Najmądrzejszy nawet i najstarszy człowiek na świecie nie mógłby w tych warunkach zorjentować się w czasie! Udałem się tedy do swych dręczycieli, aby jeszcze raz naprawić ów cudowny zegarek.
Nowy zegarmistrz oświadczył mi, że „rozluźnił się kamień i włosek zaplątał“. Prócz tego zauważył, że połowa mechanizmu starła się. Uporządkował wszystko jak należy, poczem chronometr począł funkcjonować bez zarzutu, jeśli nie wziąć pod uwagę tego, że od czasu do czasu, po odbyciu sumiennem ośmiu godzin, całe wnętrze tegoż poczynało nagle brzęczeć jak pszczoła, a wskazówki — wirować z taką szybkością, że mimowoli człek musiał zastanowić się głęboko nad niemi, wydawały się bowiem jakąś leciutką pajęczynką na cyferblacie. Następnie zatrzymały się, poczem całe dwadzieścia cztery godziny przebiegły najwyżej w sześć, siedm minut. Wreszcie stanęły z trzaskiem i — po wszystkiem!
Z ciężkiem sercem udałem się jeszcze raz do zegarmistrza, u którego znowu w skupieniu ducha przyglądałem się, jak rozkładał na części mój zegarek. Poczem przygotowałem się w duchu do wzięcia mistrza w ostre pytania krzyżowe, bowiem sprawa przybrała obrót poważny... Pierwotnie zegarek kosztował 200 dolarów, a tymczasem za wszystkie reperacje zapłaciłem conajmniej ze dwa tysiące! W trakcie przyglądania się i oczekiwania na wynik, rozpoznałem w zegarmistrzu dawnego znajomego, ex-mechanika okrętowego, który wówczas jako kotłowy, nie wyróżniał się żadnemi specjalnemi uzdolnieniami. Zbadał on dokładnie wszystkie części mechanizmu zegarka, jota w jotę tak samo jak inni zegarmistrze, poczem z wielką pewnością siebie wyniósł wyrok:
— Zbyt gwałtowne tworzenie się pary, — należy przystosować regulator do klapy bezpieczeństwa...
Bez namysłu rozwaliłem mu łeb i sprawiłem pogrzeb na własny koszt.
Mój wujaszek Williams (niestety, obecnie już nieboszczyk) — zawsze mawiał, że: dobry koń jest dobrym póty, póki nie pójdzie do weterynarza, a dobry zegarek — dopóki nie dostanie się do zegarmistrza do naprawy... Ze ździwieniem zapytywał niekiedy wujaszek, gdzie się podziewają ci wszyscy kotłowi, spajacze, kowale, szewcy i rusznikarze, którym kiepsko idą interesy? Ale nikt nigdy nie mógł mu odpowiedzieć na to pytanie.